Okres wiosenny zachęca do wychodzenia z domu, co skrzętnie wykorzystują organizatorzy festiwali filmowych. Kalendarz pokazów kinowych jest do tego stopnia wypełniony, że na początku maja dwie ważne imprezy odbyły się prawie w tym samym terminie.
Międzynarodowy festiwal filmów dokumentalnych Doc10 celebrował w tym roku swoją ósmą edycję, po raz kolejny udowadniając, że ten gatunek filmowy wciąż rośnie w siłę. Dokumenty coraz częściej pojawiają się w kinach i mają wielu zagorzałych fanów na platformach streamingowych. Formuła festiwalu Doc10 stawia sobie za cel nie tylko zaprezentowanie chicagowskim widzom nowych, wartościowych produkcji na dużym ekranie, ale i tworzenie dialogu pomiędzy twórcami i publicznością.
Jak sugeruje sama nazwa przedsięwzięcia, program imprezy ogranicza się do dziesięciu starannie wyselekcjonowanych tytułów. Organizatorzy zapraszają do Chicago reżyserów wszystkich pokazywanych filmów, a ci prawie bez wyjątku przylatują na festiwal i biorą udział w dyskusjach po projekcjach swoich dzieł. Są to w większości osoby z dużym dorobkiem twórczym, tak więc nie powinno nikogo dziwić, że ich rozmowy z widzami często wychodzą poza ramy tematyki danego obrazu. Wśród tegorocznych gości festiwalowych w kinach Davis i Gene Siskel Film Center był m.in. producent Shane Boris, tegoroczny laureat Oscara za pełnometrażowy dokument „Navalny”, który wraz z reżyserką Elaine McMillion Sheldon zaprezentował w Chicago swój najnowszy projekt, „King Coal”. W trakcie festiwalu Boris otrzymał nagrodę Vanguard za całokształt swoich niebagatelnych osiągnięć twórczych.
Do innych ważnych projekcji Doc10 należały dwa filmy, których światowe premiery miały miejsce na styczniowym festiwalu Sundance. „Going to Mars: The Nikki Giovanni Project” w przekorny, lekki sposób opowiada o życiu tytułowej poetki i aktywistki, tym samym nawiązując do kluczowych cech charakteru bohaterki. Podobnie optymistyczną konwencję obrał twórca filmu „Still: A Michael J. Fox Movie”, pokazując różne aspekty zawodowego i prywatnego życia popularnego aktora, który od lat zmaga się z chorobą Parkinsona. Obie te produkcje są udane, ale jednocześnie stanowią przykład niepokojącej ewolucji jednego z podgatunków dokumentu filmowego.
Jak łatwo zauważyć, na przestrzeni ostatnich lat na rynku filmowym pojawiła się wyjątkowo duża liczba dokumentalnych biografii. To niekoniecznie jest problemem samym w sobie i może po prostu odzwierciedlać fakt, że twórcom jest dużo łatwiej zdobywać fundusze na produkcje o znanych postaciach. Jednak dyskusje na temat tychże filmów wskazują na obecność innych powodów realizacji takich, a nie innych projektów. Reżyserzy całkiem otwarcie mówią o tym, że ich zamiarem było „wyrażenie podziwu” czy też „złożenie hołdu” danej osobie. Wygląda na to, że w obecnych czasach filmy dokumentalne nie mają „zgłębiać tematu”, ale „inspirować”. Takie podejście zdecydowanie ułatwia kooperację ze strony filmowanej osoby, jednak w wielu przypadkach prowadzi do bezkrytycznej hagiografii. Można łatwo zrozumieć, że każdy chciałby mieć filmową laurkę o sobie, ale czy rola reżysera nie polega na fundamentalnie innym, bardziej obiektywnym podejściu do wybranego tematu? Kiedyś było to normą, ale dziś już mało kto wierzy, że obiektywizm jest w ogóle możliwy. Trzeba kochać albo nienawidzić. Hołubić albo potępiać. I dla twórców, i dla widzów liczą się głównie z góry określone emocje.
Emocji na pewno nie brakowało na wielu seansach dziesiątej edycji Chicago Critics Film Festival. W ciągu tygodnia pokazów w kinie Music Box wyświetlono ponad 20 filmów z całego świata. Były to produkcje bardzo zróżnicowane pod względem tematycznym i stylistycznym. Niektóre – bardzo dobre. W przypadku tego wydarzenia w Chicago również pojawili się twórcy, aczkolwiek tylko przy okazji wybranych filmów. W pamięci widzów na długo pozostanie rozmowa z Marissą Maltz, autorką wnikliwie skonstruowanego dramatu „The Unknown Country”, którego akcja rozgrywa się w społeczności Indian Lakota.
Ale i ten festiwal obnażył pewne słabości współczesnego kina. Nie chodzi o formę filmową, która często była wyrafinowana, ale o treść. Na etapie selekcji, członkowie lokalnego Stowarzyszenia Krytyków Filmowych nominalnie nie kierowali się kryteriami potencjalnej popularności prezentowanych filmów, tylko ich walorami artystycznymi. Jednak wśród prezentowanych na festiwalu tytułów uderzał kumulatywny brak odważnych dzieł, których autorzy płynęliby pod prąd obecnych trendów. Na ekranie zdecydowanie za często pojawiał się natomiast duch konformizmu ideologicznego. Jedynym chlubnym wyjątkiem (przynajmniej w gronie filmów, które zdążyłem obejrzeć) był najnowszy dramat Paula Schradera „Master Gardener” o tajemniczym ogrodniku i jego bogatej pracodawczyni. Pamiętajmy jednak o tym, że Schrader jest weteranem kina i zawsze chadzał własnymi ścieżkami.
Oba festiwale są już za nami. Goście rozjechali się w różne strony świata, a spora część pokazywanych w tym roku filmów niedługo trafi do normalnej dystrybucji. Jeżeli ktoś jest spragniony kolejnych spotkań z reżyserami, to w ciągu najbliższych miesięcy nie zabraknie innych festiwali i przeglądów filmowych. A zarówno Doc10, jak i Chicago Critics Film Festival wpisały się na tyle trwale w kalendarz wydarzeń kulturalnych w naszym mieście, że możemy spokojnie oczekiwać ich następnych edycji za rok.
Zbigniew Banaś jest krytykiem filmowym, dziennikarzem radiowym i prasowym w Chicago.