Dalsze komentarze po huraganach
Gdy Katrina szalała nad amerykańskimi brzegami Zatoki Meksykańskiej, w Polsce trwały obchody dwudziestopięciolecia "Solidarności". Gdy huragan Rita zszedł na wybrzeża Teksasu i Luizjany, w Polsce obowiązywała cisza przedwyborcza. W wieczór poprzedzający ciszę wyborczą, szefowie partii politycznych zebrali się na placyku przed Sejmem, od strony ul. Wiejskiej. Właściwie było to wzajemne przekrzykiwanie, ale nie zabrakło ciekawych haseł, na przykład wtedy, gdy Jan Maria Rokita posłużył się określeniem "my, ludzie władzy", no i pochlebstw tegoż Rokity w rodzaju "Panie Marszałku" pod adresem Marka Borowskiego, który co prawda nie jest już Marszałkiem Sejmu, ale co to szkodzi i poza tym nic nie kosztuje (no, może tego wieczoru, ale tak w dalszej przyszłości, któż to wie?). Jest to zastanawiające.
Czy obecne wybory będą wyrazem zmieniających się potrzeb polskiego społeczeństwa? Jak wszystko wskazuje, w Polsce zmieni się władza. Czy nowa władza znajdzie odpowiedź na potrzeby społeczeństwa? Komentator dziennika "Chicago Tribune", Steve Chapman, powiada, że prezydent Bush pozostaje tym samym prezydentem kraju, którym zawsze był, ale zmieniły się potrzeby Amerykanów. Amerykański prezydent posiada instynkt, który budzi zaufanie do jego osoby jako przywódcy w czasie wojny. Jednak na trudności wewnętrzne kraju, zaznacza Chapman, nie znajduje on właściwych sił. Widać to po tym, jak huragan Katrina dokonał zniszczeń, gdy wobec trudności prezydent nie potrafił odnaleźć stosownego głosu. W "Strefie Zero" znalazł odpowiednią siłę. Trzy dni po huraganie Katrina tłumaczył, że nikt nie spodziewał się uszkodzeń w umocnieniach przeciwpowodziowych.
Jesienią 2001 roku amerykańskie społeczeństwo potrzebowało takiej postawy, jaką wykazał się prezydent Bush, pisze Chapman. Było zapotrzebowanie na człowieka z Teksasu w kowbojskich butach, z biblijnym poczuciem zła i dobra ("a cowboy bootwearing Texan with a biblical sense of right and wrong"), na postać przypominającą Clinta Eastwooda, w rolach odgrywanych przez aktora. W tamtym okresie Amerykanie nie akceptowali polityka zamierzającego podejmować negocjacje z terrorystami. Wojownicza postawa Busha dobrze też wypadła, jak dodaje komentator, w okresie poprzedzającym działania wojenne w Iraku, bo mając do czynienia z nieprzyjacielem Amerykanie pragnęli twardego przywódcy a z tym Bush nie miał żadnych kłopotów inaczej niż senator John F. Kerry, który nie był w stanie przekonać wyborców do siebie. Właśnie z tego względu Bush odsunął dyplomatyczne umizgi i posługiwał się brutalnym językiem.
Sytuacja jednak nie zawsze jest taka sama, okoliczności zmieniają się. Przychodzą huragany, zniszczenia wywołane klęskami żywiołowymi. W takich warunkach bardziej potrzebna jest postawa skromności i przyzwoitości, potrzebny jest przyjaciel zdolny okazać współczucie. Potrzebny jest inny aktor, taki, jak Tom Hanks. Tymczasem, jak zauważa komentator, prezydent Bush gubi się, bo znalazł się w sytuacji nie zmuszającej do użycia siły zbrojnej. W nowej sytuacji, nie wie, jak pokierować narodem. Chapman rozumuje, że najlepszą ilustracją zagubienia się prezydenta Busha jest spadek jego społecznej aprobaty, z 91 procent po wrześniowych zamachach do 46 procent po huraganie Katrina. Nowe warunki najlepiej pasowałyby Clintonowi, gdyby był w Białym Domu. Chapman pisze "Clinton (...) lepiej potrafiłby dać odczuć ofiarom, że jest z nimi. Słuchałby ich, pocieszał, modliłby się z nimi i dałby im większe poczucie nadziei. W czasie, gdy kraj potrzebował prezydenta takiego jak Tom Hanks, Clinton był właśnie takim. W erze spokoju, między końcem zimnej wojny a początkiem wojny z terrorem, Amerykanie nie poszukiwali twardziela, takiego, jak Bob Dole, bohatera czasu wojny.
Chcieli uśmiechniętego, wyrozumiałego wujka, który dałby im chwilę oddechu od ratowania świata a Clinton z całą radością przystąpiłby do zapewnienia im pokoju i dobrobytu.(...) Clinton zawsze czuł się niewygodnie w roli naczelnego dowódcy (...) Twarda postawa, która dobrze służy Bushowi, nie jest wielką pomocą dla ofiar huraganu. Jednak, jeśli sprawowane przez niego przywództwo tym razem nie spełnia się, nie jest to jego wina. Bush pozostaje prezydentem, jakim zawsze był. Tyle tylko, że zmieniły się nasze potrzeby".
W dzienniku "Washington Times", Diana West przedstawia inny punkt widzenia na obecną prezydenturę, na jej wiodący motyw. Zastrzega się, że nie jest nią znie chęcona. Przypomina też, że skutki huraganu Katrina nie są jedynym kryzysem, z który ma do czynienia kraj. Jest nim także sytuacja na granicach, więc dlaczego prezydent Bush nie zaprowadzi tam porządku? Jest to szerszym symptomem spraw imigracyjnych, jak pisze pani West, ale administracja ogranicza się do amnestii dla cudzoziemców i mianowania zupełnego nowicjusza na szefa Agencji Imigracji i Służb Celnych (Immigration and Customs Enforcement Agency, to dawna Immigration and Naturalization Service). Przy tej okazji autorka komentarza skrupulatnie podaje, że tym nowym szefem jest pani Julie Myers, lat 36, siostrzenica generała Myersa, przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabu, żona Johna F. Wooda, kierownika kancelarii sekretarza bezpieczeństwa wewnętrznego, Michaela Chertoffa.
W wiodących motywach administracji, pisze pani West, nie ma wyraźnego myślenia o takich problemach jak Bliski Wschód (gdzie, jej zdaniem, brak jest koncepcji zwalczania świętej wojny dżihadu), o tym, co się dzieje w Izraelu (po wycofaniu z Gazy). Najważniejsze jest to, jak pisze autorka, że nie wiadomo, co słychać w walce z terrorystami i z krajami ich sponsorującymi. Pani West zadaje także pytanie, dlaczego obecny ambasador amerykański w Izrealu, Richard Jones, poprzednio prawa ręka Condoleezy Rice w Departamencie Stanu, ma zajmować się prezentowaniem arabskiego punktu widzenia?
Już wcześniej pojawiły się wątpliwości w sprawie odbudowy Nowego Orleanu, na przykład w komentarzu Steveąa Chapmana. Teraz pojawiają się one w dzienniku "Washington Post", nie tylko w znaczeniu odbudowy ze zniszczeń, ale także podważania zasadności ogłoszenia specjalnej strefy ekonomicznej na obszarze zniszczonym przez huragan Katrina. Bodźce podatkowe dla rozwoju gospodarczego, pisze "Washington Post", stosowano już w przeszłości, ale dla ekonomistów nie jest oczywiste, że one się sprawdzają w każdych warunkach. Potwierdza się, że na obszarach miejskich decydujące znaczenie ma bliskość siły roboczej i klientów oraz jakość miejscowej infrastruktury. W projekcie strefy ekonomicznej przewiduje się bodźce podatkowe dla inwestycji, na przykład dla kasyn, a nie dla tworzenia miejsc pracy.
źródła:
o prezydencie, którego potrzebuje obecnie Ameryka, za dziennikiem "Chicago Tribune", wydanie na 22 września, artykuł "Wanted: a shoulder to cry on New Orleans is no place for a Clint Eastwood", autor Steve Chapman,
o wiodących motywach administracji prezydenta Busha, za dziennikiem "Washington Times", wydanie na 23 września, artykuł "War time leadership", autorka Diana West,
o wątpliwościach, co do odbudowy Nowego Orleanu, za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 23 września, artykuł redakcyjny "Go Go Reconstruction", str. A22.
Po katastrofie huraganu Rita
- 09/30/2005 04:01 PM
Reklama