Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 04:12
Reklama KD Market

Goniąc królika, czyli śledztwo w sprawie Bidena

Goniąc królika, czyli śledztwo w sprawie Bidena

Gdy republikański przewodniczący Izby Reprezentantów Kevin McCarthy ogłaszał wszczęcie śledztwa w sprawie możliwego impeachmentu prezydenta Joe Bidena, zapanowało przekonanie, że uległ naciskom skrajnie ekstremistycznego skrzydła partii. Jakikolwiek proces urzędującego prezydenta nie ma szans powodzenia, bo Republikanie nie mają większości głosów w Senacie. Wątpliwe jest także, aby do samego procesu w ogóle doszło. Ale partii, która kontroluje Izbę Reprezentantów wcale może o to nie chodzić. Dla niej najważniejsze będzie tropienie w przestrzeni publicznej domniemanych nieprawidłowości i w ten sposób budowanie narracji, że takie miały miejsce.

McCarthy jeszcze na początku lata zdawał się sugerować, że nie będzie dochodzenia w sprawie Bidena. Zarzutów wobec obecnego gospodarza Białego Domu było sporo, ale większość miała charakter polityczny. Jak na przykład sytuacja na południowej granicy. Część Republikanów chciała postawić prezydenta przed swoistym trybunałem Kongresu za to, że doprowadził do zagrożenia, umożliwiając przedostawanie się do USA milionom nielegalnych imigrantów. Zarzucali też narażenie życia Amerykanów, gdyż przybysze, zdaniem GOP, wprowadzają na tutejszy rynek śmiercionośny fentanyl – niezwykle silny środek do uśmierzania bólu, wykorzystywany do wzmacniania narkotyków, który doprowadza także do zakrzepów krwi i zatrzymania akcji serca. 

Wiadomo było, że celem numer jeden pozostawał syn prezydenta, Hunter. W momencie, w którym prokuratura – a sprawę prowadził nominowany przez Donalda Trumpa śledczy – chciała doprowadzić do ugody z młodym Bidenem, wówczas stało się jasne, że Hunter może nie być użyteczny w politycznej walce, bo do więzienia zapewne nie trafi. Politycy konserwatywnego skrzydła Partii Republikańskiej chcieli jednak, aby sylwetka syna prezydenta – mającego problemy z uzależnieniami i robiącego wątpliwe interesy – nie zniknęła w momencie, gdy zakończą się jego problemy z temidą. Sięgnęli po broń ostateczną. To oni, czyli Kongres, a właściwie kontrolowana przez nich Izba Reprezentantów zbada, czy Hunter Bidena przyjmował łapówki, czy prał pieniądze, wreszcie skąd pochodzi jego majątek. W podtekście imputowali, że o wszystkim musiał wiedzieć prezydent Biden, bo ten nieustannie ochrania syna. Kevin McCarthy ogłosił więc, że miesiące gromadzenia materiału dowodowego pozwoliły na zidentyfikowanie obszarów, w których mogło dojść do korupcji w rodzinie prezydenckiej. Wymienia się między innymi pracę dla ukraińskiej firmy Burisma, w której to Hunter Biden pełnił rolę członka rady nadzorczej, a która to firma stała się symbolem korupcji w Ukrainie. Politycy republikańscy doszli do wniosku, że do Burismy syna musiał skierować Joe Biden i wiedział o jego roli, a także korzyściach, jakie czerpał z pracy. 

Ale Demokraci, którzy przyjrzeli się dokumentacji, twierdzą stanowczo, że dowodów na korupcję nie tylko nie ma – nie ma także najmniejszej linii wiążącej pracę Huntera z Joe Bidenem. „Te zarzuty to jakiś absurd” – powiedział przewodniczący Senatu Chuck Schumer. Senator z Nowego Jorku nie ma wątpliwości, że sprawa ma wyłącznie polityczny charakter, a Republikanom chodzi o rozpętanie burzy w czasie kampanii wyborczej.

Nie jest jakąś wielką tajemnicą, że zwolennikiem postawienia Bidenowi zarzutów przed Kongresem jest były prezydent – Donald Trump. Przeciwko niemu dwukrotnie toczyła się procedura impeachmentu, czym zapisał się w amerykańskiej historii. To on właśnie usłyszał 91 zarzutów karnych w czterech procesach, które zostały mu wytoczone. Dzięki temu również zapisał się w szkolnych podręcznikach historii najnowszej. Byłemu prezydentowi te zarzuty bardzo ciążą. Trump nienawidzi przegrywać, a jeżeli już tonie, to stara się za sobą pociągnąć więcej ofiar. Nie zapomina też tego, że został wielokrotnie poniżony. I chce zemsty. Już zapowiada, że po wygranych wyborach jego polityczni przeciwnicy mogą skończyć w więzieniu. Ale Trumpowi też zależało na tym, aby w obliczu toczącej się kampanii nie tylko jego nazwisko było łączone ze sprawami sądowymi. Stąd wiele godzin rozmów z najbliższymi sojusznikami w Kongresie, by przeprowadzić śledztwo w sprawie Bidena. Kevin McCarthy został postawiony w sytuacji bez wyboru. Albo ugnie się, albo może stracić poparcie kilku frakcji i liczyć się z odwołaniem. Dlatego wybrał bezpieczniejsze dla niego rozwiązanie – przynajmniej na teraz.

McCarthy wybrał też bezpieczne rozwiązanie z punktu widzenia Izby Reprezentantów. Postanowił, że sprawę zbadają kongresowe komisje i to one rekomendują, czy zarzuty zostaną postawione. I postąpił tak w sprzeczności z opinią wydaną przez Departament Sprawiedliwości, którym kierowali… ludzie Trumpa. To właśnie wówczas – przed pierwszym procesem impeachmentu Donalda Trumpa resort ten oznajmił, że nie jest możliwe wszczęcie śledztwa w sprawie tejże procedury bez wcześniejszego przegłosowania w Izbie Reprezentantów. O co więc może chodzić? Przewodniczący Izby Reprezentantów może sobie zdawać sprawę, że nawet w kontrolowanej przez jego partię izbie nie ma wystarczającego poparcia dla przegłosowania wniosku. A tymczasem śledztwo w komisjach może toczyć się miesiącami, szczególnie w najgorętszym okresie kampanii wyborczej. Dokładnie wtedy, kiedy toczyć się będą procesy sądowe Donalda Trumpa. Dla zrównoważenia – tak, by wówczas opinia publiczna i wyborcy – szczególnie ci niezdecydowani, słyszeli słowa: Hunter Biden i korupcja. Republikanie są świadomi i są tego świadomi również ci najbardziej lojalni wobec Trumpa, że nawet jeśli dojdzie do procesu prezydenta, to taki proces nie ma szans na powodzenie. Tak, jak nie miał żaden z procesów Donalda Trumpa. Jeśli nawet Izba przegłosuje wniosek o postawieniu zarzutów prezydentowi, to nie ma najmniejszej możliwości, że zostanie on skazany w Senacie. Tam potrzebnych jest dwie trzecie głosów. A Republikanie są w mniejszości. Co więcej, większość republikańskich senatorów sceptycznie podchodzi do zarzutów, które są wytaczane Bidenowi. A to może oznaczać sromotną klęskę podczas głosowania i kompromitację wnioskodawców. Tego nikt w Partii Republikańskiej nie chce. Więc walka może toczyć się w komisjach, ale efektu w postaci głosowania w Kongresie możemy nigdy nie zobaczyć. Bo nie chodzi o to, aby królika złapać, ale by go gonić.

Daniel Bociąga[email protected][email protected]


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama