W Kongresie i gdzie indziej
Na dobrą sprawę, świat może być taki sam wszędzie, z warszawskiego i innego punktu widzenia. Weźmy, dla przykładu, parlamentarne wydarzenia, które przyprawiały o ból głowy w Polsce. Były przecież zachowania posłów, rozpatrywane przez sejmową Komisję Etyki, zapisane na konto postkomunistów. Gdzie indziej jednak, chodzi o poważne kraje i stolice, nie używa się mercedesa za 70 tys. dolarów do bezpośredniego przekupienia wybrańca narodu do ciała ustawodawczego, jak w przypadku posła Pęczaka, który żądał firanek do pojazdu, aby nikt nie dojrzał go od zewnątrz. Wygląda na to, że były poseł posiedzi w areszcie jeszcze przez jakiś czas.
Czy "grupa trzymająca władzę", z naczelną lwicą lewicy, nie przypomina pod pewnym względem obecnego skandalu etycznego kongresmana DeLaya? W pewnym stopniu, tak. Aleksandrze Jakubowskiej chodziło o finansowe zabezpieczenia swego ugrupowania politycznego, dla utrzymania władzy. Tak samo dzieje się, sądząc po tym, co piszą amerykańskie dzienniki, w przypadku przywódcy republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów, właśnie Toma DeLaya.
Dla dziennika "Washington Post", Tom DeLay jest etycznym recydywistą, bezwstydnie wykorzystującym władzę ustawodawczą do nagradzania zwolenników i karania przeciwników, bezczelnie wiążącym finansowe wsparcie wyborcze w działaniach politycznych. Dokładnie chodzi o to, że wbrew przepisom prawa wyborczego w Teksasie, DeLay przepuszczał korporacyjne (czytaj: firmowe albo biznesowe) dotacje przez konta krajowej centrali Partii Republikańskiej, skąd następnie tak wyprane pieniądze szły w czekach do indywidualnych kandydatów do legislatury stanu Teksas. Takie działania miały zapewnić przejęcie większości przez republikanów jeszcze w 2002 roku. Zdaniem dziennika, oskarżyciele muszą udowodnić, że kongresman nie tylko brał udział w tym procederze, ale również, że wiedział, iż jest to naruszenie prawa.
Prokuratura w Teksasie postawiła zarzut DeLayowi, który musiał zrezygnować ze stanowiska przewodniczącego większości republikańskiej w Izbie Reprezentantów. Jak pisze dziennik "Washington Times", DeLay broni się twierdzeniem, że jest to zemsta miejscowych demokratów za udane przejęcie większości w legislaturze stanu Teksas. Rzecz jednak polega na tym, że postawienie kongresmana w stan oskarżenia wyrządza, zdaniem dziennika, niepowetowane szkody polityczne Partii Republikańskiej, bo bez jego obecności inicjatywy ustawodawcze prezydenta Busha, jak na przykład ustawa o lekarstwach na receptę, mogą nie przejść w Izbie Reprezentantów. W tej sytuacji, republikańscy przywódcy w osobach kongresmana Roya Blunta (wybrany na miejsce DeLaya) i marszałka Dennisa Hasterta, przy poparciu pozostałych republikanów, muszą uczynić wszystko, aby polityczny program republikański został utrzymany przy życiu. W tym miejscu wskazać trzeba na inny artykuł dziennika "Washington Post", w którym podkreśla się, że przypadek DeLaya jest ciężkim ciosem dla prezydenta Busha, którego wpływ na Kongres coraz bardziej maleje, co ma określoną wymowę przy spadku społecznego poparcia dla wojny w Iraku i przy kłopotach z finansowaniem pomocy dla ofiar huraganu Katrina.
Przed miesiącem, gdy nad Nowym Orleanem jeszcze szalał huragan Katrina, w prasie amerykańskiej pojawiła się informacja o inicjatywie ustawodawczej, której celem miało być przyznanie mieszkańcom stanu Hawaje statusu "rdzennych Hawajczyków", co oznaczać ma pewne uprawnienia samorządowe.. Linda Chavez, autorka komentarza w dzienniku "Washington Times", zastanawia się, czy taka ustawa jest obecnie potrzebna w obecnych warunkach. Do tej pory nie ma informacji prasowych o dalszych losach projektu takiej ustawy. Taka ustawa przypomina przepisy o samorządzie amerykańskich Indian, których nazywa się obecnie "rdzennymi Amerykanami" (Native Americans).
O innym projekcie ustawodawczym pisze Steve Chapman, komentator dziennika "Chicago Tribune". Chodzi o inicjatywę ustawodawczą prezydenta Busha, który chce zmienić ustawę o amerykańskich siłach zbrojnych. Zmiana przepisów w tym zakresie ma umożliwić użycie wojska w sytuacjach klęsk żywiołowych a decyzję o tym pozostawia się do uznania samego prezydenta. Zdaniem Chapmana, takie podejście jest odzwierciedleniem amerykańskiego myślenia o tym, że amerykańskie siły zbrojne są nie tylko obrońcą bezpieczeństwa narodowego, ale także odpowiedzią na wszelkie inne sytuacje kryzysowe, na przykład w Somalii, na Bałkanach czy na Bliskim Wschodzie. "Przyzwyczailiśmy się do tego," pisze komentator, "że nasze siły zbrojne są jak olbrzymi scyzoryk szwajcarski, gotowy do i użycia przy wykonywaniu różnych zadań". Efektem takiego myślenia jest to, że skoro amerykańskie wojsko może pokonać każdego wroga, to poradzi sobie przy wykonaniu każdego zleconego mu zadania. To trochę tak, jakby uznać, że skoro hydraulik może naprawić każdą rurę, to potrafi również dostroić pianino.
Nie zawsze i nie wszędzie tak jest, dodaje Chapman. Na przykład, amerykańskie oddziały wojskowe nie mogą przywrócić porządku w Iraku. Nie są też w stanie zapobiec nielegalnemu przemytowi narkotyków na terytorium amerykańskie. Przypadek z więźniami w Abu Ghraib uczy, że oddziały te nie zawsze spełniają wymagania w zakresie traktowania jeńców.
Trudno jest wytłumaczyć, dlaczego prezydent Bush chce wprowadzić taką zmianę. Przepisy prawne nie zabroniły mu wysłania wojska do Nowego Orleanu. Mógł się odwołać do ustawy o nazwie Insurrection Act (ustawa dająca prezydentowi Stanów Zjednoczonych ograniczone uprawnienia do użycia sił zbrojnych dla stłumienia zamieszek społecznych, powstań czy buntu) a ta właśnie ustawa umożliwia każdemu prezydentowi pominięcie decyzji stanowego gubernatora. Tak było w okresie walki o prawa obywatelskie, czyli w latach 60., kiedy oddziały wojskowe zostały użyte do wprowadzenia desegregacji rasowej w stanach południowych.
Ostrożne postępowanie z użyciem oddziałów wojskowych na terenie Nowego Orleanu podyktowane było obawami przed skutkami politycznym, jakie wywołać może decyzja o użyciu wojska do strzelania do osób dokonujących rabunku, inaczej mówiąc posłanie wojska amerykańskiego do strzelania do obywateli amerykańskich. Komentator dodaje, że "w Nowym Orleanie, powodem opóźnionej i nieskutecznej pomocy władz federalnych nie były przeszkody prawne, ale złe planowanie i niechlujne wykonanie. Osoby niekompetentnej nie ulepszy się przyznaniem jej większych uprawnień."
źródła:
oskarżenie republikańskiego kongresmana DeLaya, za dziennikami 1) "Washington Post", wydanie na 29 września, artykuł; redakcyjny "The DeLay Indictment", str. A22; 2) za dziennikiem "Washington Times", wydanie na 30 września, artykuł redakcyjny "The DeLay Indictment"; 3) "Washington Post", wydanie na 29 września, artykuł "Is Bush Losing Congress?", autor Dan Froomkin.
o inicjatywie ustawodawczej dla przyznania mieszkańcom stanu Hawaje statusu "rdzennych Hawajczyków", za dziennikiem "Washington Times", wydanie na 3 września, artykuł "Steadfast Sentinel", autorka Linda Chavez,
o użyciu amerykańskich sił zbrojnych w sytuacjach klęsk żywiołowych na terytorium amerykańskim, za dziennikiem "Chicago Tribune", wydanie na 29 września, artykuł "For the military, wrong job at the wrong time", autor Steve Chapman
Kongres i wojsko
- 10/07/2005 03:13 PM
Reklama