(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa - Wybory parlamentarne odbędą się w Polsce już za dwa tygodnie, a prezydenckie 9 października. Zorganizowane po raz pierwszy w jednym roku i w odstę-pie zaledwie dwóch tygodni wybory do Sejmu i Senatu oraz na najwyższy urząd w państwie sprawiają, że życie polityczne w chwili obecnej wre. A może trafniej byłoby powiedzieć, że błoto leci w powietrzu. Polskie kampanie wyborcze, bowiem nie należą do zbyt dżentelmeńskich i niemal każy chwyt jest dozwolony.
Bardziej niż walczyć na konkurencyjne programy, politycy przede wszystkim usiłują swoich rywali zdyskredytować w oczach wyborców. Z drugiej strony, coraz częściej tak się też dzieje w krajach o długiej tradycji demokratycznej, które w przeciwieństwie do Polski nie przeżywały totalitarnego zniewolenia ze strony dwóch odwiecznych wrogów.
Jak w kalejdoskopie zmieniali się faworyci na urząd prezydencki? Najpierw przodował kardiochirurg Zbigniew Religa, potem prezydent Warszawy Lech Kaczyń-ski. Wkrótce po ogłoszeniu swej kandydatury wystrzelił na pierwsze miejsce marszałek Sejmu, ekskomunista Włodzimierz Cimoszewicz, który obiecywał prowadzić czystą kampanię, nie zniżać się do poziomu przeciwników i kierował się wyłącznie dobrem kraju. Ale pod naporem masowego ataku, który nie zostawił na nim suchej nitki, Cimoszewicz nie wytrzymał i przeszedł do kontrataku. Próbuje wyciągnąć na światło dziennie jakieś brudy mające zdyskredytować ludzi z centroprawicowej i probiznesowej Platformy Obywatelskiej, z której wywodzi się najgroż-niejszy jego rywal, Donald Tusk.
Cimoszewicza porządnie przemaglowała Sejmowa Komisja śledcza badająca nieprawidłowości w koncernie naftowym Orlen. Wywleczono zatajone przez Cimoszewicza w sejmowej deklaracji majątkowej akcje Orlenu i innej firmy i zrobiono wokół tej sprawy wielką aferę. Zdominowana przez ludzi prawicy Komisja, twierdziła, że jedynie dąży do ujawnienia całej prawdy. Obóz Cimoszewicza utrzymywał, że sprawa miała charakter czysto polityczny. Chodziło o udowodnienie, że człowiek nieuczciwy, który oszukuje własne państwo, nie zasługuje na wybór na najwyższe w tymże państwie stanowisko.
Obecnie Cimoszewicz bierze odwet na Konstantym Miodowiczu z Platformy Obywatelskiej, jednym z najaktywniejszych śledczych Komisji Orlenowskiej. Zarzuca mu, że w latach 90. kontrwywiad Urzędu Ochrony Pań-stwa, którym kierował, inwigilował "Solidarność". Jak wiadomo, sprawa ta, niezależnie czy na zarzut ten znajdą się dowody czy nie, ma charakter już głównie historyczny i na pewno nie ma nic wspólnego z przyszłością kraju i dobrem ogółu Polaków. Z braku innej amunicji Cimoszewicz jednak zniżył się do poziomu swych adwersarzy. W liście do premiera Belki zażądał ujawnienia wszystkich stosownych dokumentów dotyczący tych spraw.
"Na początku lat 90. kierowany przez Konstantego Miodowicza zarząd kontrwywiadu UOP wprowadził do struktur Solidarności tajnego agenta - napisał Cimoszewicz w liście do premiera. - Wstrzymywałem się z zabraniem głosu w tej sprawie, aby jej wyjaśnieniem nie rzucać cienia na uroczyste obchody ćwierćwiecza powstania zwią-zku. Dłużej jednak nie mogę milczeć".
Faktycznym powodem zagrania służbami przez Cimoszewicza było to, że jego była asystentka Anna Jarucka zeznała przed Komisją, że jej szef kazał jej usunąć inkryminujące go informacje na temat posiadanego majątku. Cimoszewicz z kolei oskarżył Jarucką o zemstę za to, że kiedy był ministrem spraw zagranicznych nie spełnił jej prośby o wysłanie jej męża na placówkę do Włoch, a ludzi PO o zmontowanie prowokacji. Sprawa oparła się o prokuraturę, która nie znalazła po stronie Cimoszewicza żadnej winy i podtrzymała jego wersję, że niczego celowo nie zataił w deklaracji majątkowej, lecz jedynie poprostu się pomylił.
Miodowicz odrzuca sugestie, jakoby miał coś wspólnego z inwigilacją "Solidarności", nazywając je "nikczemnymi zarzutami wysuwanymi przez nikczemnych ludzi". Obecny przywódca "Solidarności" Janusz śniadek natomiast uważa, że rozpętując tę całą akcję Cimoszewicz chce odwrócić uwagę od swoich problemów.
Ostatecznie jednak całe to zamieszanie, te pomówienia, oskarżenia i kontrataki miały jeden widoczny skutek. Cimoszewicz, który w jednym z sondaży osiągnął nawet 35% poparcia, spadł na trzecie miejsce. Za to na sam szczyt wystrzelił Tusk. Według opublikowanych w tym tygodniu wyników sondaży przeprowadzonych przez Pracownię Badań Społecznych, Tusk otrzymałby w wyborach prezydenckich 41% poparcia, a w wyborach parlamentarnych jego partia (PO) wygrałaby wybory z 38% głosów. Gdyby Cimoszewicz dostał się do drugiej rundy, głosowałoby na niego zaledwie 33% Polaków, a na Tuska aż 67%. Gdyby Tuskowi przyszło się zmierzyć w drugiej rundzie z Kaczyńskim wynik byłby bardziej zbliżony: 59% do 41%.
Tuskowi pomogło zamieszanie wokół prawdomówności deklaracji majątkowej Cimoszewicza, ale nie tylko. Podczas niedawnych obchodów rocznicy Sierpnia ą80 publicznie go poparł Lech Wałęsa. To poparcie współgra z legendą "Solidarności", którą Tusk wykorzystuje w swojej kampanii wyborczej. Swoje poparcie scedował na Tuska prof. Religa, którzy stwierdził, że nie widzi realnych szans wygrania wyborów. Religa uchodził za kandydata środka z lekkim przechyłem w stronę prawicy. Jego wynik kiedyś sięgał 20% i więcej, ale ostatnio spadł do jednej trzeciej tej wielkości. Prawdopodobnie część umiarkowanych wyborców przerzuciła swoje poparcie na Tuska, dla którego dość życzliwe są drapieżne zazwyczaj polskie media.
W sondażu prezydenckim opublikowanym przez dziennik "Rzeczpospolita" Kaczyń-ski zajmuje drugie miejsce z 23-procentowym poparciem, a na Cimoszewicza głosowałoby 17% wyborców, gdyby wybory odbyły się obecnie. Jak na dzień dzisiejszy tylko ci trzej kandydaci się liczą. Przywódca Samoobrony Andrzej Lepper ma zaledwie 10-procentowe poparcie, narodowiec Maciej Giertych - 3%, a "zreformowany" postkomunista Marek Borowski - 2%. Pozostali (Jarosław Kalinowski z PSL, Henryka Bochniarz z Partii Demokratycznej i Stanisław Tymiński, który tak namieszał w pierwszych prezydenckich wyborach w 1990 r.) mogą liczyć na 1% poparcia lub mniej.
Kaczyński, którego hasło wyborcze brzmi "Silny prezydent, uczciwa Polska" nieco stracił z początkowego impetu. Kampanię rozpoczął przedwcześnie, że aż Pań-stwowa Komisja Wyborcza musiała mu zwrócić uwagę, ale może dlatego trochę się już elektoratowi opatrzył. Kaczyński zręcznie wykorzystywał do swojej kampanii symbolikę patriotyczną jak żałobę po śmierci Ojca świę-tego, debatę wokół 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej, a ostatnio 25. rocznicę "Solidardarności". Z drugiej strony, przedstawianie się jako szermierza "Polski po-AK-owskiej" przeciwko "Polsce pokomunistycznej" może niektórych wyborców wystraszyć jako zapowiedź kolejnej "walki na górze". Podobnie odstraszająco może podziałać retoryka jego brata Jarosława, która zapowiada dekomunizację, wywrócenie okrą-głego stołu, obalenie III RP i zbudowanie na jej gruzach Czwartej Rzeczypospolitej.
Trzeba pamiętać, że grupa 18-latków głosująca w tym roku po raz pierwszy miała zaledwie dwa lata, kiedy powstał pierwszy po II wojnie niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego. Także dla większości wyborców 20-paroletnich Jałta, komunizm, PZPR itp. odnożniki nadal przemawiające negatywnie do średniego i starszego pokolenia należą do tej samej prawie kategorii historycznej co Powstanie Styczniowe czy Wojna Polsko-Bolszewicka. Z wyjątkiem członków Młodzieży Wszechpolskiej, młodszym wyborcom prawdopodobnie bardziej odpowiadać będzie Donald Tusk. Choć bynajmniej nie odcina się od tradycyjnych wartości i patriotyzmu, bardziej akcentuje rozwój gospodarczy, nowoczesność i przyszłość kraju.
Zdaniem niektórych obserwatorów, poparcie dla Kaczyńskiego ze strony o. Rydzyka z Radia Maryja może bardziej mu zaszkodzić niż pomóc, odstraszając wyborców mniej radykalnych. Zapytany o to, co sądzi o tym poparciu, Tusk cierpko odpowiedział: "Każdy ma takie poparcie, na jakie zasługuje!" Wycofanie poparcia Radia Maryja zaszkodziło z kolei Lidze Polskich Rodzin, której popularność zmalała do najniższego poziomu od trzech lat (8%). świadczyłoby to o nieco innym elektoracie LPR i PiS.
Jarosław Kaczyński (prezydent miasta stołecznego Warszawy) chyba zawczasu zadeklarował, że jako premier byłby gotów ustąpić, jeżeli po zwycięstwie jego brata-bliźniaka społeczeństwo nie życzyłoby sobie dwóch braci na najwyższych stanowiskach. Przez dłuższy czas bowiem jego Prawo i Sprawiedliwość szło łeb w łeb z Platformą Obywatelską w sondażach. W ciągu kilku tygodni jednak poparcie dla PO wzrosło z 21% do obecnych 38%. Uważa się, że popularność poszczególnych partii napądzają kandydaci na prezydenta.
Podobnie jak w kampanii prezydenckiej, także w parlamentarnej na drugim miejscu znajduje się PiS z 23-procentowym poparciem, a za tą partią postkomuniści z SLD (11%). Jest to bardzo dobry wynik dla pogrobowców PZPR, kompletnie skompromitowanych przez trzyletnie rządy aferalnej kliki Leszka Millera. Wyglądało na to, że SLD nie przekroczy 5-procentowego progu wyborczego i podobnie jak w poprzednich wyborach Unia Wolności nie wejdzie do Sejmu. Ale dwóch 30-parolatków na czele tej partii sprytnie rozegrało sytuację, ogłosiło "odnowę" formacji postkomunistycznej, a faktycznie posłużyło za listek figowy dla Oleksych, Szmajdzińskich i innych weteranów PZPR. Prawdopodobnie część młodszych wyborców, którzy na własnej skórze nie odczuli PRL-owskich rządów, uwierzy tej propagandzie. Do nowego Sejmu, według ostatnich sondaży, wejdą oprócz tej trójki (PO, PiS i SLD) tylko dwie dalsze partie: Liga Polskich Rodzin i Samoobrona mające po 8% poparcia.
Podział mandatów w przyszłym Sejmie według cytowanych tu sondaży wynosiłby 210 dla PO i 121 dla PiS. Taka koalicja miałaby razem w 460-mandatowej izbie dwie trzecie głosów niezbędnych do zmiany konstytucji. Postkomuniści z SLD mieliby 57 mandatów, Samoobrona - 38, a LPR - 34. Mimo że wybory są już za pasem, wszystko może się jeszcze zmienić. Wystarczy nagłe ujawnienie jakiejś teczki, haka czy innej rewelacji kompromitującej tego czy innego kandydata, a obecne prognozy się rozsypią w drobny pył.
Dodajmy na zakończenie, że zbliżone poparcie dla poszczególnych kandydatów prezydenckich czy partii stworzyło wyborcy polonijnemu okazję do wpłynięcia na ostateczny wynik. Sądząc po poprzednich wyborach, wyborca polonijny jest bardziej konserwatywny i antylewicowo nastawiony niż wyborca krajowy. We wcześniejszych wyborach prezydenckich Polonia w Chicago i środkowego zachodu poparła nie Wałęsę czy Kwaśniewskiego, lecz prawicowca Jana Olszewskiego. Jeśli ta tendencja się utrzyma, to w rozgrywce Tusk-Kaczyński Polonia poparłaby tego drugiego, zaś w wyścigu do Sejmu głosowałaby w większości na PiS.
Robert Strybel
Kampania w pełnym toku
- 09/13/2005 06:16 AM
Reklama