Od kilku tygodni przed sądem toczy się proces, którego wątpliwymi bohaterami są aktorzy: Johnny Depp i Amber Heard. Kiedyś byli małżonkami, a teraz spowiadają się na oczach milionów ludzi oglądających transmisje w Court TV ze swoich przywar, szczegółów z prywatnego życia, dziwnych nawyków i wielu bulwersujących incydentów.
Proces został wytoczony przez Deppa, który twierdzi, że jego była żona zniszczyła mu karierę zawodową z chwilą, gdy w 2018 roku opublikowała na łamach dziennika The Washington Post artykuł, w którym oskarżyła go o stosowanie wobec niej przemocy. Johnny domaga się odszkodowania w wysokości 50 milionów dolarów i twierdzi, że to Amber znęcała się nad nim psychicznie, a czasami fizycznie. W sumie zatem sprawa sprowadza się do zeznań typu „on mi zrobił to”, a „ona zrobiła mi tamto”. Depp usiłował się przedstawić jako facet, który w obliczu potencjalnego fizycznego konfliktu z płcią piękną woli zbiec z pola walki i gdzieś się schować, a nie zachowywać jak zuchwały, karaibski pirat.
Nie wiem, dlaczego Johnny zdecydował się na wywleczenie swojego prywatnego życia na publiczne i chorobliwie zainteresowane forum, gdyż od lat słynie z tego, że jest człowiekiem dość skrytym i stroniącym od rozgłosu. Niektórzy twierdzą, że zrobił tak dlatego, iż chce odzyskać swoją reputację, a pieniądze to sprawa drugorzędna. W sumie nie ma to większego znaczenia. Proces zapewne nie przyniesie żadnej ze stron korzyści, za to gawiedzi dostarcza nieustannie coraz to nowych, kuriozalnych informacji.
Dziś wiemy na przykład, że matka Deppa nazywała go z jakichś powodów „jednookim”, że na biurku trzyma kokainę w słoiku, że na ścianie napisał coś krwią cieknącą z odrąbanego przez Amber opuszka palca i że rzeczona Amber zabrudziła raz łóżko, a potem usiłowała zwalić winę na psy. Co to ma wspólnego z domniemanym, wzajemnym, małżeńskim naparzaniem się? W zasadzie nic. Za to z zeznań tej pary wynika, że są to ludzie o mocno skrzywionych charakterach, którzy w pijanym widzie albo na tzw. haju zdolni byli do bulwersujących poczynań.
Niemal jednocześnie z tym procesem odbywała się inna, podobna i równie kretyńska rozprawa, w ramach której była gwiazda tzw. reality TV, Blac Chyna, domagała się 100-milionowego odszkodowania od rodziny Kardashianów, a w szczególności Kim Kardashian, Khloé Kardashian, Kylie Jenner oraz ich matki Kris Jenner. Miało to być zadośćuczynienie za to, iż panie Kardashianki usiłowały rzekomo rozbić małżeństwo powódki z Robem Kardashianem, co było przyczyną zrezygnowania telewizji E! z głupawego show pt. Rob & Chyna. Na szczęście proces ten nie był transmitowany przez żadną telewizję, ale i tak świat dowiedział się, że Chyna mierzyła raz do głowy Roba z pistoletu, owinęła mu szyję kablem telefonicznym i zadała mu kilka ciosów metalowym prętem. Przed sądem twierdziła, że były to działania żartobliwe. Jednak sędzia nie kupił takiej wersji wydarzeń i oddalił pozew.
Ja ze swojej strony zapewniam, że jeśli kiedyś moja małżonka owinie mi szyję kablem, z pewnością nie zrobi tego żartem ani też nikt nie będzie o tym mówił publicznie. À propos, u mnie w domu już od dawna nie ma żadnych kabli telefonicznych. Moją nadrzędną refleksją jest to, iż nie istnieją żadne sensowne powody, dla których powinniśmy wysłuchiwać bzdur o szczegółach prywatnego życia osób sławnych, zwykle bogatych i niemal zawsze rozkapryszonych.
Jeszcze nie tak dawno temu, gdy reputacja którejkolwiek gwiazdy była z jakichś powodów zagrożona, takie osoby jak Barbara Walters, Oprah Winfrey, Katie Couric czy Diane Sawyer zapraszały ją do swoich programów, gdzie w zaciszu studia można było zadawać delikatnie sformułowane pytania, nie wymagające wyjawiania jakichkolwiek pikantnych szczegółów. Dziś jednak Walters jest emerytką, Sawyer nie wiadomo gdzie jest, a Couric i Winfrey już nie chcą uprawiać kanapowej psychiatrii przed telewizyjnymi kamerami.
Czasami ciężko pokrzywdzona gwiazda może jeszcze liczyć na przyjacielski wywiad w jakimś znanym periodyku. Depp w 2018 roku wyspowiadał się na łamach pisma GQ, ale ten sążnisty i obszerny wywiad, który odbył się w wielkiej posiadłości aktora we Francji, nie przyniósł mu żadnych korzyści, a jedynie spowodował oskarżenia o gloryfikowanie przemocy małżeńskiej.
No i co ma w takich warunkach zrobić sławna osoba? Okazuje się, że przepisem na sukces jest publiczne pranie brudów, i to tych najgorszych, których nawet proszek E nie usunie. Nawet jeśli Depp nie wygra tego procesu, co jest całkiem możliwe, przed siedzibą w Fairfax w stanie Wirginia codziennie gromadziły się tłumy zwolenników aktora, odpowiednio odzianych i dzierżących w rękach różne transparenty. Jest to w sumie jeden wielki cyrk, ale w pewnym sensie o to właśnie chodzi. Depp chciałby odzyskać swoją renomę choćby na tyle, by studia w Hollywoodzie zaczęły ponownie rozważać możliwość powierzania mu jakichś ról.
Oczywiście są również inne, pozasądowe metody pozyskiwania pozytywnego rozgłosu. Solista zespołu U2, Bono, który nie jest oskarżony o bicie kogokolwiek, pojechał do Kijowa, by na jednej ze stacji metra zaśpiewać szukającym tam schronienia Ukraińcom piosenkę. Podobny gest wykonał zrekonstruowany zespół Pink Floyd, który wraz z ukraińskim solistą wykonał piosenkę pt. Czerwona kalina. Depp też mógłby gdzieś pojechać i zrobić coś dobrego, zamiast tarzać się publicznie we własnym błocie.
Andrzej Heyduk