Cisza może być porażająca, złowroga, okrutna, gdy niebo jest puste, bez samolotów unoszących się cicho i sprawnie w jednym kierunku. Tak mogli ją odebrać mieszkańcy chicagowskiej dzielnicy Jefferson Park, bo nad nią ciągną się, od jeziora w kierunku zachodnim, dwa powietrzne korytarze dla samolotów podchodzących do lądowania na lotnisku OąHare. Jaki to olbrzymi ruch, jaka częstotliwość lądowania. Co minutę na płycie lotniska ląduje samolot, w powietrzu nad Jefferson Park w jednominutowej odległości trwa nieustanny, coraz wolniejszy zlot maszyn do tego jednego celu. Z głową zadartą do góry można stać bardzo długo, trudno oderwać wzrok. Dla sprawdzenia, proszę przejechać się Lawrence Avenue, od Austin Avenue na wschód, w kierunku jeziora, najlepiej w godzinach popołudniowych.
Ta cisza trwała chyba siedemdziesiąt dwie godziny, od wtorku 11 września do piątku 14 września. I tego właśnie czternastego dnia, Kongres przyjął rezolucję dającą prezydentowi Bushowi prawo "użycia wszelkiej niezbędnej i stosownej siły przeciwko tym krajom, organizacjom i osobom, które jego zdaniem planowały, nakazały, popełniały i pomagały" w wykonaniu zamachów. Tom Daschle, wówczas przywódca większości demokratycznej w Senacie, brał udział w rozmowach z prawnikami Białego Domu na temat tekstu tej rezolucji.
Kategorycznie stwierdza jednak, że w trakcie tych prac nie było tematu podsłuchiwania rozmów telefonicznych i podglądu poczty elektronicznej obywateli amerykańskich na terytorium Stanów Zjednoczonych, bez zezwolenia sądowego. Kilka minut przed głosowaniem nad ustawą, jak pisze Daschle w artykule opublikowanym na łamach dziennika "Washington Post", Biały Dom zgłosił poprawkę do tekstu były to słowa "w Stanach Zjednoczonych", które miały być zamieszczone po przymiotniku "stosownej" w zdaniu powyżej przytoczonym. Takie sformułowanie, zdaniem byłego senatora, dałoby prezydentowi szerokie uprawnienia do działań, nie tylko poza granicami Ameryki, ale także w samym kraju. W ocenie Daschleąego, brak było jakiegokolwiek uzasadnienia, aby te słowa włączyć i odmówić zamieszczenia ich w tekście.
"Jeśli wiadomości, podawane w mediach w ostatnim tygodniu, są dokładne", pisze Tom Daschle, "to prezydent działał w oparciu o uprawnienia, które, jak sądzę, nie daje mu Konstytucja i jak wiem nie przyznaje mu rezolucja w brzmieniu, które pomagałem ustalić wspólnie z prezydenckimi prawnikami do przyjęcia w Kongresie w dniach po 11 września. Z tego względu, prezydent powinien wyjaśnić konkretne, prawne uzasadnienia do rozporządzenia w sprawie tych działań. Kongres powinien przeprowadzić pełne dochodzenie w tej sprawie i jej prezydenckiego uzasadnienia, administracja winna w pełni współpracować w tym dochodzeniu".
Inny autor, w tym samym dzienniku w osobnym artykule, podaje, że Departament Sprawiedliwości skierował do Kongresu pismo potwierdzające, iż prezydenckie zarządzenie o podsłuchach jest niezgodne z trybem nakazanym w ustawie istniejącej od 1978 roku. Ustawa ta (nazwa am. Foreign Intelligence Espionage Act) ustanawia tajne sądy i określa, że prowadzenie podsłuchu elektronicznego bez zgody tych sądów jest przestępstwem, chyba że prawo stanowi inaczej. W swym piśmie, Departament Sprawiedliwości stwierdza, że rezolucja Kongresu z 14 września implikuje wyjątek od tego prawa przez upoważnienie prezydenta Busha do użycia siły w odpowiedzi na zamachy.
Coraz częściej zadaje się pytanie, dlaczego prezydent nie wystąpił do sądu o zezwolenie na założenie podsłuchu telefonicznego i elektronicznego, tym bardziej, że sąd tego rodzaju nigdy właściwie nie odmawia. Nad tą kwestią zastanawia się Steve Chapman, komentator dziennika "Chicago Tribune", pisząc, że prezydent Bush obrusza się na samą myśl, że musi kogokolwiek pytać o zezwolenie na wykonanie czegokolwiek. Prezydent uważa też, że nie musi zwracać uwagi na przepisy prawne, bo otrzymał już generalne zezwolenie od Kongresu z chwilą przyjęcia rezolucji o prawie użycia siły. Ponadto obecny sekretarz sprawiedliwości (i prokurator generalny) Alberto Gonzales tłumaczy, że administracja nie wystąpiła o zezwolenie, bo Kongres i tak by takiego zezwolenia nie dał.
Jak pisze Chapman, prezydent Bush chce ograniczenia władzy federalnej, ale jednocześnie uznaje, że uprawnienia samego prezydenta nie podlegają ograniczeniom. Inaczej mówiąc, pragnie, aby sędziowie interpretowali Konstytucję tak, jak to czynili Ojcowie Założyciele, ale jednocześnie nie życzy sobie, aby on sam być ograniczany jakimiś interpretacjami. Każdy, kto chce zwalczać terroryzm, musi wierzyć prezydentowi absolutnie, bo on trzyma ster władzy.
Nawet konserwatywni sojusznicy dostrzegają, że Bush chce zwiększenia i umocnienia władzy prezydenckiej. Tak samo myśli wiceprezydent Dick Cheney. Jak wyjaśnia Chapman, wiceprezydent uważa, że zastosowanie podsłuchów jest uzasadnione, bo krajowi potrzebna jest mocna i prężna władza wykonawcza. Takie rozumowanie wyraża własne życzenia, czyli, jak dodaje komentator, to, co jest dobre dla prezydenta Busha, tym samym jest dobre dla Ameryki a wszystko to, co osłabia władzę prezydencką, tym samym osłabia kraj. Gdyby nazwać taki system władzą imperialną, tym samym byłoby to nieuczciwe dla imperatorów, tłumaczy Chapman.
W tych sprawach, pisze Chapman, tkwi wiele paradoksów, które można dostrzec wyraźniej w przypadkach dwóch osób zatrzymanych pod zarzutem działalności terrorystycznej. Pierwszym był Jose Padilla, obywatel amerykański oskarżony o zamiar odpalenia "brudnej bomby" (materiał radioaktywny ułożony na konwencjonalnym środku wybuchowym). Padilla przetrzymywany być bez postępowania sądowego, jako żołnierz wroga i z tym rozumowaniem zgodził się sąd. W końcu administracja wystąpiła z aktem oskarżenia, ale za mniej ważne czyny przestępcze i postanowiła przenieść Padilla z więzienia wojskowego do zwykłego więzienia. Na to ostatnie nie zgodził się ten sam sąd, co pozwala na wniosek, że sąd doszedł do wniosku, iż albo administracja okłamywała sąd wcześniej albo też okłamuje sąd przy tej ostatniej prośbie.
Drugim przykładem jest Saudyjczyk urodzony w Ameryce, Yasser Hamdi, schwytany w Afganistanie i przetrzymywany bez sądu, również jako żołnierz wroga. Gdy sąd uznał, że należy go postawić przed sądem, administracja nie zgodziła się z tym stanowiskiem z tej racji, że za dużo było z tym kłopotów. Saudyjczyka odesłano do Arabii Saudyjskiej, gdzie może prowadzić świętą wojnę, jak pisze Chapman, ku własnej uciesze.
źródła:
o braku podstaw prawnych przy prezydenckiej decyzji o podsłuchach telefonicznych i elektronicznych, za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 23 grudnia, artykuł "Power We Didnąt Grant", autor: były senator Tom Daschle (dem. Dakota Płd.), str. A21,
o piśmie Departamentu Sprawiedliwości do Kongresu, wyjaśniającym brak zgodności z prawem przy podejmowaniu prezydenckiej decyzji o założeniu podsłuchów, za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 23 grudnia, artykuł "Daschle: Congress Denied Bush War Powers in U.S.", autor Barton Gellman, str. A04,
o cechach imperialnej prezydentury, za dziennikiem "Chicago Tribune", wydanie na 25 grudnia, artykuł "Beyond the Imperial Presidency", autor Steve Chapman.
Prezydent nie miał uprawnień
- 01/12/2006 08:10 PM
Reklama