Niektórzy poszli po raz pierwszy w ubiegłym roku, inni przestali już liczyć, która to ich pielgrzymka. Wszyscy zgadzają się co do tego, że pielgrzymowanie jest zaraźliwe i... uzależniające. Zachwalają korzyści, jakie daje im pielgrzymka – ciszę mimo gwaru, spokój mimo wysiłku, radość mimo zmęczenia i samotną refleksję mimo tłumu. Oprócz plecaków, przez dwa dni marszu niosą ze sobą swoje troski, zmartwienia i ciężary, nieraz choroby, ale też radość i dziękczynienie za otrzymane łaski. Uczestnicy poprzednich pielgrzymek opowiedzieli o swoich osobistych doświadczeniach „Dziennikowi Związkowemu”.
Michał Duch
Na pierwszą pielgrzymkę namówiła mnie żona Karolina. Byliśmy wówczas po ślubie cywilnym. Wyznała mi, że zawsze chciała pójść na pielgrzymkę z chłopakiem albo mężem. Zawsze chciałem spróbować podjąć taki wysiłek fizyczny i jednocześnie duchowy. Karolina była ze mnie dumna, że wbrew przewidywaniom nie marudziłem całą drogę. Chwilami była też trochę zaniepokojona, że taka gaduła jak ja była „za cicho”. Z pielgrzymki najbardziej zapamiętam niezwykłą energię i poczucie wspólnoty. Pierwszy postój i przywitanie pielgrzymów w Munster, msza ze świecami – są bardzo wzruszające. Dziś żartujemy z Karoliną, że na pielgrzymce ona modliła się o dobrego męża i jej modlitwy zostały wysłuchane. Ja się nie modliłem, więc mam to, co mam (śmiech).
Dorota Guszkiewicz
Jak ktoś raz pójdzie na pielgrzymkę, to nie wyobraża sobie nie pójść kolejny raz. Można nawet powiedzieć, że pielgrzymka uzależnia! Ja chodzę już od 10 lat. To bardzo osobiste przeżycie duchowe, odnowa, modlitwa, intymne spotkanie z Bogiem i czas, którego na co dzień nie ma. Ale jest też śmiech i zabawa. Dla mnie pielgrzymka to trud pokonania samego siebie, lekcja pokory i zwalczania swojej pychy. Wieczorna msza w pierwszy dzień to coś pięknego. Nie ma chyba osoby, która tego nie przeżywała, nie płakała. Czasami pada deszcz, czasami żar leje się z nieba, ale się idzie. W tym roku jak zawsze idę we własnej intencji, ale na ogół nie mówię o nich aż do czasu, gdy się spełnią. Przede wszystkim jednak dziękuję za wszystkie otrzymane łaski.
Dorota Tomczyk
Od wielu już lat chodzę na pielgrzymkę w intencji mojego 28-letniego syna alkoholika. Wraz z mężem prosimy, aby wyszedł z nałogu, mógł cieszyć się życiem normalnego człowieka, miał marzenia i cele w życiu. Zaczął pić, gdy miał 15 lat. Na początku poczucie wstydu, winy, niemoc i bezsilność są dla matki okropne. Życie z osobą w nałogu to jak walenie głową w mur. Chory jest nie tylko syn, ale odczuwa to rodzeństwo i my. Gdy nie pomagają psychologowie, płacz, prośby, krzyki i kary, to zostaje jedna droga – przez wiarę. Teraz mam spokój duchowy i potrafię sobie z tym jakoś poradzić, a pomaga w tym między innymi pielgrzymowanie. Dodatkowo prosimy w intencji męża, który jest po wylewie, ma niedowład prawej strony ciała i jest na wózku. To będzie moja siódma pielgrzymka i trzecia, kiedy pchamy męża na wózku.
