Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 02:19
Reklama KD Market
Reklama

Trawniki na cenzurowanym

W amerykańskich miastach, a szczególnie w willowych dzielnicach mieszkaniowych, królują perfekcyjnie przystrzyżone trawniki. Czasami lokalne władze wymierzają mandaty tym właścicielom domów, którzy pozwalają trawie od strony ulicy rosnąć zbyt wysoko lub mają zachwaszczone trawniki. Nie jest to zjawisko wyłącznie amerykańskie. W wielu zakątkach świata posiadanie dobrze wypielęgnowanego trawnika jest symbolem statusu społecznego, porządku i stateczności...

Na ratunek owadom

Jednak coraz częściej pojawiają się głosy, że oddawanie znacznych połaci ziemi wyłącznie trawie jest pod wieloma względami szkodliwe. Po pierwsze, na gruntach tych nie rośnie nic pożytecznego. Po drugie, pielęgnacja trawników wymaga znacznych ilości wody. Po trzecie, wielu dumnych posiadaczy trawy używa sporo środków chemicznych, na czele z pestycydami, co powoduje skażenie wód gruntowych. Wreszcie po czwarte, kosiarki trawy wydzielają spaliny, których i tak jest za dużo w naszej atmosferze.

Organizacja charytatywna Plantlife wszczęła akcję, w ramach której właścicieli domów zachęca się do tego, by przez cały maj nie kosili trawy ani jej w żaden sposób nie nawozili. Chodzi o to, by na trawnikach wyrosły dzikie kwiaty, co wspomoże niektóre zagrożone owady, np. pszczoły. Podobna akcja przed rokiem przyniosła zaskakujące rezultaty: ludzie, którzy wzięli w niej udział, donieśli, że na ich trawnikach pojawiło się w sumie ponad 250 gatunków roślin, których przedtem tam nie było. W kilku przypadkach wyrosły nawet rośliny zagrożone wymarciem, na przykład tzw. storczyki samcze.

45-letni Tom Jennings, który przed rokiem pozostawił swój trawnik samemu sobie, twierdzi dziś, że dzięki temu eksperymentowi stał się zwolennikiem przydomowych prerii, a nie nienagannie utrzymywanych trawników: – Jest jakaś obsesja na temat idealnie równej i krótkiej trawy, którą ludzie szpikują chemikaliami i koszą po kilka razy w tygodniu. Tom zauważył, że porzucenie koszenia i nawożenia jego trawnika spowodowało pojawienie się znacznej liczby kwiatów mniszka (podobnych do mleczów), które są doskonałymi roślinami zapylającymi. Jednocześnie wysoka trawa zaczęła rozbrzmiewać dźwiękami owadów, koników polnych, itd. Tak wyglądały i brzmiały ogrody naszych przodków.

Wszystko to zmieniło się zasadniczo w połowie XIX wieku, kiedy pojawiły się pierwsze kosiarki mechaniczne. Wcześniej ścinanie roślinności odbywało się kosą lub sierpem, co było uciążliwe. Trawniki istniały od XIII wieku, ale były zwykle symbolem dobrobytu i zamożności klas wyższych, które mogły sobie pozwolić na wynajmowanie ludzi do koszenia trawy, sadzenia kwiatów, itd. Kiedy kosiarki stały się popularne, nagle elegancki trawnik stał się dostępny dla każdego.

Ponadto prawdziwy przełom nastąpił w latach 50. ubiegłego stulecia, gdy w powojennej Anglii zaczęła dominować sielankowa wizja życia „jak w wyższych sferach”. Coraz bardziej zamożne klasy średnie upatrywały w posiadaniu pięknych trawników znamię stabilizacji i piękna. Wszystko to rozprzestrzeniło się na cały świat, w tym również w tych krajach, w których żadnych tradycji trawnikowych wcześniej nie było, np. w Chinach czy na pustynnym Bliskim Wschodzie.

Symbol bezmyślności

Doprowadziło to do sytuacji, w której w pierwszych dwóch dekadach po II wojnie światowej globalne zapotrzebowanie na sztuczne nawozy azotowe bardzo wzrosło. Trawniki zaczęły pojawiać w dość nieprawdopodobnych miejscach, np. przy domach w Arabii Saudyjskiej, położnych na terenach całkowicie pustynnych.

Koordynatorka ds. naukowych firmy EcoTok, Abbie Richards, nie ukrywa, że nie cierpi trawników: – Pogląd, że każdy ma prawo do bezużytecznego, zielonego dywanu przed domem, jest głupi. Trawniki są symbolem naszej bezmyślności i ignorancji. Jednak Abbie zdaje sobie sprawę z tego, że zmiana tej sytuacji wymagać będzie poważnej transformacji kulturowej. Szacuje się, że dziś 70 proc. terenów zielonych miast w skali całego globu to trawa. W Stanach Zjednoczonych aż 23 proc. obszarów miejskich pokrywają trawniki. Ich całkowita powierzchnia jest 6 razy większa niż pól przeznaczonych na uprawę kukurydzy.

Pewne zmiany już następują. W kilku stanach USA władze postanowiły nie kosić pasów zieleni między nitkami autostrad. W ten sposób odrodziła się tam roślinność, która przed wiekami pokrywała amerykańskie równiny. W Wisconsin istnieją już długie odcinki autostrad, przy których można podziwiać piękną roślinność prerii. Jednak nadal w wielu miastach obowiązują przepisy nakładające konkretne wymogi na posiadaczy domów, którzy na razie nie mogą zmieniać swoich trawników w naturalne łąki. Z drugiej strony, wszędzie tam, gdzie często występują susze, władze podejmują obiecujące inicjatywy.

W Kalifornii, gdzie pielęgnacja trawników pochłania aż 40 proc. dostaw wody pitnej, zachęca się mieszkańców, by likwidowali trawę wokół swoich posesji, a w zamian dostają 2 dolary za każdą zlikwidowaną stopę kwadratową. Poza Stanami Zjednoczonymi coraz częściej prowadzone są eksperymenty z zastępowaniem trawy naturalną roślinnością odporną na susze. W Szwecji coraz bardziej popularne stają się „trawniki” bez trawy, składające się z roślinności, która występuje w tamtejszym środowisku naturalnym.

Niestety znaczna komercjalizacja amerykańskich przedmieść powoduje, że istnieje pewien powszechnie przyjęty wzorzec tego, jak powinien wyglądać dom, by cała dzielnica uważana była za porządną i dobrze utrzymaną. Odstąpienie od tego wzorca może powodować spadek cen posesji, a to jest zwykle nie do przyjęcia dla mieszkańców. Natomiast do przyjęcia byłoby ograniczenie częstotliwości koszenia trawy oraz ilości używanych chemikaliów. Dziś jest niestety tak, że gdy siedzi się przed własnym domem w sobotnie lub niedzielne popołudnie, niemal zawsze słychać odgłosy pracujących kosiarek i innych narzędzi spalinowych. Zmiana tych nawyków nie będzie łatwym zadaniem.

Andrzej Malak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama