Waszyngton znów sprawił obywatelom niespodziankę. Do stolicy USA zawitał wicepremier Iraku Ahmed Szalabi, człowiek z niezwykle bogatym życiorysem, "zasłużony" szczególnie na polu dostarczania administracji Busha fałszywych informacji o irackich arsenałach broni masowego rażenia i rzekomych powiązaniach Saddama Husajna z alKaidą.
Wcześniej skazany zaocznie za oszustwa bankowe w Jordanii, mieszkając w Wielkiej Brytanii Szalabi wziął się za politykę poczynając od założenia Irackiego Kongresu Narodowego (wspomaganego finansowo przez USA) głównego dostawcy "świadków" potwierdzających istnienie dziesiątek irackich laboratoriów z bronią chemiczną i biologiczną. IKN podstawiał ludzi wątpliwej reputacji, m.in. Curveballa i Adnana slHaideri, który przed wojną niejednokrotnie występował we wszystkich sieciach telewizyjnych w USA, a po inwazji na Irak przepadł bez wieści. Połykano ich informacje bez zastrzeżeń mimo, że nie przeszli testów na prawdomówność, jakim zostali poddani przez amerykański wywiad. Niewątpliwie nikomu nie zależało na odkryciu prawdy.
Po środowym spotkaniu z panią sekretarz stanu USA Condoleezą Rice, w pierwszej kadencji prezydenta Busha doradczynią ds. bezpieczeństwa narodowego, która strasząc społeczeństwo saddamową bombą nuklearną korzystała z dezinformacji IKN, Szalabi zaprzeczył zarzutom, że kłamał. Mówiąc to skłamał ponownie.
Kiedy okazało się, że w Iraku nie ma broni masowego rażenia, w rozmowie z brytyjską gazetą Szalabi otwarcie oświadczył, że nie liczą się środki jakimi doprowadził do inwazji, lecz fakt, że zachęcił Amerykanów do "wyzwolenia" Iraku. Rzec można, był z tego dumny.
Podobny ton przyjął teraz wobec swoich krytyków strofując ich, że patrzą w przeszłość, zamiast w demokratyczną przyszłość Iraku. Ta pewność siebie połączona z faktem, że zasadniczo przyjechał tu, by wystąpić w siedzibie neokonserwatystów American Enterprise Institute, skąd wywodzą się takie potęgi ruchu demokratyzowania świata z użyciem karabinu jak Paul Wolfowitz, Bill Krystol, Kruthhammer, Pearl i inni, potwierdza dodatkowo siłę i nietykalność tych ludzi, którzy rozpowszechniali swoją ideologię nadając jej pozory patriotyzmu i troski o bezpieczeństwo kraju.
W przeciwnym razie, zamiast na spotkanie z propagatorami wojny, Szalabi powinien powędrować do więzienia nie tylko za oszustwo stulecia jakim były "dowody" o nieistniejących irackich arsenałach, lecz również za ujawnienie przed Iranem tajemnicy o rozszyfrowaniu ich kodu przez FBI.
Tymczasem jest witany w stolicy USA, choć spotkania z członkami administracji odbywają się za zamkniętymi drzwiami. Zważywszy, że Szalabi ma prawdę w pogardzie i że wystrychnął amerykański rząd na dudka, spotkania takie budzą podejrzenia, że coś nowego wymyślą. Z doświadczenia wiadomo, że ustalenia nie będą korzystne dla społeczeństwa.
Nie bez powodu kongresman z Kalifornii George Miller na wieść o przyjeódzie wicepremiera Szalabiego zwrócił się do marszałka Izby Reprezentantów słowami: "Proszę wezwać policję".
"...pan Ahmad Szalabi jest wicepremierem nowo powołanego rządu Iraku. Jest również oszustem bankowym, i jak wiemy, karmił administrację Busha fałszywymi informacjami o arsenałach Saddama.
Wielu Amerykanów pamięta pana Szalabiego jako człowieka, który przekonał wiceprezydenta Cheney, że Stany Zjednoczone będą witane w Iraku jako wyzwoliciele. Byli nawet tacy, którzy twierdzili, że Szalabi promował kłamstwo o próbie zakupu uranu w Nigrze przez Irak. Szalabi przekazywał kłamliwe informacje reporterce New York Times Judith Miller, co gazeta musiała póóniej publicznie dementować.
Pan Szalabi dostarczał informacje tzw. Irackiej Grupie (należała do niej m.in. Condoleeza Rice) w Białym Domu, tajnej klice, o której niedawno mówił były szef kancelarii Colina Powella (płk. Wilkerson). Grupie odpowiedzialnej za "porwanie" polityki zagranicznej USA i umyślne przesadzanie w zakresie irackiego zagrożenia. Pan Szalabi odegrał centralną rolę w fabrykowaniu fałszerstw prowadzących do inwazji na Irak.
Proszę pamiętać o jego kolejnym ruchu. Przekazał Iranowi tajne informacje USA.
Siedemnaście miesięcy temu, wówczas doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, Rice przyrzekła wszczęcie dochodzenia w tej sprawie. Dotychczas nic się nie zdarzyło. Mimo, że Szalabi był podejrzanym numer 1, FBI nie wezwało go na przesłuchania. Wall Street Journal twierdzi, że FBI nie jest specjalnie tą sprawą zainteresowane...
W tym tygodniu administracja zaprosiła tego przestępcę na spotkanie z sekretarz stanu i z wiceprezydentem Cheney, by przedyskutować kandydaturę Szalabiego na prezydenta Iraku.
Chciałbym dowiedzieć się od prezydenta Busha, jaką rolę przyznanie wizy wjazdowej do USA osobnikowi podejrzanemu o szpiegowanie na rzecz Iranu, odgrywa w antyterrorystycznej strategii administracji.
Akcje pana Szalabi są obrazą dla każdego Amerykanina, szczególnie tych, którzy służą w siłach zbrojnych. Jego wizyta w USA i spotkania z przedstawicielami administracji to kolejny afront. Przestępstwa Szalabiego nie mogą pójść w zapomnienie. Powinien znaleóć się w więzieniu, a nie na sesjach zdjęciowych w Białym Domu.
... Panie marszałku, proszę dzwonić po policję. Szalabi nie powinien chodzić po ulicach naszej stolicy."
Nic dodać, nic ująć. Zdumiewa tylko niesłychana obojętność rządu wobec uzasadnionych odczuć społeczeństwa. Tym jednak okazywano lekceważenie od samego początku wierząc głęboko w tępotę obywateli. Otumanianie społeczeństwa zdaje się być specjalnością tej administracji.
Już na początku wojny, potępionej przez wiele narodów, m.in. Francję, telewizja pokazywała sale przesłuchań Saddama z bateriami służącymi do zasilania elektrycznych narzędzi tortur. Przez całą zewnętrzną obudowę baterii przebiegał napis "Made in France". Nie ma znaczenia, że żaden producent nie umieszcza takich wołów na swoich produktach. Amerykanie uwierzyli. To właśnie wówczas kongresman z Północnej Karoliny złożył wniosek o zmianę nazwy frytek w kongresowej stołówce z "French fries" na "freedom fries", co zresztą skruszony odwołał, gdy w Iraku nie znaleziono zakazanej broni.
W pierwszych dniach wojny poczęstowano nas filmem o bohaterskim odbiciu szeregowego Jessiki Lynch z rąk Irakijczyków, co okazało się nieprawdą. Wyjątkowo cyniczne było sklecenie opowiastki o bohaterskiej śmierci Patricka Tillmana, łącznie ze wzgórzem z którego do ostatniej chwili miał ostrzeliwać pozycje wroga. Dociekliwość rodziców gwiazdy zespołu Arizona Cardinals obaliła tę niesmaczną bajkę, skonstruowaną na potrzeby propagandowe. Tillman, który zaciągnął się do wojska rezygnując z kilkumilionowej gaży, zrobił to z pobudek patriotycznych. Chciał wziąć bezpośredni udział w walce z tymi, którzy napadli na USA. Był przeciwny wojnie z Irakiem, gdzie został wysłany na pierwszą turę.
Zginął w Afganistanie od friendly fire, kuli amerykańskiego żołnierza.
W ciągu ostatnich lat administracja zmieniła szereg pojęć. Dziś inwazja to wyzwolenie, szalbierz to mąż stanu, niekorzystna dla ludzi o niskich i średnich dochodach "reforma" programu Social Security to według słów prez. Busha próba uczynienia z nas "narodu właścicieli".
Tak bardzo uwierzono w moc nowego nazewnictwa, że nie zauważono jak naród zaczął wychodzić z ogłupienia i dostrzegł, że król jest nagi. Pozostało jeszcze trochę tych, którzy w obawie o posądzenie o głupotę nadal widzą szatę pełną cnót, których niestety nie ma. Potwierdzeniem stosunku administracji do narodu zgodnego z zasaadą "in your face" (hak wam w smak) jest właśnie wizyta Ahmada Szalabiego w USA.
Elżbieta Glinka
Wezwijcie policje
- 11/17/2005 04:01 AM
Reklama