Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 26 grudnia 2024 13:39
Reklama KD Market

„Ameryka pokazała, że można uśmiechać się przez łzy”

Polskie rodziny poległych w Iraku i Afganistanie na rajdzie Gold Star 500 w Illinois

Przez dziewięć lat Jolanta Janik skrywała w sobie ból i żal po stracie męża, polskiego żołnierza, który poległ podczas misji w Afganistanie w 2013 roku. Po pobycie w Illinois na zaproszenie organizacji Gold Star Mission mówi, że w ciągu tygodnia otworzyła się bardziej niż przez wszystkie lata żałoby. Blisko 30-osobowa grupa z Polski wzięła udział w rajdzie rowerowym Gold Star 500, który co roku honoruje żołnierzy z Illinois poległych na misjach wojskowych od czasu ataków z 11 września 2001 roku. 

Kilka dni po powrocie do Polski Janik wyznaje, że to właśnie kontakt z matkami i żonami miejscowych żołnierzy poległych w Iraku i Afganistanie pokazał jej, że żałobę po mężu żołnierzu można przeżywać inaczej.

– To one pokazały nam, że powinnyśmy być dumne z tego, że nasi mężowie, ojcowie polegli na polu walki. Że żal do świata po śmierci bliskiego można zastąpić dumą z jego służby. Że zamiast koncentrować się jedynie na cierpieniu i żałobie, można celebrować życie męża i wszystkie dobre chwile z nim spędzone.

To podejście było czymś nowym dla Janik i pozostałych członków 11-osobowej delegacji Stowarzyszenia Rodzin Poległych Żołnierzy „Pamięć i Przyszłość”. Oprócz nich do Stanów przyleciała 8-osobowa grupa uczniów z opiekunami z Zespołu Szkół Ogólnokształcących we Włoszakowicach oraz 8-osobowa polska grupa złożona m. in. z weteranów, którzy wzięli udział w rajdzie.

Jolanta Janik - wdowa po zabitym w Afganistanie żołnierzu

Ranny, ale żyje

41-letnia Janik z Piotrkowa Trybunalskiego pamięta bardzo dobrze sierpniowy dzień sprzed dziewięciu lat, kiedy włączyła telewizor i na pasku zobaczyła wiadomość o żołnierzu, który został ciężko ranny podczas ataku talibów na polską bazę w Ghazni. Poczuła dziwny niepokój. To właśnie w tej bazie stacjonował jej mąż, Sylwester Janik, żołnierz Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. Zadzwoniła do teściowej, która powiedziała, że ma podobne uczucie. Jednak dopiero gdy późnym popołudniem w drzwiach domu stanęła wojskowa delegacja, w której był między innymi psycholog, sprawdziły się najgorsze przypuszczenia – 34-letni mąż Jolanty został najpoważniej ranny podczas ataku.

– Uczepiłam się jednak myśli, że żyje. To było najważniejsze. Wszystko inne się wypierało  – wspomina Janik. – Z taką nadzieją parę dni później znalazłam się w szpitalu wojskowym w Ramstein w Niemczech. Jednak na miejscu amerykański lekarz szybko rozwiał moje nadzieje.

Spędziła cały dzień przy łóżku męża. Jak relacjonuje wdowa, z protokołu powypadkowego wynikało, że Sylwester Janik został postrzelony w głowę przez zamachowca w przebraniu afgańskiego policjanta podczas ataku talibów na bazę. Od chwili postrzelenia do chwili śmierci 2 września nie odzyskał przytomności.

– To było straszne. W domu został nasz 3-letni syn. Nic nie jest w stanie przygotować człowieka na coś takiego. Żołnierze, którzy jeżdżą na te misje, to z reguły ludzie młodzi, z planami, z marzeniami, mający jeszcze w życiu wiele do zrobienia.

Wojsko drugą żoną

Poznali się, gdy Sylwester Janik dopiero zaczynał swoją służbę. Wojsko było jego pasją. Misja w Afganistanie nie była zresztą pierwszą. Wcześniej, w 2005 i 2008 r. był już w Iraku. Żona żartowała, że wojsko było „drugą żoną” Janika. Tuż po liceum sam wybrał drogę swojej wojskowej kariery – bardzo mu zależało, aby wstąpić do 25 Brygady Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim.

– Zawsze był bardzo aktywny, również fizycznie, lubił zawody, siłowanie się, wyciskanie sztangi. Wśród kolegów miał nawet ksywkę „Bokser”. Wojsko pozwalało mu spożytkować pokłady energii, które w sobie miał – opowiada wdowa.

– W domu z kolei był zupełnie inny – opanowany, rodzinny, opiekuńczy, pomocny, lubił porządek. Był naszym oparciem – wspomina Janik.

Sylwester Janik zmarł 2 września 2013 r. w amerykańskim szpitalu koalicyjnym w Ramstein, w zachodnich Niemczech. Został pochowany 6 września na cmentarzu w Zduńskiej Woli. Decyzją ministra obrony narodowej Sylwester Janik został pośmiertnie awansowany do stopnia starszego chorążego.

Polskie kontra amerykańskie podejście

Rodziny polskich żołnierzy poległych w Iraku czy Afganistanie zrzeszone są w Stowarzyszeniu Rodzin Poległych Żołnierzy „Pamięć i Przyszłość”. Organizacja liczy sobie obecnie, według prezes Lidii Kordasz-Garniewicz, 58 członków i 22 dzieci. To tylko garstka w porównaniu z liczbą amerykańskich rodzin, które straciły bliskich w obu tych wojnach, lecz łączą je przecież te same rozterki i zmagania. Na misjach, w których Polacy walczyli u boku Amerykanów, zawiązało się wiele przyjaźni.

Jednak zdaniem pani Janik, temat żołnierzy poległych na misjach w Iraku czy Afganistanie dla wielu osób w Polsce brzmi dość abstrakcyjnie. W kontekście poległych większość uwagi koncentruje się na ofierze złożonej przez żołnierzy drugiej wojny światowej. O wojnie w Afganistanie czy Iraku mówiło się nawet, że „to nie nasza wojna”, że żołnierze jadą tam w celach czysto zarobkowych i na własne ryzyko, „a tak w ogóle to, po co tam jadą”.

– Tymczasem nasi chłopcy jadą tam, bo poważnie traktują swoją pracę i swój obowiązek – mówi wdowa.

Dla odmiany, w samym Illinois ponad 300 wojskowych poległo na służbie w Iraku lub Afganistanie od czasów ataków terrorystycznych z 11 września 2001 r. Ich rodziny zrzeszone są w organizacji Gold Star Mission (Misja Złotej Gwiazdy), która ma na celu uhonorowanie i wsparcie dla tzw. rodzin Złotej Gwiazdy poprzez zachowanie pamięci o poległych i służbę innym w ich imieniu.

Złota Gwiazda

Począwszy od I wojny światowej rodziny amerykańskich żołnierzy i marynarzy często wywieszały flagi z niebieską gwiazdą dla każdego członka rodziny, który służył w wojsku. Jeśli jeden z nich zginął na polu walki, niebieska gwiazda była zamieniana na złotą. W 1947 r. Kongres Stanów Zjednoczonych upoważnił wojsko do wręczania przypinek ze złotą gwiazdą członkom rodzin poległych w walce i tak jest do dziś.

Dlatego krewnych członków armii amerykańskiej, którzy zginęli na polu walki, nazywa się rodzinami Złotej Gwiazdy (Gold Star Families).

Misja Złotej Gwiazdy została stworzona w 2017 r. przez weteranów, którzy nie chcieli, by nazwiska ich zmarłych kolegów zostały zapomniane. Celem misji jest przyznawanie stypendiów w imieniu poległych żołnierzy z funduszy zebranych podczas długodystansowego, bo liczącego aż 500 mil (około 805 km), i bardzo wymagającego przejazdu rowerowego znanego jako Gold Star 500.

Jazda w słusznej sprawie

Tegoroczny rajd był już szóstym z kolei (w 2020 r. odbył się w formie wirtualnej), lecz pierwszym o charakterze międzynarodowym, właśnie z powodu sporej ekipy z Polski. Rajd był realizowany przy współpracy z Konsulatem Generalnym RP w Chicago, Dowództwem Sił Zbrojnych RP oraz Gwardią Narodową Stanu Illinois, która od 1993 r. prowadzi bliską współpracę z wojskiem polskim.

Tegoroczne wydarzenie miało na celu uhonorowanie 300 wojskowych, którzy polegli w Afganistanie i Iraku od czasu ataków 11 września 2001 r., w tym 34 żołnierzy Gwardii Narodowej Illinois. 15 gwardzistów zginęło w Iraku, a 19 w Afganistanie. Polegli gwardziści byli w wieku od 19 do 59 lat. Pięć z nich to kobiety.

Hasło przewodnie tegorocznego rajdu brzmiało: „Zawsze pamiętaj, nigdy nie zapomnij”.

Ponad 30 rowerzystów w sobotę 24 września zakończyło 5-dniową, 500-milową podróż pod nazwą Gold Star 500. Wśród nich było 16 z Polski – 7 żołnierzy, 6 uczniów i 3 członków rodzin poległych – jak powiedział gen. Richard Neely z Gwardii Narodowej Illinois.

Wyruszyli we wtorek 20 września ze Springfield i w ciągu pięciu dni przejechali przez liczne miejscowości – Springfield, Quincy, Macomb, Galesburg, Rock Falls, Rockford, Woodstock, Fort Sheridan – aż w sobotę dotarli do celu w Great Lakes Naval Station w rejonie Lake Bluff na dalekich północnych przedmieściach Chicago.

Ukończenie 850-kilometrowej trasy nie było problemem dla Krzysztofa Klimczaka, jednego z polskich weteranów, który służył w Iraku i Afganistanie wraz z amerykańskimi kolegami.

– Trasa urozmaicona, ładne widoki, sama przyjemność i jazda w słusznej sprawie. Świetna okazja, by z amerykańskimi kolegami i rodzinami poległych oddać cześć żołnierzom poległym na misjach za granicą – powiedział po zakończeniu rajdu.

– To było fantastyczne doświadczenie gościć naszych partnerów z Polski – powiedział po zakończeniu rajdu dyrektor operacyjny Golden Star Mission Chuck Kitson. – Mogliśmy obserwować i uczyć się od siebie nawzajem, jak honorujemy poległych członków służby wojskowej w obu krajach. Rowerzyści polscy i amerykańscy jechali ramię w ramię, rodziny poległych poznały się nawzajem, a polscy uczniowie mogli dowiedzieć się więcej o wojsku.

Rowerzyści mogą wybrać konkretnego poległego żołnierza, dla którego pokonują trasę i którego nazwisko widniało na rajdowej koszulce. Rowerzystom dopingowali członkowie rodzin Złotej Gwiazdy. Noclegi rowerzyści i rodziny spędzali w obiektach Gwardii Narodowej Illinois. Podczas postojów na trasie uczestnicy rozstawiali tablice z nazwiskami poległych, odczytywali nazwiska poległych żołnierzy – polskich i amerykańskich i odmawiali modlitwę.

Pamięć, która trwa na zawsze

Dochód zebrany podczas rajdu jak co roku będzie przeznaczony na ufundowanie stypendiów w imieniu poległych żołnierzy.  W zeszłym roku organizacja Gold Star Mission przyznała 50 tys. dol. w stypendiach, a od momentu powstania – 214 tys. dol.

Jak powiedział gen. Neely, nie chodzi tylko o pieniądze dla młodych kształcących się ludzi.

– Te 214 tysięcy to 214 indywidualnych, ludzkich historii – zaznaczył.

Poprzez wręczanie młodemu pokoleniu stypendiów imienia poległych żołnierzy, ich pamięć będzie kontynuowana na zawsze, a ich historie będą trwać mimo upływu lat.

To może pomóc znaleźć ukojenie Jolancie Janik i wszystkim innym członkom rodzin, polskich i amerykańskich, których mężowie, ojcowie i synowie ponieśli śmierć w misjach wojskowych.

Współpraca i zdjęcia: Jacek Boczarski

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama