(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa Od początku listopada wałkowana jest w mediach krajowych i światowych sprawa tajnych lotów rzekomo transportujących schwytanych terrorystów alKaidy do tajnych więzień CIA na terenie Polski i Rumunii, gdzie miano ich nakłaniać do zeznań przy pomocy tortur. Powstały w związku z tym oskarżenia wobec Polski o łamanie praw człowieka i konwencji międzynarodowych, co z kolei z jednej strony szkodzi wizerunkowi Polski w świecie, z drugiej zaś zwiększa ryzyko terrorystycznego odwetu wobec Polaków.
Ale jest i druga strona medalu prawo demokratycznego społeczeństwa do uczciwych, przejrzystych rządów przed otwartą kurtynę, prawo do prawdy, całej prawdy i tylko prawdy. Niestety, ten osobliwy medal ma i trzecią stronę. Jest nią bezlitosna pogoń mediów za sensacją, prześciganie konkurencji niezależnie od konsekwencji, zwiększanie oglądalności czy nakładów nawet za cenę rozpowszechniania pogłosek, faktów prasowych czy kaczek dziennikarskich. Do tego można jeszcze dodać przeprowadzane w każdym kraju tajne operacje służb specjalnych, które muszą pozostać w cieniu i nie mogą stać się tematem debaty publicznej czy spekulacji medialnych, jeśli mają służyć bezpieczeństwu narodowemu.
W niewdzięcznej roli pogodzenia tych sprzecznych racji znalazł się rząd RP. Pod wzrastających naciskiem mediów krajowych i zagranicznych jak i zarzutów formułowanych przez organizacje praw człowieka oraz gremiów Wspólnoty Europejskiej premier Kazimierz Marcinkiewicz zlecił przeprowadzenie kontroli "tych wydarzeń", jak to całą tę kontrowersję nazwał. Choć wiadomo było, że w takich sprawach pełna prawda może ujrzeć światło dzienne dopiero po wielu latach, jeśli w ogóle. Władze brytyjskie dopiero w tym roku upubliczniły pewne dotychczas utajnione fakty dotyczące udziału Polaków w antyhitlerowskim kontrwywiadzie.
Do rozkręcenia całej kampanii znacznie przyczynił się Tom Malinowski, szef waszyngtońskiego oddziału organizacji monitorowania praw człowieka Human Rights Watch. Jego zdaniem, we wrześniu 2003 r. CIA (wywiad amerykański) przewiozło grupę czołowych przywódców alKaidy z Afganistanu prosto do Polski. Samolot Boeing 373 miał wylądować na dawnym wojskowym lotnisku w Szymanach na Mazurach. W tamtych okolicach działa ośrodek szkolący polskich szpiegów i znajduje się tam więzienie, gdzie przetrzymuje się i torturuje więźniów z alKaidy, twierdził działacz Human Rights Watch.
Malinowski dość nonszalancko stawia znak równania między KGB, aparatem szpiegowskim ZSRR, a służbą wywiadowczą lidera wolnego świata, Stanów Zjednoczonych. Ponadto wyraża niechętny stosunek do Polski: "Polskie komunistyczne służby specjalne pracowały dla KGB, a teraz są używane przez CIA". Dla niego ważne jest wyłącznie podobieństwo metod śledczych, stosowanych zresztą przez wszystkie kraje świata, a nie zapewnienie bezpieczeństwa narodowi. Porównywanie przymusowego podporządkowania Moskwie agend PRLowskich ze współpracą między dwoma suwerennymi państwami, jakimi są RP i USA, także wydaje się nieco zwichnięte.
Warto się przy tym zastanowić, ile w takich enuncjacjach stanowi autentyczna troska o zdrowie i samopoczucie więźniów, a ile czystej polityki? Malinowski był funkcjonariuszem lewicowoliberalnej administracji b. prezydenta Clintona i jest zaprzysięgłym wrogiem obecnego prezydenta. A cała sprawa "tajnych więzień CIA" dostarczyła demokratom kolejnej partii amunicji do wzmożenia ataków na republikańską administracją prezydenta Busha i prowadzoną przezeń wojnę z terroryzmem.
Nad tak smakowitym kąskiem informacyjnym (czy dezinformacyjnym) nie mogły przejść do porządku dziennego media amerykańskie. Przodowały: lewicowoliberalny dziennik "Washington Post" oraz gazeta o podobnej orientacji "New York Times". Rozgłośnia ABC News na swojej stronie internetowej napisała, że w Polsce przetrzymywano i przesłuchiwano 11 bojowników alKaidy. Inne media się prześcigały w ujawnianiu coraz ciekawszych, choć niesprawdzonych i prawdopodobnie niesprawdzalnych szczegółów.
Skoro jakiś gorący temat nadal interesuje opinię publiczną, trzeba go rozkręcać do oporu. Z braku niezbitych dowodów tworzy się fakty medialne. Przykładowo jedna gazeta powołuje się na tę telewizję, tamto radio lub inne pismo, dodaje własny, zwykle nieco ostrzejszy komentarz i kontrowersja się rozwija a nierzadko zaczyna żyć własnym życiem. Konkurencyjne medium nie może być gorsze, bo też poluje na widza, słuchacza czy czytelnika, więc dalej podkręca spiralę spekulacji i tak to trwa aż ludziom się temat znudzi.
Tak więc, "Gazeta Wyborcza" powołała się ostatnio na radio amerykańskiej sieci ABC twierdzące jakoby "więzienie CIA utworzono w Polsce już w 2002 roku. Po ujawnieniu jego istnienia w mediach, kilka tygodni temu błyskawicznie je zlikwidowano tak, by polskie władze mogły mówić w czasie teraźniejszym, że żadnego więzienia w Polsce nie ma".
Tygodnik "Newsweek" z kolei zacytował pragnącego zachować anonimowość członka rządu Marcinkiewicza, który miał dać do zrozumienia, że to wszystko rzeczywiście miało miejsce. Ponieważ ów urzędnik początkowo nie chciał tej sprawy komentować, reporterzy "Newsweeka" wpadli na następujący pomysł: "Poprosiliśmy więc, by zaprzeczył lub milczeniem potwierdził, że opisywane przez prasę lub podobne fakty miały miejsce. Zapadła znacząca cisza". Tygodnik sugeruje, że to dowodzi istnienia tajnych więzień CIA w Polsce.
Z zastrzeżeniem anonimowości, kilku obecnych i byłych oficerów CIA miało powiedzieć ABC News, że CIA ostatnio przeprowadziło błyskawiczną akcję usunięcia wszystkich podejrzanych o terroryzm z terytorium Europy przed przyjazdem sekretarz stanu USA Condoleezzy Rice. Podczas spotkań z władzami kilku krajów europejskich, w tym i Polski, mogła zatem z czystym sumieniem powiedzieć, że Stany Zjednoczone nie przetrzymują żadnych więźniów na terenie Europy. Także powiedziała, że nie transportuje się więźniów do krajów, gdzie będą poddawani torturom. Komentatorzy zauważyli jednak, że szefowa amerykańskiej dyplomacji nie oznajmiła wprost, że więzień CIA w Polsce, Rumunii czy gdziekolwiek w Europie nigdy nie było, a jedynie, że w chwili obecnej żadnych aresztantów nie ma.
Cała sprawa zatacza coraz szersze kręgi. Czerwony Krzyż i inne instytucje międzynarodowe od dawna interesują się kontrowersją. W tym tygodniu wypowiedział się na ten temat przewodniczący Komitetu do Spraw Prawnych i Praw Człowieka Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, Szwajcar Dick Marty, który stwierdził, że Rumunia i Stany Zjednoczone odpowiedziały na zapytania w tej kwestii, podczas gdy Polska żadnej odpowiedzi jeszcze nie dała.
Znamienna jest postawa w tej sprawie polskiej klasy politycznej. Niemal wszyscy, premier Marcinkiewicz, członkowie jego gabinetu jak minister obrony Radek Sikorski czy szef służb specjalnych Zbigniew Wasserman, jak i ich zagorzali przeciwnicy polityczni z Platformy Obywatelskiej oraz ustępujący ekskomunistyczny prezydent Kwaśniewski i wywodzący się z tegoż obozu b. szef Agencji Wywiadu Zbigniew Siemiątkowski zgodnym chórem twierdzą ponad podziałami, że nie słyszeli o tajnych więzieniach w Polsce. A tę kontrowersję łatwo by można wykorzystać do międzypartyjnej walki politycznej.
Nie oznacza to bynajmniej, że nie ma i nigdy nie było takich tajnych lotów, aresztów czy aresztantów, a tylko tyle, że rozpowszechnianie takiej wiedzy jest bardzo ryzykowne i potencjalnie niebezpieczne dla Polski. I nie tylko. Fakt, że Polska podziela stanowisko Waszyngtonu w tej sprawie irytuje zwłaszcza staroeuropejczyków, którzy nie przepuszczą żadnej okazji, aby za wszystko, co możliwe, potępić Biały Dom a Polskę oskarżyć o kolaborację z " agresywnym" transatlantyckim supermocarstwem. Kubłem zimnej wody dla tych krytyków było stwierdzenie pani Rice, że w zwalczaniu terroryzmu wywiad USA współpracuje z wieloma rządami europejskimi. Dała do zrozumienia, że taka współpraca umożliwiła udaremnić planowane zamachy i tym samym uratowała życie wielu Europejczyków. Skoro parlamentarzyści zachodnioeuropejscy o tym nie wiedzą, to kolejny dowód na to, że tajne operacje to nie temat na debaty parlamentarne, sensacyjne artykuły prasowe czy sondaże opinii publicznej.
Obrońcy praw człowieka żądają otwartości w dziedzinie, która nigdy otwartą być nie może. żądają, żeby podejrzanych o terroryzm kontaktować z Czerwonym Krzyżem i objąć innymi zasadami, jakie zgodnie z Konwencją Genewską przysługują jeńcom wojennym. Ale Stany Zjednoczone nie nadały terrorystom statusu jeńców wojennych. Są to "illegal combatants" (nielegalni bojownicy), czyli w języku potocznym terroryści. Na miano jeńców nie zasługują, gdyż w przeciwieństwie do regularnych wojsk, które w pierwszym rządzie eliminują cele wojskowe przeciwnika, terroryści głównie atakują Bogu ducha winnych cywilów. W Iraku nawet dokonują zamachów na własnych muzułmańskich współwyznawców modlących się w meczetach.
Tak jak hitlerowski pancernik SchleswigHolstein rozpoczął II wojnę światową ostrzałem Westerplatte, być może III wojna zaczęła się już od zamachu terrorystycznego na Amerykę 911. Zaś kontrofensywa wolnego świata w Afganistanie i Iraku jak i ataki odwetowe terrorystów na Madryt, Londyn i inne miejsca są jej kolejnymi etapami. Zamiast trwać 56 lat, jak dwa poprzednie konflikty światowe, działania wojenne mogą być rozłożone na całe dziesięciolecia.
Zamiast stałych działań wojennych, jakie charakteryzowały dotychczasowe konflikty, ta nowa wojna prawdopodobnie składać się będzie ze sporadycznych niespodziewanych zamachów oraz kontrataków, zarówno błyskawicznych, jak i rozcią gniętych w czasie. Znacznie większą rolę niż dotychczas odgrywać będzie wywiad, który będzie dążył do udaremniania ataków oraz wytropienia sprawców zamachów, które mimo wszystko doszły do skutku. Czy do takiej wojny nowego typu da się zastosować dotychczasowe normy międzynarodowe, których wrógterrorysta i tak nie respektuje?
Robert Strybel
Tajne operacje
- 12/16/2005 07:00 PM
Reklama