Tylko jeden polski król doczekał się u potomnych tytułu „Wielki”. To Kazimierz III, ostatni z rodu Piastów na polskim tronie. Mierzył ponad 180 centymetrów wzrostu, ale nie z tego powodu został tak uhonorowany. Po ojcu, Władysławie Łokietku, odziedziczył kraj, który tak naprawdę składał się z dwóch ziem: Małopolski i Wielkopolski. Kazimierz Wielki zaczął rządzić trzeciorzędnym państwem środkowoeuropejskim. U schyłku jego panowania Polska była dwukrotnie większa niż za Łokietka. Stała się krajem liczącym się w Europie...
Średniowieczna Unia Europejska
Król Kazimierz Wielki zamiast wojen wybrał dyplomację. Postawił na rozbudowę kraju, aby Polska cywilizacyjnie zbliżyła się do państw na południu i zachodzie. Chociaż utworzony przez niego Uniwersytet Krakowski powstał wcześniej niż uniwersytety w Pradze i Wiedniu. Nie ma przesady w powiedzeniu: „Kazimierz Wielki zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”.
Zwieńczeniem polityki dyplomatycznej Kazimierza Wielkiego był zjazd monarchów i książąt w Krakowie w 1364 roku. Wybitny historyk profesor Wyrozumski tak podsumował to wydarzenie: „Istotą rzeczy była próba zmiany sojuszów dwustronnych na system sojuszu zbiorowego państw Europy Środkowej, gwarantujący pokój i bezpieczeństwo na dużym jej obszarze. Idea była wielka, wyrastająca ponad epokę, w której się zrodziła. Chlubnie świadczyła o ostatnim Piaście na polskim tronie. Kraków zaś jako miejsce spotkania stawał się osią polityki międzynarodowej w jej ówczesnym wymiarze”.
I trzeba przyznać, że po krakowskim zjeździe monarchów w naszej części Europy przez kilkadziesiąt lat nie prowadzono większych wojen.
Zjazd królów i książąt
Zjazd monarchów i śmietanki europejskiej arystokracji w Krakowie Polacy utożsamiają z ucztą u Wierzynka. Choć to nie uczta była najważniejsza. Wawel gościł wtedy wyjątkowo liczny poczet koronowanych głów. Król Czech i cesarz rzymski Karol IV, jego brat i jego syn. Król Węgier Ludwik. Król Danii Waldemar. Król Cypru Piotr I Lusignan. Książę Austrii Rudolf IV i jego bracia. Margrabiowie brandenburscy Ludwik i Otton. Ziemowit III Mazowiecki. Bogusław V Wołoski. Bolko II ze Świdnicy. Władysław z Opola i wszyscy polscy książęta ze Śląska.
Można zachodzić w głowę jak dwunastotysięczny wówczas Kraków pomieścił tylu znamienitych gości. A razem ze służbą było ich około tysiąca. Do tego konie, tabory. Kronikarz Jan Długosz wiele napisał o krakowskim zjeździe monarchów. Pisał to 100 lat po wydarzeniu, więc trudno go posądzać o reporterską ścisłość. Ale wyobraźni mu nie brakowało.
Jan Długosz: „Królom wyznaczono specjalne mieszkania i sypialnie na zamku królewskim, przybrane wspaniale purpurą, kobiercami, złotem, szkarłatem i szlachetnymi kamieniami. Pozostałym książętom, panom i ich służbie przydzielono znakomite gospody, zaopatrzone obficie we wszystko, co służy potrzebie i wygodzie”.
Zdaniem Długosza zjazd trwał dwadzieścia dni. Kronikarz zapewne nieco przesadził. Lecz, krócej czy dłużej, krakowscy mieszczanie bardzo się wzbogacili w tych dniach. Łatwo się domyślić, że ceny za noclegi i jedzenie wzrosły niebotycznie. Na biednych nie trafiło. Zwykli mieszkańcy Krakowa też mieli korzyść. Mogli do woli pić wino, jakie król Kazimierz kazał wystawić im w beczkach na rynku.
Dlaczego Kraków?
Różne były powody. Ale przede wszystkim chodziło o ostateczne zakończenie konfliktu między Węgrami a Czechami, czyli między Ludwikiem Węgierskim a władcą Czech cesarzem Karolem IV. Stosunki między nimi były niedawno tak napięte, że w każdej chwili groziło wojną. Mogłoby w niej wziąć udział kilkanaście państw i księstw europejskich. W tym Polska, ze względu na koligacje rodzinne Kazimierza Wielkiego z Ludwikiem Węgierskim, który po śmierci Kazimierza został królem Polski.
Kazimierz Wielki za wszelką cenę nie chciał dopuścić do wojny. A miał już wówczas coś do gadania, był liczącym się monarchą w Europie. Ostatecznie do wojny nie doszło dzięki nowo wybranemu papieżowi Urbanowi V, który był człowiekiem wielkiego formatu i, jak Kazimierz Wielki, głosicielem pokoju. To Urban V wybrał króla Kazimierza i księcia świdnickiego Bolesława II na mediatorów pomiędzy Czechami a Węgrami.
Wojna o cześć kobiety
Gdyby do wojny doszło, na pewno byłaby ona nazwana przez historyków wojną o cześć kobiety. Konflikt rozpoczął się trzy lata przed zjazdem monarchów w Krakowie. Wówczas Ludwik Węgierski wysłał do Pragi, siedziby Karola IV, poselstwo. Posłowie mieli żądać od Czechów zaprzestania rozbojów przygranicznych. Podczas biesiady doszło do skandalu. Gospodarz, cesarz Karol IV, publicznie wypowiedział się bardzo obraźliwie o królowej Elżbiecie, matce Ludwika Węgierskiego, a siostrze Kazimierza Wielkiego. Nazwał ją stręczycielką.
Królowa Elżbieta, córka Władysława Łokietka, była bardzo ceniona przez swoich węgierskich poddanych. Ale miała w swoim życiu także ciemniejsze strony. Jedną z nich było zajście, jakie miało miejsce wiele lat wcześniej. Wówczas bawiący na dworze węgierskim królewicz Kazimierz uwiódł prześliczną córkę magnata węgierskiego, Klarę Zach. Kazimierz Wielki do śmierci nie potrafił zapanować nad swoją chucią. Jeżeli chodzi o Klarę i królewicza Kazimierza, to królowa Elżbieta podobno była pośredniczką pomiędzy nimi.
I to zostało głośno powiedziane przez cesarza podczas biesiady w Pradze z udziałem posłów węgierskich. I było po biesiadzie. Zrobiła się straszna afera. Węgierscy posłowie nawet wyzwali Karola IV na pojedynek. Jednak władcy nie wolno było stanąć do pojedynku. Mógł najwyżej rozkazać zabić posłów. Nie zrobił tego.
Po powrocie do Węgier posłowie przekazali królowi Ludwikowi to, co usłyszeli w Pradze. Król Węgier długo się nie namyślał. W obronie czci swojej matki wypowiedział wojnę cesarzowi Karolowi. Obaj monarchowie zaczęli skupiać wokół siebie sprzymierzeńców. Wojna wydawała się nieunikniona. I właśnie wtedy do akcji przystąpił papież Urban V.
Ślub zamiast wojny
Mediatorem po stronie króla Ludwika był jego siostrzeniec Kazimierz Wielki. Po stronie cesarza Karola wypowiadał się książę świdnicki Bolesław. Dzięki ich zdolnościom dyplomatycznym zażegnano konflikt grożący bardzo poważnymi konsekwencjami. Znaleziono rozwiązanie pokojowe, które było typowe dla tamtych czasów. Karolowi IV niedawno zmarła trzecia żona. Cesarz był jeszcze człowiekiem relatywnie młodym, liczył 56 lat. Kazimierz Wielki wpadł na pomysł, aby zeswatać cesarza ze swoją wnuczką, Elżbietą Pomorską, która od dwóch lat przebywała na jego dworze w Krakowie.
Księżniczka Elżbieta miała osiemnaście lat. Odznaczała się wyjątkową urodą i wyjątkową siłą fizyczną. Podobno prostowała w ręku żelazne podkowy i zginała miecze. Na cesarzu jedno i drugie zrobiło wielkie wrażenie. Doszło do uzgodnienia pokoju między Czechami i Węgrami. Symbolicznym aktem zawarcia pokoju stało się małżeństwo cesarza z wnuczką Kazimierza Wielkiego. Ślub odbył się w katedrze wawelskiej w 1363 roku.
Królewska biesiada
Właściwie to nie wiadomo, dlaczego rok po wspomnianym ślubie cesarz Karol i inni władcy przyjechali do Krakowa. Nawet obdarzony niemałą wyobraźnią kronikarz Długosz nie potrafił wymyślić dobrego powodu tego spotkania. Historycy uważają, że chodziło o oficjalne zawarcie porozumienia pomiędzy skłóconymi do niedawna stronami.
Król Cypru, Piotr I, też chciał przy okazji załatwić coś dla siebie. Przyjechał do Krakowa w nadziei, że znajdzie tu ochotników na swoją wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej. Obecni, włącznie z Kazimierzem Wielkim, z całego serca obiecali mu pomoc w wyprawie. Tylko że nie po to dopiero co zapobiegli jednej wojnie, aby brać udział w drugiej. Na obiecankach się skończyło. Król Cypru sam wyruszył do Ziemi Świętej. Złupił Aleksandrię i wrócił.
Po kilkudniowych obradach w katedrze wawelskiej przyszedł czas na zabawę, turnieje, pojedynki szermiercze i właściwą ucztę. Biesiada odbyła się w domu Mikołaja Wierzynka. Musiał to być duży dom czy też kamienica, żeby pomieścić tylu gości i ludzi ich obsługujących. Nie wiadomo, gdzie Wierzynek mieszkał. W każdym razie nie tam, gdzie obecnie znajduje się znana w Krakowie restauracja „U Wierzynka” – będąca obecnie własnością Elżbiety Filipiak, żony prezesa ComArchu i właściciela klubu piłkarskiego Cracovia.
