Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 19 listopada 2024 01:37
Reklama KD Market

Nowy prezydent za 2 tygodnie

Warszawa - Według pierwszych szacunkowych wyników niedzielnych wyborów prezydenckich, lider prorynkowej Platformy Obywatelskiej Donald Tusk uzyskał 36.33 procent poparcia, a jego prawicowy kontrkandydat z Prawa i Sprawiedliwości. Lech Kaczyński 33.10 procent. Dane te, zebrane przed lokalami wyborczymi przez ankieterów pytających co szóstego wyborcę opuszczającego lokal, ogłosiła tuż po godzinie 8. wieczorem czasu warszawskiego całodobowa telewizja informacyjna TVN 24. Według wstępnych danych, frekwencja wynosiła 49.74 procent.

Wyniki ostatnich sondaży ogłoszone przez komórkę badawczą Telewizji Polskiej TNS OBOP przed północą w piątek, kiedy nastąpiła cisza wyborcza, wykazały, że Tusk nieznacznie wyprzedza Kaczyńskiego 38,9 do 35,3 procent. Był to najkorzystniejszy dla Kaczyńskiego wynik. Inne ośrodki badawcze wykazały większą różnicę między rywalami, np. GfK dało Tuskowi 42 procent, a Kaczyńskiemu 31 procent, za PBS 40 i 34 procent.

Zdaniem "Gazety Wyborczej", tarcia i targi pomiędzy PiS a PO wokół utworzenia nowego rządu pomogły Tuskowi, którego notowania tuż przed wyborami zaczęły rosnąć po raz pierwszy od połowy września. W drugiej turze według ostatnich przedwyborczych sondaży na szefa PO chciało głosować 54 procent wyborców, a na kandydata PiS  46 procent.

Jak głosowały znane osobistości Polskiego życia publicznego? Wychodząc z lokalu wyborczego w Gdańsku, Lech Wałęsa nie powiedział wprost na kogo głosował, ale przed wyborami zadeklarował się za Tuskiem. Zganił natomiast tych, którzy nie skorzystali z prawa wyborczego: "Ci, co nie poszli głosować też zagłosowali tylko, że bez mądrości, nie wybieraliście mądrze, a wasza mądrość by się przydała, a więc osłabiacie Polskę, osłabiacie demokrację".

Zapytany co by poradził nowej głowie państwa, pierwszy demokratycznie wybrany prezydent III RP odpowiedział: "Trzymaj się blisko sumienia, trzymaj się blisko prawdy to nawet jeśli przegrasz, to i tak będziesz miał satysfakcję. Natomiast jak zejdziesz z tej drogi, bo tam (w Pałacu Prezydenckim) jest pokus wiele, to prędzej czy później popłyniesz i nawet jeśli ci się będzie wydawało, że coś tam zwyciężyłeś, to historia długo będzie ci wypominał".
Ze swoim wyborem nie krył się natomiast obecny przywódca "Solidarności", Janusz śniadek, który oddał głos na Kaczyńskiego. Niedawny zjazd NSZZ "S" oficjalnie poparł kandydaturę kandydata PiS, który aktywnie działał w tej organizacji zarówno gdy działała legalnie jak i po ogłoszeniu stanu wojennego. Tyle, że obecna "Solidarność" ma zaledwie 800 tys. członków, nie 10 milionów, więc jest to bardziej poparcie w sensie moralnym.

śniadek powiedział dziennikarzom, że Tusk usiłował kłamliwie przekonać Polaków, że tylko droga probiznesowa jest uznawana w Europie, wyjaśniając, że "w rzeczywistości toczy się wielka dyskusja nie tylko w Polsce, ale i Europie i w świecie, w którą stronę iść: czy w kierunku liberalnych eksperymentów, czy bardziej chronić ten element solidarny, pracowniczy i ludzki". Dodał, że wygrana Donalda Tuska w obliczu wyniku wyborów parlamentarnych mogłaby grozić paraliżem decyzyjnymi gdyby on wetował ustawy uchwalone w celu zreformowania państwa.

Odmienne stanowisko wyraził typowany przez PO na wicepremiera Jan Rokita, który uważa, że zwycięstwo Tuska ułatwiłoby mu współtworzenie rządu i dodał, że byłby to lepszy rząd niż w przypadku wygranej Kaczyńskiego. Skrytykował przy tym ustępującego prezydentaekskomunisty Kwaśniewskiego, który decyzją o wyborach parlamentarnych i prezydenckich oddzielonych od siebie o dwa tygodnie "podłożył zatruty owoc pod polską politykę". Wielu ludzi na prawicy uważa, że Kwaśniewski teraz zaciera ręce z radości, że tyle przez to namieszał, pogłębiając antagonizmy wśród i tak już skłóconej prawicy.
Wszystko na to wskazuje, że nowy rząd nie powstanie wcześniej jak po drugiej rundzie wyborów prezydenckich. Typowany na premiera z ramienia PiS Kazimierz Marcinkiewicz uważa, że można się spodziewać nowego gabinetu pod koniec października.

Wybory prezydenckie nie wywołały większego oddźwięku wśród uprawnionej do głosowania Polonii amerykańskiej. W dniu wyborów reporter Telewizji Polskiej Piotr Kraśko indagował Polaków na brooklyńskim Greenpoincie, ale mało kto był w tej sprawie zorientowany. Przeważały takie odpowiedzi jak: "Nie słyszałam nic o wyborach... nie wiem nawet kto startuje... tutaj nie ma czasu na politykę, bo trzeba przede wszystkim pracować, pracować i jeszcze raz pracować..." Powtarzało się też nieśmiertelne "Nie zajmuję się polityką". Kraśko przypisał tę niewiedzę i obojętność brakowi jakichkolwiek plakatów wyborczych w największej polonijnej dzielnicy nowojorskiej i dodał, że gdyby któryś z polityków odwiedził tutejszych Polonusów, na pewno zainteresowanie kampanią by wzrosło.

Ale wizyta w Chicago Rokity wcale nie spowodowała ani wielkiego wybuchu entuzjazmu ani też wielkiego poparcia dla jego Platformy.
W sumie do wyborów w nowojorskim okręgu konsularnym zarejestrowało się 5.666 Polaków . Jest to ponad dwukrotnie więcej niż do niedawnych wyborów parlamentarnych, ale jest to tym niemniej śladowa liczba zważywszy, że uprawnionych do głosowania szacuje się w tym okręgu na ok. 150 tys. Wśród tych, którzy głosowali znaleźli się pp. Bożena i Jerzy Ambrożewiczowie, którzy powiedzieli wysłannikowi z Polski: "Głosowaliśmy, by wyeliminować pasożytów politycznych i gospodarczych. Zawsze głosujemy, bo jesteśmy Polakami. Obowiązkiem każdego Polaka jest udział w wyborach".

Mieszkający w USA od sześciu lat Mirosław Cieślik z Wałbrzycha powiedział: "Głosowałem oczywiście na Kaczyńskiego. Uważam, że jest to jeden z najuczciwszych ludzi jacy są w polskiej polityce. I myślę, że zaprowadzi porządek".

"Głosowałem, by w Polsce w końcu się poprawiło. Głosowałem na Kaczyńskiego, bo jest ze startujących kandydatów najmądrzejszy i rozliczy złodziei"  to z kolei komentarz mieszkającego na Greenpoincie od 18 lat Edwarda Zjednacza. Polska Agencja Prasowa stwierdziła, że wszyscy jej rozmówcy na Greenpoincie przyznali się do głosowania na Lecha Kaczyńskiego.

Ostatni runda rywalizacji prawdopodobnie okaże się gorętsza niż pierwsza. "Jesteśmy przygotowani na prowadzenie kampanii aż do 22 października. Czarna kampania się zaczęła i skończy się wraz z wyborem nowego prezydenta"  przewiduje Adam Bielan, rzecznik PiS. To samo twierdzą sztabowcy Tuska. Obu sztabom zostało wystarczająca ilość środków na dalsze dwa tygodnie kampanii.

"PiS i PO nie zrezygnują z oczerniania rywali, a ataki skupią się głównie na ludziach z najbliższego otoczenia kandydatów"  przewiduje Eryk Mistewicz, specjalista od marketingu politycznego. Polacy już mieli przedsmak tego przed pierwszą turą wyborów, kiedy PiS zakwestionował uczciwość Grzegorza Schetyny, bliskiego współpracownika Tuska, a PO odpowiedziało atakiem na Kazimierza Marcinkiewicza, kandydata PiS na premiera. Nawet zagrano umierającymi, bo włączono do kampanii hospicja, którym Kaczyński jako prezydent Warszawy miał nie dawać odpowiednich środków. PO nawet znalazło księdza, którego udało się namówić do wystąpienia przed kamerami telewizyjnymi ze skargą, że Kaczyński jego hospicjum pominął.

Po oddaniu głosu Tusk powiedział reporterom, że jest przygotowany do dalszych dwóch tygodni walki politycznej, ale dodał: "Będę chciał udowodnić, że można wybory wygrać uśmiechem, nie zaciśniętą pięścią". Ale pod koniec kampanii to Tusk stał się stroną ostrzej atakującą. Pod naciskiem ekspertów od marketingu politycznego Kaczyński starał się ocieplić swój wizerunek i nie odpowiadał zbyt agresywnie na zaczepki Tuska, choć na ogół uchodzi za "raptusa", który nie da sobie do kaszy dmuchać. Sztabowcy Tuska na odwrót, najwyraźniej doradzali mu zaostrzenie swoich ripost tak, żeby w oczach wyborców nie wypadł jako "ciepłe kluski".
Robert Strybel

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama