Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 02:33
Reklama KD Market
Reklama

Protest czy mistyfikacja?

Nie tak dawno temu cały świat obiegło nagranie z prorządowej telewizji rosyjskiej, które przedstawiało dość niezwykły protest. W trakcie dziennika telewizyjnego za spikerką nagle pojawiła się kobieta z plakatem, na którym widniał napis: „Zakończcie wojnę. Nie wierzcie propagandzie. Oni was okłamują”. Kobietą tą była 43-letnia Marina Owsiannikowa, pracownica telewizji Kanał 1, która jest tubą propagandową Putina...

Podejrzane okoliczności

Transmisję błyskawicznie przerwano, a Owsiannikową przekazano policji. Dziennikarkę oskarżono o przygotowanie niezatwierdzonego publicznego wystąpienia i zmuszono do rezygnacji z pracy. Niemal natychmiast stała się bohaterką Zachodu. Emmanuel Macron zaproponował jej azyl, prezydent Wołodymyr Zełenski podziękował, a polskie media zabiegały o wywiad. Znaczna część opinii publicznej zobaczyła w redaktorce państwowej rosyjskiej telewizji odważną przeciwniczkę wojny. Jednak od samego początku nie brakowało podejrzeń, że cały głośny incydent z wdarciem się na antenę mógł być ukartowany.

Bohaterka tego wydarzenia przekonywała, że boi się o bezpieczeństwo swoje i rodziny. Podobno znalazła się też w trudnej sytuacji finansowej. Rosyjska agencja TASS podała, że protest na antenie może poskutkować skazaniem jej na 15 lat więzienia. Jednak nic takiego się nie stało. Została ukarana grzywną w wysokości 30 tysięcy rubli (ok. 280 dolarów) i nie trafiła nawet do tymczasowego aresztu.

Na fakt ten zwrócił uwagę członek Rady Najwyższej Ukrainy, Roman Hryszczuk. Dodatkowo ukraiński polityk wskazał na charakterystyczne stwierdzenia („tylko Putin jest odpowiedzialny za wojnę”) oraz używanie zwrotu „bratnie narody”, który jest charakterystyczny dla słownictwa rosyjskiej propagandy. Ponadto na plakacie dziennikarki pojawiło się także hasło w języku angielskim, co może sugerować, że przesłanie wysłano tylko i wyłącznie pod adresem odbiorców z Zachodu.

Co więcej, wśród komentatorów nie brakuje opinii, że obecnie żaden program rządowej telewizji w Rosji nie jest nadawany na żywo, a każdy segment transmisji jest wcześniej starannie przygotowywany i reżyserowany. A skoro tak, to dlaczego protestu dziennikarki w porę nie wyłapano i nie wycięto z zapisu wideo? Być może za sprawą Owsiannikowej Kreml chciał wpłynąć na zachodnich wyborców, którzy mogliby powstrzymać polityków przed nakładaniem kolejnych sankcji na Federację Rosyjską.

Ku zaskoczeniu wszystkich, miesiąc po swoim proteście Owsiannikowa została zatrudniona przez niemieckie pismo Die Welt jako stała współpracowniczka. Wieść tę przyjęto na ogół ze znacznym sceptycyzmem. Ukraińska organizacja młodzieżowa działająca w Niemczech, Vitsche Berlin, wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, iż jest przeciwna zatrudnianiu Owsiannikowej w zachodnich mediach, gdyż „nie da się potwierdzić, że przestała ona współpracować z mediami rosyjskimi”.

Opowieści Mariny

Nieco później Owsiannikowa wzięła udział w wieczornym programie włoskiej telewizji RAI pt. Che Tempo Che Fa i mówiła tak, jakby nie do końca przeszła na stronę krytyków Putina. Wspomniała w nim bowiem m.in. o tym, że wojna obudziła na świecie wielką rusofobię. Wezwała też do zniesienia sankcji i podkreśliła, że Unia nie powinna karać zwykłych Rosjan, bo to „wyłącznie wojna Putina”. A przecież Owsiannikowa musi doskonale wiedzieć o tym, że wojnę rosyjskiego przywódcy popiera większość obywateli kraju, wprowadzanych w błąd codzienną indoktrynacją.

Dziś miejsce pobytu Mariny jest nieznane, choć wiadomo niemal na pewno, że opuściła terytorium Rosji. Kluczem do zrozumienia tego, jak bardzo to wszystko jest dziwne, powinien być fakt, że począwszy od 2003 roku Marina pracowała w telewizji Kanał 1 jako analityczka zachodnich mediów, z których miała wyławiać wszystko to, co było dla Rosji korzystne lub pochlebne. Z uwagi na swój zawód miała swobodny dostęp do zachodniej prasy oraz programów telewizyjnych. Była przez wiele lat członkinią putinowskiej machiny propagandowej.

W niedawnym wywiadzie Owsiannikowa powiedziała, że w miarę upływu czasu zaczęła coraz bardziej zdawać sobie sprawę z tego, iż rosyjskie media bardzo przeinaczały fakty lub wręcz kłamały. Utrzymuje, że dla niej osobiście punktem przełomowym stała się decyzja prezydenta Putina z roku 2012 o zakazie adoptowania przez Amerykanów rosyjskich sierot, co było odpowiedzią na amerykańskie sankcje. Ale jeśli istotnie był to dla niej punkt zwrotny, dlaczego nadal współpracowała z reżimem przez następne 10 lat?

W swojej opowieści o tym, co stało się po jej proteście, Owsiannikowa stwierdziła, że przez wiele godzin była przesłuchiwana przez dwójkę policjantów, którzy zawieźli ją do małego komisariatu przy ośrodku telewizyjnym Ostankino. Przesłuchujący ją ludzie nie byli rzekomo zbyt agresywni, ale nigdy nie zostawili jej ani na chwilę samej. Od czasu do czasu policjanci odbierali telefony od swoich zwierzchników i z fragmentów tych rozmów mogła wywnioskować, że ktoś „na górze” zdecydował w końcu, że należy wymierzyć jej wyłącznie karę administracyjną.

Marina twierdzi, że nie zamierza emigrować z Rosji, mimo że na razie jej tam nie ma. Zdaje sobie sprawę z tego, że władze w każdej chwili mogą postawić jej zarzuty kryminalne, ale czuje się Rosjanką. Ponadto jest samotną matką wychowującą nastoletniego syna, którego nie zamierza nigdzie wywozić z kraju. Wie też doskonale, że niektórzy podejrzewają ją o to, iż wzięła udział w rządowej mistyfikacji i że tak naprawdę nadal jest putinowską propagandystką. Nie przejmuje się tym: – Niektórzy w Rosji uważają mnie za angielską agentkę, a w Anglii mówią, że jestem rosyjską wtyczką. Ja nie jestem w stanie niczego udowodnić w taki czy inny sposób.

Krzysztof M. Kucharski


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama