960 dni przed rozpoczęciem igrzysk organizatorzy zapewniają, że przygotowania do olimpiady Pekin-2008 idą pełną parą. Jeszcze w grudniu ruszy budowa czterech tzw. tymczasowych obiektów, gdzie toczyć się będzie rywalizacja w łucznictwie, hokeju na trawie, siatkówce plażowej i w bejsbolu.
Władze Chin przywiązują dużą wagę do tej bezprecedensowej imprezy. Na arenach olimpijskich zmierzy się ok. 10 tysięcy sportowców, których zmagania obejrzą dziesiątki milionów widzów na całym globie. Państwo środka pragnie pokazać, że potrafi perfekcyjnie i z rozmachem urządzić olimpijskie zawody.
Pekin-2008 ma być ukoronowaniem procesu integrowania się Chin ze światem zewnętrznym, po latach rozbicia i zamknięcia kraju. Stanowić ma kluczowy etap w ewolucji politycznej i ekonomicznej, zapoczątkowanej przez Deng Xiaopinga w latach 1978-1979. Zamanifestować ma, że Chiny są nie tylko potęgą militarną, ale - tak jak Zachód - dysponują tzw. miękką potęgą, mogą się pochwalić społeczeństwem i kulturą, które są akceptowane i atrakcyjne dla innych.
Pekińskie igrzyska odbędą się ok. 30 lat po podjęciu przez Denga reform. Władze chcą udowodnić, że Chinom nie trzeba było wiele czasu, by stanąć na nogi i dogonić czołówkę. W założeniach, jakie nieoficjalnie przyjął rząd, Pekin-2008 ma być półmetkiem przed osiągnięciem przez Chiny statusu supermocarstwa.
Wszystko do tego zmierza. We wtorek okazało się, że wzrost gospodarczy w 2004 roku był tam jeszcze szybszy, niż przypuszczano. Wystarczyło do pomiarów zastosować kryteria ONZ, by okazało się, że chiński produkt krajowy brutto wyższy jest już od PKB Włoch. Gospodarka Chin plasuje się na szóstym miejscu, choć trzeba pamiętać, że potencjał ten rozkłada się na miliard 300 mln ludzi.
Wiele wskazuje, że przed olimpiadą Chińczycy prześcigną także Brytyjczyków i Francuzów. Przed nimi będą jeszcze Niemcy, Japończycy i Amerykanie; oni pozostać mają w pobitym polu w 2020 roku. W 2050 roku Chiny mają być już być mocarstwem tak rozwiniętym, jak dziś USA.
Wraz z budową infrastruktury na potrzeby letnich igrzysk, w pełnym toku są również szkolenia i treningi chińskich sportowców. Celem gospodarzy jest co najmniej zdobycie drugiego - tak jak w Atenach - miejsca w punktacji medalowej, ale cichym marzeniem jest zdystansowanie "zawsze pierwszych", czyli Amerykanów.
Ze strony dużych koncernów narasta rywalizacja o interesy w Chinach, bo nie cały "tort" olimpijski został już podzielony. Kolosalna widownia na stadionach i, przede wszystkim, przed ekranami TV, jest łakomym kąskiem dla firm walczących o klienta. Dla "wielkich", typu Coca Cola, Johnson and Johnson czy Kodak, demonstracja swoich logo i reklamówek podczas pekińskiej imprezy oznaczać może znaczące ugruntowanie rozpoznawalności ich marek handlowych.
Z igrzyskami spore nadzieje na poszanowanie przez Chiny praw człowieka wiążą lokalni działacze społeczni i organizacje pozarządowe. Liczą na to, że wraz ze zbliżaniem się olimpijskiego święta i po jego zakończeniu, nieodwracalnie poszerzać się będzie zakres swobód obywatelskich, wolności politycznych i religijnych. Na razie sytuacja jest krytyczna - wyznania, m.in wspólnoty chrześcijańskie, są ograniczane, media - intensywnie cenzurowane, portale internetowe - blokowane.
Nietolerancja polityczna i tłamszenie mediów cechowały jednak także reżim w Korei Południowej, dopóki nie zorganizował on w Seulu olimpiady Seul-1988. Tamto wydarzenie było punktem odbicia przyspieszającym reformę autorytarnego i skorumpowanego systemu. Dziś, tak jak Japonia i Indie, Korea Południowa jest niekwestionowanym bastionem demokracji w Azji.
Obserwatorzy zastanawiają się, czy Pekin pójdzie tą drogą. Nie ulega wątpliwości, że rządzący komuniści zainteresowani są poprawą swego wizerunku na świecie i uzyskaniem wiarygodności w kraju. Pytanie tylko, czy zechcą ją wzmacniać, kosztem uszczuplenia swych przywilejów i utraty jedynowładztwa.
Za parę lat może się okazać, że nie mają wyjścia. Fenomenalnemu rozwojowi towarzyszy bowiem pogłębiające się rozwarstwienie społeczne i rozpiętość w dochodach, co sprzyja jednoczesnemu narastaniu postaw rewindykacyjnych i buntowniczych. W ubiegłym roku Państwo środka było widownią 74 tysięcy protestów, o 25 proc. więcej niż rok wcześniej. Przed 1979 rokiem brzmiałoby to jak utopia.