Konflikt sowiecko-fiński jest jednym z bardziej intrygujących rozdziałów w dziejach II wojny światowej. Być może prezydent Rosji Władimir Putin powinien zapoznać się bliżej z mało znaną historią starcia, w czasie którego upokorzona została potężna Armia Czerwona pod wodzą Józefa Stalina...
Inwazja na sąsiada
Pod koniec 1939 roku sowiecki przywódca studiował uważnie mapę zachodniej części Rosji. Było to już po pamiętnym porozumieniu Kremla z Hitlerem i po sowieckim ataku na Polskę 17 września. Stalin doszedł do wniosku, że o ile jego zachodnia flanka była w większości odpowiednio zabezpieczona – tak mu się przynajmniej wydawało – to jeden odcinek linii granicznej stanowił pewne niebezpieczeństwo. Granica z Finlandią znajdowała się w odległości zaledwie 32 kilometrów do Leningradu, a zatem miasto to było narażone na atak. Wprawdzie od roku 1917 obowiązywało porozumienie fińsko-rosyjskie gwarantujące poszanowanie wzajemnej suwerenności, ale „generalissimus” nie był zadowolony z niekorzystniej dla ZSRR geografii.
W czasie spotkania z delegacją fińskiego rządu powiedział: – Geografii nikt z nas nie jest w stanie zmienić ani też nie mogą przenieść Leningradu w inne miejsce, w związku z tym granica musi zostać przesunięta. Były to złowróżbne słowa, gdyż sugerowały, iż albo Finowie zgodzą się dobrowolnie na ustępstwa, albo ustępstwa takie zostaną wymuszone. Do inwazji na sąsiada Stalin potrzebował jakiegoś pretekstu. W dniu 26 listopada 1939 roku cztery pociski artyleryjskie eksplodowały na sowieckim posterunku granicznym. I choć Finowie szybko ustalili, iż rzekomy atak został przeprowadzony przez samych Rosjan, w Moskwie natychmiast ogłoszono, że Armia Czerwona musi „wesprzeć siły demokratyczne przeciw faszystowskiej klice w Helsinkach”.
Stalin ogłosił utworzenie „rządu ludowego”, złożonego z wybranych przez niego fińskich komunistów. Wkrótce ponad 100 tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej rozpoczęło inwazję na Finlandię. „Na papierze” Finowie nie mieli żadnych szans. Ich siły zbrojne nie posiadały lotnictwa, odpowiedniego wyposażenia, nadajników radiowych czy choćby większej liczby czołgów lub wozów opancerzonych. Mimo to bardzo szybko okazało się, że podbój Finlandii nie będzie łatwym zadaniem.
Po pierwsze, Stalin liczył na to, iż wymyślony przez niego rząd ludowy, marionetkowy w stosunku do Kremla, szybko zyska poparcie fińskich robotników. Nic takiego się nie stało. Ów rząd istniał tylko teoretycznie, a jego członkowie nikomu w Finlandii nie byli znani. Ludność kraju, liczącego sobie zaledwie 4 miliony, nagle zjednoczyła się w swoim oporze wobec agresji Sowietów.
Biała śmierć
Wojna fińsko-sowiecka rozpoczęła się na dobre 30 listopada. Zanim do tego doszło, Finowie błyskawicznie skonstruowali tuż przy granicy z ZSRR tzw. linię Mannerheima, składającą się z okopów, bunkrów oraz budynków pokrytych opancerzonymi dachami. Teren ten późną jesienią jest bardzo podmokły, pełen głębokiego błota i bagien. Atakujący żołnierze Armii Czerwonej grzęźli i posuwali się bardzo powoli, co pozwalało Finom na zadawanie im znacznych strat.
A kiedy trzeba było szukać ratunku w odwrocie, liczni ochotnicy, walczący u boku fińskich żołnierzy, pozostawiali za sobą przeróżne zasadzki w postaci ładunków wybuchowych umieszczanych w gramofonach i odbiornika radiowych. Wiedzieli doskonale, iż nacierający żołnierze sowieccy, w większości wywodzący się z bardzo ubogich sfer, skuszą się możliwością zagarnięcia wojennych trofeów.
Zwykli mieszkańcy tych okolic przyklejali na niektórych budynkach portrety Stalina, co powodowało niepewność i wahanie w szeregach Armii Czerwonej. Czołgi atakowane były skutecznie butelkami z benzyną. Ponadto Finowie znakomicie wykorzystywali to, iż doskonale znali tereny wschodniej części kraju. Maskowali się skutecznie białymi prześcieradłami, przez co na śniegu stawali się niewidoczni. Tak samo zakamuflowani snajperzy wdrapywali się na wysokie sosny, z których skutecznie strzelali do Sowietów, przez co żołnierze Stalina zaczęli nazywać ich „białą śmiercią”.
Po dwóch miesiącach walk Armia Czerwona nie złamała fińskiej linii obronnej, a do Moskwy przybywały coraz to nowe transporty zabitych i rannych. Zdesperowany Stalin zarządził przeprowadzenie skomasowanego ataku artyleryjskiego, co spowodowało, iż Finowie zaproponowali negocjacje pokojowe. Sowiecki przywódca przystał na nie, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, iż stoi na skraju poniesienia żenującej porażki militarnej.
W trakcie rozmów uzgodniono, iż do ZSRR włączone zostanie ok. 10 proc. przygranicznego terytorium Finlandii. Tym samym Stalin osiągnął to, o co zabiegał, czyli odsunięcie granicy od Leningradu. Jednak cena, jaką za to ustępstwo zapłacił, była niezwykle wysoka. Szacuje się, że w czasie 3-miesięcznej wojny zginęło 400 tysięcy sowieckich żołnierzy. Ponadto wszelkie marzenia o tym, że Finlandia stanie się, podobnie jak republiki bałtyckie, częścią ZSRR, rozwiały się ostatecznie. Liga Narodów, w sumie organizacja mało efektywna i skazana na upadek, w wyniku ataku na Finlandię usunęła ZSRR ze swoich szeregów, co było pierwszym i ostatnim tego rodzaju przypadkiem w historii tej organizacji.
Winston Churchill po zakończeniu tej niezwykłej wojny powiedział: – Finlandia pokazała, co mogą osiągnąć wolni ludzie, a jej wkład w naszą cywilizację jest wspaniały. Jednak nie do końca tak było, gdyż Finowie, obawiający się swojego wielkiego wschodniego sąsiada, chętnie zgodzili się na współpracę z hitlerowskimi Niemcami. Tak czy inaczej, zachowali swoją niepodległość i skutecznie stawili czoła inwazji, mimo że teoretycznie nie mieli na to żadnych szans.
Podobieństwa między sytuacją w 1939 roku i obecną agresją Moskwy przeciw Ukrainie są oczywiste. Jest jednak ogromna różnica. Ukraina jest 10-krotnie większa od Finlandii, a jej ludność liczy 44 miliony. Ciekawe, czy prezydent Putin zastanowił się nad tym faktem?
Andrzej Heyduk