Jan Długosz: „Zwycięzcom na igrzyskach i szermierzom Kazimierz, król Polski, hojnie porozdawał nagrody. Chcąc zaś tenże król Kazimierz okazać swoje i królestwa swojego bogactwa i dostatki, którymi wszystkich poprzedników swoich, królów polskich, przewyższył, przez cały czas trwającego wesela goszczących u siebie królów, książąt i panów codziennie wytwornymi raczył biesiadami i z wielką podejmował wspaniałością. A na tym nie poprzestając, każdego dnia, po skończonej biesiadzie, wszystkim królom i gościom rozdawał mnogie i niezwykłej wartości upominki”.
Długosz nie zapomniał o prostym ludzie: „Na rynku krakowskim porozstawiano po wielu miejscach beczki i naczynia ogromnej wielkości, wypełnione wybornym winem”. Kronikarz, jak mu się to często zdarzało, nieco przesadził. Wyborne węgierskie wino nie było dla ludu, nawet z tak wielkiej okazji.
Według niektórych historyków Mikołaj Wierzynek był skarbnikiem króla, zarządcą żup solnych w Wieliczce, członkiem Rady Miejskiej Krakowa. Jeśli rzeczywiście sprawował te wszystkie funkcje, to był najbogatszym mieszczaninem w Krakowie. Lecz i tak do dzisiaj trwają dyskusje, czy na ogromnie wystawną, kilkudniową biesiadę byłoby stać Wierzynka. Raczej ucztę firmowało miasto Kraków i dwór królewski. W każdym razie Mikołaj Wierzynek wszedł do legendy jako czynny uczestnik wydarzenia, w którym brali udział najważniejsi monarchowie XIV-wiecznej środkowej Europy.
Ścięty Andrzej Wierzynek
Bogactwo Wierzynków musiało bardzo doskwierać innym krakowskim mieszczanom. Wnuk Mikołaja Wierzynka, Andrzej, był jak wszyscy poprzedni Wierzynkowie członkiem Rady Miejskiej Krakowa. Także sprawował funkcję burmistrza miasta. I, jak wszyscy Wierzynkowie, kochał pieniądze. Inaczej by się nie wzbogacili. Tylko że Andrzej za bardzo kochał mamonę.
Pieczę nad kasą miejską sprawowało trzech rajców, wybieranych na początku roku. Czterdzieści lat po słynnej uczcie u Wierzynka jednym z tych rajców był Andrzej Wierzynek. Odbywał liczne podróże po kraju, podczas których reprezentował interesy Krakowa. Na wyjazdy i inne cele pobierał ze skrzyni Rady Miejskiej pieniądze według własnego uznania, ile trzeba. Cieszył się zaufaniem. Nikt go nie rozliczał.
Jednak któregoś razu jeden z rajców zauważył, że Andrzej Wierzynek upychał sobie monetami nie tylko sakiewkę, ale dodatkowo kieszenie płaszcza i rękawy. Po kilku takich niecnych, ponadprogramowych wypłatach rajcowie postanowili przyłapać Andrzeja na gorącym uczynku.
Zasadzkę przygotowano starannie. Oznaczono część monet znajdujących się w skrzyni Rady Miejskiej. Następnie z ukrycia obserwowano poczynania Andrzeja. Ten, niczego nie podejrzewając, przy okazji wypłat dla robotników schował mieszki z pieniędzmi do kieszeni płaszcza. I wówczas został przyłapany na gorącym uczynku.
Ówczesne prawo, nie jak dzisiaj, działało bardzo szybko. A w wypadku Andrzeja Wierzynka wręcz ekspresowo. Rajcy, mogąc wreszcie odgryźć się na bogatych Wierzynkach, postanowili go osądzić tzw. gorącym prawem, czyli szybko i bez możliwości odwołania. Taka była praktyka w stosunku do osób, których występny czyn został zaobserwowany przez świadków.
Andrzej Wierzynek przyznał się do kradzieży. Myślał, że ze względu na jego i rodziny zasługi skończy się na publicznym zniesławieniu. Tak najczęściej działo się w przypadku znanych osób. Ale nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Wierzynkowie są nielubiani w Krakowie, zwłaszcza przez bogatych mieszczan.
I rzeczywiście stało się inaczej niż myślał. Jeszcze tego samego dnia, w dniu kradzieży, Ława Miejska skazała go na karę śmierci przez ścięcie mieczem. Nie dali mu nawet możliwości wyspowiadania się, choć taki przywilej otrzymywali najgorsi mordercy. Wyrok wykonano w podziemiach miejskiego ratusza. O wyroku nie powiadomiono dworu królewskiego, gdyż rajcowie obawiali się, że król mógłby zamienić wyrok śmierci na inną karę.
Kiedy Władysław Jagiełło dowiedział się o straceniu Andrzeja Wierzynka, skazał trzech rajców na grzywny, a rodzinie skazanego nakazał Radzie Miejskiej wypłacić wysokie odszkodowanie.
Ryszard Sadaj