Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 00:28
Reklama KD Market
Reklama

Zamach na Wall Street

W 1920 roku doszło w Nowym Jorku do tragicznego wydarzenia, które dziś z pewnością zostałoby uznane za atak terrorystyczny. Wtedy nazywano je po prostu masowym morderstwem. Sprawców tego wydarzenia nigdy nie znaleziono, mimo ogromnych, wieloletnich wysiłków ze strony policji, straży pożarnej, Secret Service oraz Biura Śledczego będącego prekursorem FBI…

Wielka eksplozja

W ten pogodny, wrześniowy dzień na bardzo ruchliwej w porze lunchu Wall Street pojawiła się furmanka ciągniona przez jednego konia. Woźnica zatrzymał pojazd w pobliżu siedziby firmy J.P. Morgan, nieopodal nowojorskiej giełdy. Zaraz potem zszedł z wozu i przepadł gdzieś w tłumie. Kilka minut później furmanka eksplodowała. Wybuch był tak silny, że zabił 38 osób (oraz jednego konia). Ponad trzystu ludzi zostało rannych.

Wśród ofiar śmiertelnych znalazł się między innymi dyrektor wykonawczy J.P. Morgan, William Joyce, który w momencie wybuchu siedział tuż przy oknie w swoim biurze na parterze. Poważnie ranny został Junius Morgan, syn J.P. Morgana. Pozostałymi ofiarami byli w większości młodzi ludzie: gońcy, stenografowie, brokerzy, urzędnicy, itd. Eksplozja spowodowała szkody rzędu 2 milionów dolarów (30 milionów dolarów dzisiejszych) i zniszczyła większość wnętrz gmachu J.P. Morgan.

Na Wall Street zapanował na kilka godzin chaos. Giełda została natychmiast zamknięta, a okoliczne ulice spowite zostały dymem. Na miejscu zdarzeń zjawiła się policja, do której dołączyli żołnierze sprowadzeni z pobliskiej bazy na Governors Island. Głównym celem początkowych poczynań było udzielenie pomocy rannym oraz przewiezienie zabitych do kostnicy. Konieczne też było usunięcie z ulic znacznych ilości szkła i innych odłamków.

Bezużyteczni świadkowie

Bezpośrednich świadków tego wydarzenia było kilkudziesięciu, jednak nie byli oni w stanie pomóc policji w jej działaniach. Nikt nie pamiętał, jak wyglądał woźnica ani nawet w jakim kierunku się oddalił. W ogólnym zamieszaniu i przy dramatycznych próbach ratowania rannych zatarto wiele potencjalnych śladów, które mogłyby okazać się pomocne w śledztwie. Na domiar złego, początkowo uważano, że eksplozja nie była zamierzonym działaniem, lecz tragicznym w skutkach wypadkiem. W związku z tym odpowiednie ekipy jeszcze tego samego dnia posprzątały gruntownie miejsce wybuchu, tak by rano Wall Street mogła zacząć normalną pracę. Zebranie jakichkolwiek materiałów dowodowych stało się w ten sposób praktycznie niemożliwe.

Wstępne dochodzenie wykazało, iż żadna z osób przebywających w okolicach miejsca wybuchu nie pamiętała niczego, co mogłoby się przydać w śledztwie. Przesłuchano w sumie kilkaset ludzi, jednak nie przyniosło to żadnych istotnych informacji. Policja odwiedziła też ponad 500 stajni wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, by ustalić, skąd pochodził koń zaprzężony do furmanki. Niestety również te wysiłki zakończyły się niepowodzeniem. Wprawdzie w październiku, mniej więcej po miesiącu od ataku, natrafiono na kowala, który w swoim czasie podkuł konia użytego do ataku w Nowym Jorku, ale człowiek ten nie wiedział dokładnie, kim był jego klient. Nie mówiąc już o tym, że mógł to być ktoś, kto z zamachem bombowym nie miał nic wspólnego.

Bomba zegarowa

Po wielu dniach żmudnego śledztwa udało się ostatecznie ustalić, jaki materiał wybuchowy znajdował się w furmance. Był to spory sukces, gdyż z pojazdu tego po wybuchu nie zostało praktycznie nic. Okazało się, że eksplodowało około 100 funtów dynamitu umieszczonego w pojemniku, w którym znajdowało się 500 funtów stalowych odważników. W momencie detonacji odważniki te stały się śmiercionośnymi pociskami. Śledczy potwierdzili ponadto, że bomba posiadała zegar, który o wyznaczonym czasie uruchomił zapalnik.

Ustalenia te potwierdziły ponad wszelką wątpliwość, że ktoś celowo zaatakował Wall Street i że zrobił to z pełną premedytacją. Intensywne śledztwo prowadzone było przez następne trzy lata, a obejmowało między innymi wnikliwą analizę zapalnika bomby. Było to uzasadnione, ponieważ w tamtych czasach dochodziło czasami do ataków bombowych, które zwykle były dziełem jakichś radykalnych grup, np. anarchistów. Chodziło o ustalenie na podstawie konstrukcji zapalnika, czy jakieś wcześniej zastosowane bomby były podobne w sensie technicznym do tej na Wall Street.

Niestety z bomby zegarowej umieszczonej w furmance pozostało tak niewiele, iż odtworzenie jej konstrukcji było możliwe tylko do pewnego stopnia. Ponadto śledczy brali również pod uwagę fakt, że zamachowcem i konstruktorem bomby mógł być ktoś, kto nie miał żadnych związków z jakimkolwiek ruchem politycznym i kto nigdy przedtem nie dokonał żadnego zamachu. Ostatecznie przyjęto jednak założenie, iż atak w Nowym Jorku był dziełem jakiejś grupy zorganizowanych radykałów.

Anarchiści lub komuniści

Prowadzący śledztwo w sprawie nowojorskiego ataku zastanawiali się, dlaczego zginęło tak wielu zupełnie przypadkowych ludzi i dlaczego zamach zdawał się nie mieć oczywistego celu. Być może sprawcom chodziło o zaatakowanie albo siedziby J.P. Morgan, albo też gmachu Stock Exchange. Ale jeśli tak, to odnieśli tylko skromny „sukces”, gdyż obie te instytucje bez trudu przetrwały, a ofiarami byli w większości przeciętni mieszkańcy miasta.

Ponieważ furmanka została zaparkowana tuż koło J.P. Morgan, instytucji do pewnego stopnia symbolicznej dla amerykańskiego kapitalizmu, śledczy uznali, iż zamachowcami byli członkowie jakiejś organizacji radykalnych przeciwników kapitalizmu. Rozważano bolszewików, anarchistów, komunistów, skrajnych socjalistów, Rosjan, Włochów i Żydów. Na krótko przed eksplozją listonosz znalazł w pobliżu Wall Street cztery dość prymitywnie sporządzone ulotki, które były dziełem grupy o nazwie American Anarchist Fighters. Ludzie ci domagali się zwolnienia wszystkich więźniów politycznych i zapowiadali poważne konsekwencje, jeśli ich żądanie nie zostanie spełnione. Ponieważ ulotki nieco przypominały te, jakie wcześniej rozpowszechniali włoscy anarchiści, podejrzenia padły na Luigiego Galleaniego i jego organizację. Jednak nigdy nie zdołano mu czegokolwiek udowodnić, a on sam wrócił spokojnie do Włoch.

Do krwawego zamachu ostatecznie nikt się nie przyznał, trudno więc było dociec, jakie były motywy przestępcy. Zamach na rodzinę Morganów raczej nie wchodził w rachubę, gdyż w dniu eksplozji znaczna jej część przebywała poza Stanami Zjednoczonymi. Rozważano też możliwość tego, iż celem ataku było przechwycenie sztabek złota o wartości 900 milionów dolarów, które były w tym czasie transportowane z pobliskiego gmachu Urzędu Skarbowego.

Inną możliwością braną przez pewien czas pod uwagę było to, że zamachu dokonał Edwin P. Fischer, dość znany tenisista i człowiek, który w listach do swoich przyjaciół, wysłanych na krótko przed wybuchem na Wall Street, przewidywał, że w połowie września w Nowym Jorku dojdzie do „wielkiej eksplozji”. Jednak szybko okazało się, iż w dniu zamachu Fischer przebywał w Kanadzie, a zaraz potem trafił do zamkniętego zakładu psychiatrycznego, gdyż uznano, że cierpiał on na zaburzenia świadomości i halucynacje.

Ponieważ policji nie udało się ustalić konkretnego sprawcy lub sprawców zamachu, ogłoszono oficjalnie, iż tragedia ta była wynikiem działania bliżej niesprecyzowanej grupy anarchistów lub komunistów. Nieoficjalnie mówiło się też o tym, iż podejrzenia dotyczyły nawet agentów wywiadu sowieckiego, którzy mieli współdziałać z działaczami Partii Komunistycznej USA. W sumie jednak jasne było to, że śledztwo zakończyło się fiaskiem. Dziennik The Washington Post nazwał atak na Wall Street „aktem wojny”, co było dość kuriozalne, ponieważ nikt nie wiedział, kto ową wojnę miał przeciw Ameryce wypowiedzieć i dlaczego.