Paweł Wiktorko
Pielgrzymka to przede wszystkim doświadczenie duchowe, podczas którego człowiek ma wreszcie czas pomyśleć o tym, co dzieje się w jego życiu. Daje możliwość zatrzymania się w codziennej gonitwie i przez chwilę maszerowania z konkretnego powodu, w konkretnej intencji. Z drugiej strony to niesamowite budowanie wspólnoty i więzi, o które trudno w dzisiejszych czasach. Pielgrzymi pomagają sobie nawzajem, a wszystkie ludzkie rzeczy i problemy zauważalnie znikają. Na pielgrzymki chodziłem jeszcze w Polsce. Tutaj z rodziną szliśmy raz, a dwa razy jechałem samochodem jako wsparcie dla maszerujących żony i córki. Nasza najmłodsza córka jest niepełnosprawna i nie wiemy jeszcze, czy w tym roku będziemy pchać ją na wózku, czy pojedziemy samochodem. Za każdym razem idziemy w intencji naszej rodziny – zanosimy Panu Bogu nasze trudności przez Maryję.
(Na zdjęciu żona Magda i córki Alexandra i Paula. Na kocyku najmłodsza córka Hania)
Ewa Gronkiewicz
Wiele osób, które idą na pielgrzymkę po raz pierwszy, początkowo nie jest ani przekonanych, ani nie czuje się przygotowanych. Podobnie było ze mną ponad 25 lat temu. Jednak wystarczy pójść jeden raz, a wszystko się zmienia. Duch wiary robi swoje. Modlitwa, śpiew, kazania, konferencje – to dotyka każdego. Co roku zapraszałam na pielgrzymkę kogoś nowego z rodziny i tak powstała całkiem silna grupa. Przez dziesięć pielgrzymek, w których szłam, wciągnęłam w nie może około 50 osób. Gdy doznałam kontuzji kolan, było mi bardzo żal zostawić pielgrzymkę. Wówczas znajomy ksiądz zaproponował, by wziąć w niej udział poprzez… pomoc w kuchni. Tak właśnie zrobiłam wraz z mężem i małymi dziećmi, i tak zostało do dziś. Jeżeli ktoś się waha, to warto spróbować, bo często powtarzam, że taka dwudniowa pielgrzymka jest w stanie przynieść lepsze efekty niż niejedna długotrwała terapia.
Mariusz Zych
Jestem w diakonii muzycznej pielgrzymki, dlatego gram na gitarze i śpiewam przez całą drogę do Merrillville. Po dwudziestu latach przestałem już liczyć, która to moja pielgrzymka. Muzyką zajmuję się na co dzień, ale mogę powiedzieć, że granie i śpiewanie podczas marszu to większy wysiłek niż granie w kościele czy na scenie. Po tych dwóch dniach z gitarą ręka tak drętwieje, że trudno wziąć szklankę do ręki. Ale to także większe poświęcenie, a przez to większa modlitwa, bo – jak się mówi – kto śpiewa, ten dwa razy się modli. Pielgrzymka nie tylko daje mi możliwość robienia tego, co lubię, lecz także pozwala być bliżej Boga. Po każdej pielgrzymce człowiek już myśli o następnej, planuje, tęskni. Próby diakonii muzycznej zaczynają się już parę miesięcy przed pielgrzymką.
Jola Sporna
Mam trzy siostry i kiedy tylko każda z nas była po pierwszej komunii świętej, razem z tatą chodziłyśmy na trzydniowe piesze pielgrzymki na Kalwarię. Pamiętam, że było to dla nas bardzo ważne i przez wiele lat, rok w rok nie mogłyśmy się doczekać. Potem przyszła dorosłość, zakładanie własnych rodzin, wychowywanie dzieci, wyjazd do USA. W gonitwie codziennego dnia zawsze brakowało czasu. Teraz nadrabiam zaległości. Od czterech lat chodzę na ekstremalną drogę krzyżową, całonocną pieszą pielgrzymkę do Merrillville oraz na pielgrzymkę rowerową. W tym zabieganym świecie pielgrzymowanie pozwala się skupić na duchowości chrześcijaństwa. Mimo że w tłumie – to jednak z Bogiem sam na sam, pomimo gwaru – a jednak człowiek jest wyciszony, skupiony na modlitwie. Dochodząc do celu nie myślę o tym, że jestem zmęczona, a raczej odczuwam ogromną radość z tego, że doszłam do celu i doniosłam moje intencje. A najważniejsze jest to, że jestem blisko Boga.
Zebrała: Joanna MarszałekZdjęcia z archiwów bohaterów