(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa Czy polska "Solidarność" odniosła wielki triumf, stając się jednym z przełomowych wydarzeń XX wieku nie tylko w Polsce, ale w skali Europy i świata? Tak ją opisuje znaczna część światowych mediów i polskich środowisk inteligenckich. Taki ton przebija z uroczystego apelu honorowego komitetu obchodów z Lechem Wałęsą na czele, w którym czytamy: "Owocami sierpniowego zrywu i pokojowej rewolucji Solidarności są bowiem nie tylko wolność i demokracja w Polsce i ogromnej większości ciemiężonych przez dziesięciolecia krajów Europy środkowej i Wschodniej, ale też nadzieja dla tych narodów i społeczeństw, które tak jak my niegdyś, wciąż jeszcze muszą o te wartości walczyć". Apel także wezwał Polaków, aby "godnie uczcili wielką i radosną narodową rocznicę".
Ale gorycz, nie radość to dominujący nastrój wśród obecnych stoczniowców Stoczni Gdańskiej, kolebki pierwszego w bloku sowieckim niezależnego ruchu robotniczego i innych, którzy czują się zmarginalizowani i zdradzeni. Przyczynę odnajdujemy w otwartym liście stoczniowej "S": "Przykre jest to, że osoby wywodzące się z gdańskiego Sierpnia już od wielu lat kompletnie nie interesują się losem stoczni, koncentrując się wyłącznie na swoich karierach politycznych. Czy w Polsce jedynie kamieniami i ogniem można skutecznie bronić prawa do własności i godnego życia?"
Nie chcąc uczestniczyć w oficjalnych obchodach, stoczniowcy wraz z ks. prałatem Henrykiem Jankowskim zorganizowali oddzielne uroczystości, na których Wałęsy oczywiście nie było. Podczas mszy rozpoczynającej te niezależne obchody ks. Henryk Jankowski powiedział w swym kazaniu: "W wyniku działań brukselskich komisarzy i waszyngtońskich guru ekonomicznych Polsce grozi utrata tożsamości i suwerenności. Zgroza ogarnia, gdy narzucane nam są prawa wymyślone w gabinetach wrogich katolikom masonów, żydowskich bankierów czy ateistycznych socjalistów z piekła rodem".
Następnie uczestnicy uroczystości przeszli pod historyczną bramę Stoczni Gdańskiej (dawniej: im. Lenina), gdzie odbył się wiec. Przeważało zdanie, że Porozumienia Gdańskie przyniosły zmiany krajowi jako całości, ale skrzywdziły samych stoczniowców. Chcą zatem odzyskać pełną samodzielność od Stoczni Gdyni S.A., której władze ją podporządkowały. "Gdzie są dziś ci politycy, którzy przychodzili tu kiedyś do stoczni, czasami nawet w podartych spodniach? agitował tłum Karol Guzikiewicz, wiceszef stoczniowej "S". Dziś jeżdżą mercedesami i mają nas gdzieś. My jesteśmy nowym pokoleniem stoczniowców, przejmujemy pałeczkę i będziemy dalej walczyć o godne życie".
Przytaknęli im dawni aktywiści "S" z Alojzym Szablewskim na czele, którzy Wałęsę okrzyknęli zdrajcą, "bo skumał się z komuchami i razem z nimi robi teraz rocznicową pompę na gruzach stoczni".
Taki jest również punkt widzenia Joanny i Andrzeja Gwiazdów oraz Anny Walentynowicz, bohaterów Sierpnia 80. Mają pretensje do świata, że nie dane im było odegrać większej roli w ruchu "S", podziemiu i demokratycznych przemianach III RP. Z Wałęsą wojują od prawie ćwierćwiecza, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że celowo ich poróżnili z przywódcą "S" agenci Służby Bezpieczeństwa. Wałęsa na ich ataki i obelgi odpowiada: "Czemu przez tyle lat nic nie stworzyli. Solidarność wywalczyła demokrację dla wszystkich Polaków. Jeśli nie odpowiadało im kierownictwo, mogli założyć własny związek zawodowy, partię czy inną organizację, ale oni woleli nic nie robić tylko psioczyć i obrażać".
Odwiedzająca stocznię w tym czasie grupa intelektualistów, w tym pierwszy powojenny niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki, została obrzucona wyzwiskami takimi jak "grabieżcy Solidarności". "To dziwna sytuacja, że święto Solidarności obchodzimy niesolidarnie zauważył światowej sławy reżyser Andrzej Wajda. Niestety, Polakom tylko kilka razy w historii, m.in. w Sierpniu 80, udało się być razem. Zazwyczaj zawsze byliśmy podzieleni".
Jeden z doradców strajkujących Bronisław Geremek skomentował ten incydent następująco: "Czasami myślę, że tamto na początku było tak czyste jak woda źródlana, a potem, jak to w życiu, różnie się działo. Ale niezaleźnie od ocen przebiegu polskich przemian Sierpień 80 był wielkim sukcesem. Wolność Europy Wschodniej zaczęła się tutaj, w Stoczni Gdańskiej". Z drugiej strony trudno odmówić racji legendarnemu przywódcy "S" w nowohuckiej Hucie im. Lenina, Mieczysławowi Gilowi, niegdyś bliskiemu współpracownikowi Wałęsy, który tak sytuację ocenił: "Jest pewien dysonans w tych obchodach, bo wygląda, jakby zapomniano o tych, którzy stanowili rdzeń tych wydarzeń. Komuna bała się przede wszystkim dużych zakładów, robotników, a nie intelektualistów".
Choć temu nie można zaprzeczyć, faktem jest także, że bez intelektualistów strajkującym prawdopodobnie nie udałoby się tyle wywalczyć w Sierpniu 80. Reżim nie patyczkował się z robotnikami w latach 1956, 1970 czy 1976 i łatwo stłumił ich protesty. Ale w Stoczni Gdańskiej intelektualiści doradzali strajkującym, uczyli ich formułować postulaty, przygotowywać biuletyny i obsługiwać sprzęt poligraficzny. Stąd też termin "Solidarność" jak najbardziej pasował do nowego ruchu.
Przez cały 16miesięczny okres tzw. "pierwszej Solidarności" ważną rolę odgrywał wkład intelektualistów i sympatyków wywodzących się z inteligencji: dziennikarze, środowiska twórcze i naukowe. Ale już na jesieni 1981 r., zaczęły się zarysowywać widoczne rysy w tym ruchu między tzw. "prawdziwymi Polakami" (w Warszawie ich rzecznikiem był Seweryn Jaworski) a "lewicą laicką", czyli KORowcami, których najbardziej znanymi przedstawicielami był nieżyjący dziś Jacek Kuroń i Adam Michnik.
Oprócz żądań czysto robotniczych (płace, warunki pracy, emerytury itp.), ta pierwsza grupa także akcentowała tradycyjny polski patriotyzm pod hasłem "Bóg, Honor, Ojczyzna", podczas gdy ta druga bardziej akcentowała prawa człowieka w wydaniu Rewolucji Francuskiej i w różnych sprawach miała podejście bardziej uniwersalistyczne czy kosmopolityczne.
Stan wojenny znów ten podział w dużej mierze zasypać. Olbrzymia większość inteligencji solidaryzowała sięz podziemną "Solidarnością" i bojkotowała reżimowe instytucje jak telewizja, teatr i prasa. Gdy wreszcie doszło do okrągłego stołu, intelektualiści wywodzący się ze środowiska laickiego, częściowo ludzie o żydowskim rodowodzie, znów odegrali ważną rolę w negocjacjach. Byli wśród nich także tradycyjni intelektualiści katoliccy o orientacji narodowopatriotycznej, jak również "progresywni" katolicy sympatyzujący z KORowcami.
Do ostatecznego rozłamu doszło już po upadku PRLu w okresie poprzedzającym pierwsze powszechne wybory prezydenckie w 1990 r., kiedy robotnicza większość poparła Wałęsę, a "postępowcy" oddali swe głosy na Mazowieckiego. Rozłam ten trwa do dziś. Często zmieniający swój szyld (Ruch ObywatelskiAkcja Demokratyczna, Unia Demokratyczna, Unia Wolności Partia Demokratyczna) postKORowcy znajdują się w większości spraw po jednej stronie barykady, a partie posolidarnościowe (Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość) po drugiej.
Robotnicza większość "S" jeszcze boleśniej odczuła wprowadzone przez b. komunistę Leszka Balcerowicza reformy gospodarcze, które drastycznie obniżyły siłę nabywczą Polaków. Zniknęło też wiele darmowych lub bardzo tanich usług i świadczeń, do których w latach komunizmu ludzie się przyzwyczaili. Początkowo witane z entuzjazmem takie pojęcia jak wolny rynek, prywatyzacja, restrukturyzacja, modernizacja, czy inwestor strategiczny wkrótce stały się równoznaczne z zamykaniem zakładów i wyrzucaniem ludzi na bruk. Ludziom starającym sięutrzymać rodziny zajrzało do oczu wcześniej całkiem nieznane zjawisko bezrobocie, którego wskaźnik waha się w ostatnich latach w granicach od 18% do 20%.
Można i należy zrozumieć żale i pretensje tych, którzy cierpią z powodu przemian i czują się oszukani, bo miała być nie tylko wolność, ale także dobrobyt. Z drugiej strony, trudno byłoby nie zauważyć historycznej roli solidarnościowej rewolucji. Gdański arcybiskup Tadeusz Gocłowski nazwał to, co się wydarzyło 25 lat temu, "cudem nad Bałtykiem".
W tak indywidualistycznym narodzie solidarne zrywy rzeczywiście graniczyły z cudem i były możliwe jedynie w sytuacjach skrajnego zagrożenia. Tak też było wobec najazdu hord bolszewickich w 1920 r., kiedy cały naród się sprężył, ludzie ofiarowali wojsku swoje złote obrączki i rodzinne srebra i do walki z najeźdźcą rzuciły sięnawet dzieci. Tak też było w latach 198081, kiedy pod sztandarem NSZZ "Solidarność" niemal cały naród złączył się przeciwko wyraźnemu, wspólnemu przeciwnikowi, jakim był komunistyczny reżim.
W sumie jednak nie sądzę, by nieporozumienia obecnie dziele dawnych współtowarzyszy antyreżimowego oporu zdołały zmącić ogólny wizerunek "Solidarności", jego spuściznę, sięgającą daleko poza granice Polski, czy też przebieg obecnych uroczystości. Miejsce "Solidarności" jako polskiego robotniczego zrywu, który zmienił bieg historii, jest już na dobre utrwalone w pracach naukowych i podręcznikach szkolnych, i to nie tylko w Polsce. światowe media obsługujące obecne uroczystości rocznicowe wprawdzie odnotowują drobne zgrzyty, ale prawdopodobnie nie staną się one przewodnim motywem ich relacji. Mają bowiem wystarczająco liczne źródła opisujące powstanie i rozwój "Solidarności", by zbytnio się zajmować drobiazgowymi sporami tego czy innego środowiska.
Niemal wszystkie polskie gazety i czasopisma szeroko rozpisują się na temat historycznej rocznicy, a wiele z nich opracowuje specjalne dodatki poświęcone "Solidarności". Telewizja Polska przygotowała około stu programów na jej srebrne gody. Do ważniejszych wydarzeń należy rocznicowy koncert pt. "Przestrzeci Wolności" francuskiego piosenkarza Jeana Michela Jarreąa, który odbędzie się 26 sierpnia w Stoczni Gdańskiej, oraz film "Solidarność, Solidarność" zrealizowany przez Andrzeja Wajdę i 12 innych wybitnych polskich reżyserów.
Kulminacyjnym punktem obchodów będzie niewątpliwie uroczyste posiedzenie połączonych izb parlamentu, do których przemówi od dawna już legendarna postać, Lech Wałęsa. Wśród gości zabraknie Gwiazdów, Walentynowicz i innych, których drogi się z Wałęsą rozeszły, ale ich nieobecność w niczym znaczenia tej uroczystości nie umniejszy. Wałęsa, który zobowiązał się wystąpić z "Solidarności" po uroczystościach rocznicowych, zapewne w swoim orędziu przypomni światu, że bez strajku w Stoczni Gdańskiej i Porozumień Gdańskich, nie upadłby mur berliński, ani blok sowiecki, ani też sam ZSRR.
Robert Strybel