W latach późniejszych, za rządów prezydenta Warrena G. Hardinga, śledztwo do pewnego stopnia wznowiono i ponownie badano możliwość zorganizowania zamachu przez agentów Kremla. Natomiast w roku 1944 FBI raz jeszcze zbadało sprawę. Konkluzja było taka, że „niemal na pewno” zamach w Nowym Jorku był dziełem włoskich anarchistów, a nie komunistów lub sowieckich szpiegów.

Element włoski

Już na samym początku śledztwa aresztowano jako podejrzanego Pietro Angelo, który rok wcześniej uwikłany był rzekomo w inny zamach bombowy. Pietro miał dobre alibi, ale i tak deportowano go do Włoch „na wszelki wypadek”. Wśród wielu innych aresztowanych w czasie śledztwa osób było kilku Włochów. Jednak wszyscy ci ludzie zostali po pewnym czasie zwolnieni z braku dowodów winy.

Niektórzy historycy, na czele z Paulem Avrichem, są przekonani iż zamach w Nowym Jorku był dziełem Mario Budy, należącego do tzw. galleanistów, zwolenników wspomnianego już włoskiego anarchisty Galleaniego. Galleani został anarchistą w czasie studiów, a następnie po serii deportacji i wędrówek po całym świecie wylądował w Stanach Zjednoczonych. Był charyzmatycznym przywódcą i popierał używanie przemocy. Buda powiedział kiedyś: – Gdy usłyszałeś przemówienie Galleaniego, byłeś gotowy zastrzelić pierwszego policjanta, jakiego zobaczyłeś. Pod jego przywództwem galleaniści zbombardowali w USA wiele celów w latach 1914-20.

Galleaniści nigdy nie wzięli na siebie odpowiedzialności za atak w Nowym Jorku, ale według Avricha jest wiele powodów, dla których Buda wydaje się czołowym podejrzanym. Galleani został deportowany z USA rok wcześniej, a dwóch anarchistów, Sacco i Vanzetti, zostało w 1920 aresztowanych. Buda mógł zatem działać z zemsty. Mario umiał budować bomby i eksperymentował rzekomo z materiałami, które produkowały jak największą ilość odłamków. Prawdopodobnie to on skonstruował bombę, która została podłożona w siedzibie policji w Milwaukee, a której eksplozja spowodowała śmierć 9 policjantów. Bratanek Budy, Frank Maffi, przyznał w latach 50., iż jego wuj miał istotnie „pewien udział” w zamachu w 1920 roku.

Buda nigdy nie został pociągnięty do żadnej odpowiedzialności. W listopadzie 1920 roku wyjechał do Włoch i już nigdy nie wrócił do Stanów Zjednoczonych. Przez pewien czas sympatyzował rzekomo z faszystami i przez trzy lata przebywał we Francji. Po II wojnie światowej osiadł w swojej rodzinnej miejscowości Savignano sul Rubicone, gdzie zmarł w 1963 roku. Podobno przed śmiercią powiedział, że w Ameryce nigdy nie zrobił niczego złego i nigdy nie widział jakiejkolwiek bomby. Jednak pewne jest to, że w USA był aktywnym anarchistą i z pewnością brał udział w co najmniej kilku atakach bombowych w różnych częściach kraju. Gdyby kiedykolwiek postawiono go przed sądem amerykańskim, niemal na pewno czekałoby go wiele lat więzienia, a być może nawet kara śmierci.

Dziś historycy są zdania, iż bomba na Wall Street nie została podłożona przez jakiegoś samotnika lub szaleńca. Był to raczej celowy atak na symbole amerykańskiego kapitalizmu i wielkiej finansjery. Należy pamiętać, że w pierwszych latach po I wojnie światowej Ameryka zyskała po raz pierwszy status supermocarstwa i przeżywała okres niezwykłego rozkwitu, stając się największym producentem niemal wszystkiego, co można było produkować. Procesy te stwarzały jednak narastające konflikty, szczególnie między robotnikami i ich zwierzchnikami, co prowadziło do strajków, ulicznych demonstracji, zamieszek, itd. Był to idealny kontekst dla działalności anarchistów, którzy argumentowali, że kapitalizm był bezwzględną formą wyzysku i powinien zostać zlikwidowany – albo na drodze negocjacji, albo siłą. Mordercze poczynania anarchistów zakończyły się w Stanach Zjednoczonych dopiero we wczesnych latach 30.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama