Pierwsza od ponad 80 lat burza tropikalna Hilary spowodowała rekordowe opady deszczu i powodzie w Kalifornii i Nevadzie, choć jak dotąd nie sprawdziły się najczarniejsze scenariusze - donoszą w poniedziałek media. Z powodu powodzi zamknięto park narodowy w Dolinie Śmierci, zaś pustynny kurort Palm Springs został odcięty od świata.
Jak podał dziennik "Los Angeles Times", Hilary, która nawiedziła region w niedzielę, spowodowała rekordowe opady oraz powodzie w wielu miejscach, a także lawiny błotne; powaliła też linie energetyczne i doprowadziła do osunięć dróg. W Los Angeles i co najmniej 10 innych miejscach pobite zostały letnie rekordy opadów w ciągu jednego dnia. W poniedziałek w metropolii zamknięto szkoły.
Powodzie nawiedziły nawet jedne z najbardziej suchych miejsc na Ziemi, jak Dolina Śmierci. Z tego powodu zamknięto Park Narodowy Death Valley. Film zamieszczony przez władze parku pokazuje, jak suchymi zwykle dolinami przebiegają obecnie rwące potoki. W Lucerne Valley na pustyni Mojave część pustyni zamieniła się w jezioro.
Jedne z największych dotąd zniszczeń odnotowano w popularnym pustynnym kurorcie Palm Springs. Jak poinformowały na Facebooku władze miasta, "bezprecedensowe" opady powaliły linie energetyczne i spowodowały awarię linii alarmowej 911. Zalane zostały też wszystkie drogi wyjazdowe z miasta. Mimo że jak dotąd nie ma informacji o ofiarach w USA, w samym Palm Springs służby musiały ratować z potoków oraz zalanych samochodów co najmniej trzy osoby. Jeszcze w niedzielę na Półwyspie Kalifornijskim w Meksyku zginął jeden mężczyzna, który został wciągnięty przez silny wiatr do morza.
Władze w wielu powiatów ostrzegają, że mimo że centrum cyklonu przeszło nad regionem w niedzielę, możliwe są ponowne zalania oraz powodzie błotne.
Hilary była pierwszą burzą tropikalną, która nawiedziła południową Kalifornię od 1939 r. Po przejściu nad regionem w poniedziałek osłabła i obecnie klasyfikowana jest jako cyklon post-tropikalny. Znajduje się nad środkową Nevadą, gdzie również powoduje rzadko spotykane silne opady.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)