Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 02:20
Reklama KD Market
Reklama

Tajemnica spalona w ogniu

Boże Narodzenie to czas magiczny i przepełniony radością. Jednak dla rodziny Sodderów w Zachodniej Wirginii 25 grudnia pozostał wspomnieniem makabry. Dramat, który rozegrał się w Fayetteville, miasteczku w paśmie Appalachów, pozostawia do dziś więcej pytań niż odpowiedzi. Feralnej nocy dom prominentnej w miasteczku rodziny stanął w płomieniach. Zginęło wtedy pięcioro z dziesięciorga ich dzieci. Zginęło, a może zniknęło?

Świąteczny horror

Cofnijmy się w czasie. Jest Wigilia 1945 roku. George i Jennie Sodder spędzają pełen radości i śmiechu wieczór wspólnie z dziećmi. Po kolacji właściciel firmy przewozowej oraz jego dwóch starszych synów, John i George Jr, zmęczeni intensywnym dniem w pracy, kładą się spać. Młodsze pociechy, podekscytowane rozpakowywaniem prezentów, błagają matkę, by pozwoliła im pójść spać później. Jennie zgadza się, zabiera córeczkę Sylwię i idzie do łóżka.

O 12.30 w nocy budzi ją telefon. Słyszy damski śmiech i brzęk szklanek. Nagle nieznajoma rozłącza się. Światła w domu są nadal zapalone, okna niezasłonięte, a drzwi otwarte. Córka Marion w ubraniu śpi na kanapie. Jennie zakłada, że reszta dzieci już dawno zasnęła w pokoju na poddaszu. Gasi więc lampy, przekręca zamki i wraca do łóżka. Pół godziny później budzi ją odgłos uderzenia w dach. Zasypia, by po kolejnych 30 minutach przebudzić się znów. Tym razem czuje swąd dymu. Zaniepokojona zbiega na dół. Biuro George’a stoi w płomieniach. Krzykiem budzi męża, najstarszych synów i Marion. Niestety schody na poddasze, gdzie śpi reszta dzieci, są już odcięte ścianą ognia. Jennie z Sylwią na rękach wybiega na podjazd.

George postanawia dostać się na górę przez okno. Ku jego rozpaczy drabina, którą zawsze trzyma obok domu, zniknęła. Wpada więc na pomysł, by podjechać pod okno ciężarówkami. Samochody nie odpalają. Tymczasem Marion biegnie do domu sąsiada, by zadzwonić po straż pożarną. Telefon nie działa. Podobnie aparat w pobliskiej tawernie. Sąsiad rusza więc do miasteczka zawiadomić komendanta straży pożarnej, F.J. Morrisona. George i Jennie obserwują tymczasem z bezsilnym przerażeniem, jak ich dom ginie w płomieniach. A z nim pozostałe dzieci.

Straż pożarna, której posterunek oddalony był od trawionego przez ogień domu raptem o 2 mile, dotarła na miejsce po siedmiu godzinach. Do tego czasu z siedziby Sodderów pozostały jedynie zgliszcza. O dziwo, w popiołach nie odnaleziono żadnych kości. Po pobieżnym śledztwie uznano, że przyczyną pożaru była usterka elektryczna, a szkielety ofiar spopieliły się w wysokiej temperaturze. Komendant Morrison zamknął sprawę, wydano pięć aktów zgonu. 2 stycznia odbył się symboliczny pogrzeb dzieci. Zrozpaczeni George i Jennie nie wzięli w nim jednak udziału.

Kiedy ochłonęli z szoku, zaczęli kwestionować wyniki śledztwa. Awaria instalacji elektrycznej? Przecież sprawdzono ją w tym samym miesiącu, a gdy uciekali z płonącego domu, nadal paliły się w nim światła. Kto zabrał drabinę, którą znaleziono potem na oddalonym o 20 metrów nasypie? Co spowodowało, że ciężarówki nie chciały odpalić, skoro poprzedniego dnia działały bez zarzutu? I dlaczego, jak się okazało, feralnej nocy ktoś przeciął kable telefoniczne w okolicy?

Największym znakiem zapytania był dla nich brak kości. Okazało się, że by zamienić je w popiół, potrzeba 2 godzin i temperatury niemal 2000 stopni. Dom Sodderów spłonął w ciągu 45 minut, w 800 stopniach. Skoro na pogorzelisku odkryto pozostałości sprzętów domowych, dlaczego nie było tam kości?

Porwani przez mafię?

„Dzieci zostały porwane, a pożar miał zatrzeć ślady” – uznali Sodderowie. Poprosili o pomoc FBI, ale policja Fayetteville odmówiła współpracy z agencją. Czy komuś zależało na zatuszowaniu sprawy? George, włoski imigrant, otwarcie potępiał Mussoliniego, co złościło kręgi zwolenników faszyzmu, licznych w Fayetteville. Kiedy kilka miesięcy przed tragedią George odmówił kupna polisy na życie, sprzedawca ubezpieczeń straszył, że dom Sodderów stanie w płomieniach. A za krytykę włoskiego dyktatora zapłacą dzieci. Przypomniano też sobie mężczyznę w aucie obserwującego dom kilka dni przed pożarem.

Pojawili się również świadkowie domniemanego porwania. Pewna kobieta widziała podobno w noc pożaru przejeżdżający obok samochód z dziećmi. Inna, właścicielka baru oddalonego 50 mil od Fayetteville, twierdziła, że podała im następnego dnia śniadanie, a auto porywaczy miało tablicę rejestracyjną z Florydy. W pobliskim mieście Charleston pracownica hotelu miała spotkać pięcioro dzieci w towarzystwie dwóch kobiet i dwóch mężczyzn. Wszyscy mówili po włosku. Policja nie podjęła jednak żadnego ze wskazanych tropów.

Zdesperowani rodzice spędzili resztę życia na podążaniu za każdym śladem. Kilka lat po pożarze George zobaczył w gazecie zdjęcie dziewczynki w Nowym Jorku. Był pewien, że to Betty. Pojechał na Manhattan, ale rodzina odmówiła spotkania. Sodderowie wynajęli nawet prywatnego detektywa, a w 1952 roku postawili w miejscu tragedii gigantyczny billboard z opisem pożaru i zdjęciami dzieci. Oferowali 5 tysięcy dolarów za odnalezienie choćby jednego z nich. W 1968 roku Jennie dostała tajemniczy list z Kentucky ze zdjęciem mężczyzny i podpisem: „Louis Sodder. Kocham brata Frankie. A9032 lub 35”. Próby odnalezienia go spaliły na panewce, a detektyw wysłany przez rodzinę do Kentucky zaginął bez śladu.

George Sodder zmarł w 1969 roku, Jennie w 1989. Do końca życia nosiła żałobę po dzieciach. Po jej śmierci usunięto billboard, który stał przy autostradzie ponad 40 lat. Historię zaginionych utrzymywała jeszcze w obiegu Sylwia. Zmarła w 2021 roku, w wieku 79 lat. Była najmłodsza z rodzeństwa.

Joanna Tomaszewska


Adele_fot_Vickie_Flores_EPA_Shutterstock

Adele_fot_Vickie_Flores_EPA_Shutterstock

Albania_bunkers

Albania_bunkers

Boris_Becker_fot_Neil-Hall_EPA_Shutterstock

Boris_Becker_fot_Neil-Hall_EPA_Shutterstock

Powstancy-slascy_Wiki

Powstancy-slascy_Wiki

Viktor_Bout_Extradited_to_US

Viktor_Bout_Extradited_to_US


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama