Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 19 listopada 2024 01:37
Reklama KD Market

Ostra runda Tusk kontra Kaczyński

Warszawa - Trwają próby utworzenia nowego rządu przez Prawo i Sprawiedliwość oraz Platformę Obywatelską. Równolegle prezydencka kampania wyborcza znajduje się w ostatniej, decydującej fazie. Zarówno premierelekt z ramienia PiS Kazimierz Marcinkiewicz, jak i typowany przez PO na wicepremiera Jan Rokita dali do zrozumienia nazajutrz po pierwszej rundzie w ub. niedzielę, że program i skład nowego gabinetu koalicyjnego powinny być znane wkrótce po rozstrzygającej turze wyborów wyznaczonych na 23 października.

Przez obecny weekend (1416 października) trwać będą intensywne rozmowy, podczas których PO przedstawi swoją ocenę strategicznych celów rządu Marcinkiewicza.

Rokita nadal asekuruje się przed możliwością, że Marcinkiewicz okaże się li tylko parotygodniowym premierem, którego zastąpi jedno z bliźniąt Kaczyńskich w razie przegranej Lecha Kaczyńskiego. "Za niedopuszczalną uważam zmianę kandydata na premiera, bo zgodziłem się być kandydatem PO na wicepremiera jedynie rządu Kazimierza Marcinkiewicza, a nie jakiegokolwiek rządu PiS"  podkreślił Rokita.

Dwa główne cele strategiczne Marcinkiewicza to naprawa państwa i solidarna polityka gospodarcza, a priorytetowe dziedziny do sprawy rolnictwa i ochrony środowiska.

"Pierwsza zasada, na jakiej musi funkcjonować rząd to jawność życia publicznego, nawet jawność do bólu, bo będę domagać się nawet, aby kalendarze, spotkania premiera i ministrów były jawne  wyjaśnił Marcinkiewicz. Następna zasada to skromność, która musi obowiązywać polski rząd i ludzi władzy, oraz uczciwość w postępowaniu na każdym szczeblu władzy".

Rozmowy między PiS i PO na temat praktycznego zastosowania tych celów i zasad w działaniach powstającego rządu toczą się w momencie, kiedy ich kandydaci na prezydenta walczą o każdy głos. Natychmiast po ogłoszeniu oficjalnych wyników pierwszej tury wyborów, w których Donald Tusk zdobył 36,33 procent głosów, a Lech Kaczyński  33,10 procent, w ruch poszły polityczne kalkulatory. Kandydaci i ich sztaby intensywnie główkują nad tym, gdzie można by jeszcze zjednać trochę dodatkowego poparcia brakującego do ostatecznego zwycięstwa.

łakomym kąskiem jest nadspodziewanie wysokie w stosunku do sondaży poparcie, jakie otrzymał Andrzej Lepper (15,11%), a także nie do pogardzenia jest 10,33 procent głosów oddanych na "zreformowanego" ekskomunistę, Marka Borowskiego. Kandydaci, którzy nie weszli do drugiej tury, zastanawiają się z kolei, jak najkorzystniej dla siebie przehandlować swoje poparcie.

Handlarze polityczni także uważają, że nie warto się sprzedać za szybko i tanio, lepiej trochę się potargować i utrzymać partnera w niepewności. Lepper już rozmawiał z PiS w sprawie przekazania swoich głosów Kaczyńskiemu, ale w zamian będzie chciał dostać stanowiska w komisjach sejmowych i w Prezydium Sejmu. "Kaczyński ma program najbliższy naszym założeniom.

Jeśli go potwierdzi, dostanie nasze poparcie"  powiedział działacz Samoobrony Janusz Maksymiuk. Ale zaraz dodał: "Gdy Donald Tusk przyrzeknie realizację prosocjalnego programu, sprawa poparcia dla niego będzie otwarta". Bardziej świadomy inteligencki elektorat Borowskiego raczej poparłby Tuska. W sumie jednak jest wielką niewiadomą, na ile wyborcy, których liderzy przepadli w pierwszej turze, zechcą głosować na kogoś innego. Na pewno jakaś, może większa część zostanie w domu.

Ale jeszcze większą stawką i większą zagadką stanowi 60 procent wyborców, którzy nie głosowali w pierwszej turze. Leppera i Borowskiego razem poparło zaledwie ok. trzech milionów wyborców, ale z udziału w pierwszej turze świadomie lub nie zrezygnowało aż 18 milionów Polaków uprawionych do głosowania. Sposób dotarcia do tej olbrzymiej armii i nakłonienia do oddania głosu choćby ułamku tej liczby spędza sen z powiek sztabowcom obu kandydatów.

Niedawno dziennik "Rzeczpospolita" opublikował sondaż odpowiadający na pytanie, dlaczego Polacy nie głosują. Przeważały takie odpowiedzi niegłosujących jak:

Nie ma na kogo; żaden z kandydatów mi nie odpowiada.
Wszyscy politycy są jednakowi; w czasie kampanii wszystko obiecują, a gdy dojdą do władzy zajmują się własną prywatą.  Nie znam się na polityce i nie interesuje się nią.  Przypadek losowy lub pilna praca nie pozwoliły mi głosować; miałem/miałam w tym czasie coś ważniejszego do zrobienia.
Byłem/byłam w czasie wyborów poza miejscem zamieszkania.


Jak wiadomo, szuka się pretekstów w pogodzie, twierdząc, że było brzydko i dlatego ludzie masowo nie głosowali albo odwrotnie: że było ładnie i ludzie woleli wyjechać na weekendowy wypoczynek. Tak czy inaczej, zarówno PiS jak i PO próbuje rozgryźć i przyciągnąć do siebie choćby część tego niezagospodarowanego potencjalnego elektoratu obojętnych i niezdecydowanych.

Mimo obietnic obu kandydatów, że ostatni etap rywalizacji ograniczy się do argumentów i zrezygnuje z niegodziwych ataków na kontrkandydata, okazuje się, że łatwiej obiecać niż dotrzymać. Sztabowcy Tuska cytują artykuł w tygodniku "Wprost" sugerujący jakieś podejrzane pożyczki i kontakty z biznesmenem działającym na granicy prawa. Marcinkiewicz wszystkiemu zaprzecza, a jak z tym było naprawdę chyba nieprędko się dowiemy, jeśli w ogóle.

Jak wiadomo, nie tylko w reżimach totalitarnych politycy korzystają z mediów do własnych celów. Także w Ameryce, Polsce i wszędzie w wolnym świecie kokietuje się prasę, która może nie pisze to, co pisze, z obawy przed utratą pracy czy czymś jeszcze gorszym (jak to było w b. PRL czy na obecnej Białorusi). Ale który dziennikarz oprze się pikantnemu tematowi, który jemu przeniesie rozgłos a pismu zwiększy poczytność?

Ale obóz Kaczyńskiego nie pozostał dłużny. Poseł PiS Jarosław Kurski ze sztabu kandydata powiedział w wywiadzie: "Poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu". Choć szef kampanii prezydenckiej Platformy Jacek Protasiewicz temu zaprzeczył, taka wzmianka może choćby podświadomie podziałać na wyobraźnię niektórych starszych wyborców, którzy osobiście przeżyli gehennę hitlerowskiej okupacji.

Prawdopodobnie w ostatnim przedwyborczym tygodniu kampania się jeszcze bardziej zaostrzy, bo obaj kandydaci są zdesperowani. Najwięcej do stracenia ma Tusk. Jeśli wygrałby Kaczyński, to PiS zgarnąłby całą pulę: zarówno prezydenturę jak i rząd, w którym Platforma byłaby zaledwie młodszym koalicjantem. Jeśli przegra Kaczyński to PiSowi nadal pozostanie fotel premiera.

Sztabowcom obu stron przypada niewdzięczne zadanie trzymania ręki na pulsie i notowania falujących nastrojów publicznych, odpowiedniego kształtowania wizerunku swoich kandydatów oraz właściwego dozowania stanowczości i łagodności. Przechył w którymkolwiek kierunku może wyborców zrazić. Pod największą presją znajdują się zatem obaj kandydaci: każdy gest czy mina, jakieś niefortunne przejęzyczenie się czy gafa, a nawet nieopatrzne słowo może zaważyć na ostatecznym wyniku.

Kokietując wyborców, Tusk niedawno powiedział, że jako prezydent swoją siedzibę przeniesie do znacznie skromniejszego Belwederu z okazałego Pałacu Namiestnikowskiego na Krakowskim Przedmieście, gdzie urzędował dwór rodu Kwaśniewskich. Po wielkim remoncie, jaki przeprowadził pod koniec swej kadencji Lech Wałęsa (sądząc, że sam tam zamieszka przez kolejną kadencję), jest to okazała budowla odznaczająca się wersalskim niemal przepychem, z kilkunastoma przepełnionymi dziełami sztuki salami, pięknym ogrodem i lądowiskiem dla helikopterów.

W wykwintnej Sali Białej prezydent RP przyjmuje najznakomitszych zagranicznych gości  koronowane głowy, prezydentów, premierów i dyplomatów. Gościli tam m.in. papieżPolak Jan Paweł II, królowa brytyjska Elżbieta II i cesarska para Japonii. Kierując się na lewo, można dojść do małej jadalni, a skręcając na prawo  do kaplicy, z której niedowiarek Kwaśniewski w zasadzie nie korzystał. Na pierwszym piętrze znajduje się wykwintny gabinet prezydencki, zaś całe drugie piętro zajmują luksusowe apartamenty prywatne rodziny prezydenckiej.

Oficjalnie cały dwór prezydencki, Kancelaria Prezydenta oraz różne służby pomocnicze, zatrudnia ponad 250 etatowych pracowników. Ale nieoficjalnie doliczono się od 600 do 750 osób zatrudnionych niekoniecznie na urzędowe etaty. Dwór postkomunistycznych książąt obrósł m.in. w dziesiątki doradców i specjalistów od spraw większych, mniejszych i całkiem błahych. W mediach przewijały się ostatnio nawet wzmianki sugerujące, że utrzymywanie prezydentury Kwaśniewskiego znacznie więcej kosztuje polskiego podatnika niż Francuzów aparat prezydenta Jacquesa Chiraka czy Anglików dwór królowej Elżbiety.      

Mimo zadeklarowanej przez Tuska chęci przeniesienia się do Belwederu, nie wiadomo czy prawnie będzie to możliwe. Może się okazać, że trzeba by w tym celu zmienić konstytucję czy inny ważny akt prawny, a wówczas powie rodakom: "Naprawdę chciałem, ale prawo mi to uniemożliwia". Kaczyński także proponuje odchudzone państwo i mniej biurokracji, jeśli zostanie prezydentem, ale dotychczas żaden nowo wybrany premier czy prezydent nie zdobył się na likwidację atrakcyjnych stanowisk, na które chciwie czekają całe zastępy jego lojalnych popleczników.      
Robert Strybel

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama