Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 08:29
Reklama KD Market
Reklama

Tragedia w górach

15 sierpnia ubiegłego roku 45-letni Jonathan Gerrish wraz ze swoją żoną Elizabeth, roczną córką Miju i psem wybrali się na pieszą wędrówkę w kalifornijskich górach Sierra Nevada. Udali się na dość odległy szlak zwany Hites Cove Loop, określany jako trasa turystyczna o średniej skali trudności. Gdy rano wyruszali na ten szlak, pogoda była bardzo dobra – temperatura nieco powyżej 70 stopni F i dużo słońca. Później jednak zaczęło się robić znacznie cieplej, co miało katastrofalne skutki...

Szokujące odkrycie

Przez dwa następne dni rodzina nie dawała znaku życia. Oboje małżonkowie mieli przy sobie telefony komórkowe, ale nikt nie dostał od nich jakichkolwiek wiadomości. Policja rozpoczęła poszukiwania. Samochód Gerrishów pozostał zaparkowany na początku szlaku. Wkrótce dokonano szokującego odkrycia – znaleziono ciała całej rodziny oraz psa. Początkowo podejrzewano, iż mogło dojść do zatrucia skażoną wodą lub że ludzie ci padli ofiarą gazu wydzielającego się z pobliskiej, od dawna nieczynnej kopalni. Szybko jednak okazało się, że przyczyna tragedii była znaczniej bardziej prozaiczna. Śmierć była wynikiem wycieńczenia, odwodnienia i hipotermii, czyli tragicznego w skutkach przegrzania ciała.

Ustalono, że 15 sierpnia w godzinach popołudniowych temperatura w tych okolicach osiągnęła poziom 109 stopni F. Ponadto wcześniejsze pożary w górach Sierra Nevada spowodowały zniszczenie tysięcy drzew, a to oznaczało, że na trasie wybranej przez Gerrishów w zasadzie nie było obszarów zacienionych. Dodatkowo śledczy ustalili, że rodzina zabrała ze sobą na wędrówkę 2,5 litra wody. Był to kardynalny błąd. Jak twierdzi Wesley Trimble z American Hiking Society, przy tak wysokich temperaturach każda osoba idąca górskim szlakiem powinna mieć do dyspozycji mniej więcej litr wody na godzinę, a zatem Gerrishom zapewne zabrakło wody bardzo szybko.

Trimble uważa też, że Jonathan popełnił inny błąd – nie powiadomił sąsiadów, rodziny ani przyjaciół o tym, dokąd się dokładnie wybierał z rodziną i co należało zrobić, gdyby nie było od nich sygnałów w wyznaczonym czasie. Z tego powodu nikt nie mógł im skutecznie pośpieszyć z pomocą. Wszystko wskazuje też na to, że Jonathan źle zaplanował górską wycieczkę, ponieważ nie wyznaczył sobie z góry miejsca odwrotu, czyli ostatniego momentu, w którym mógł zawrócić i dotrzeć o własnych siłach z powrotem do samochodu.

W październiku ubiegłego roku opublikowano 80-stronicowy raport, w którym przedstawiono dokładnie przebieg wypadków. Brakowało jednak wtedy zasadniczego szczegółu – nie rozszyfrowano jeszcze treści zapisanych na telefonach komórkowych ofiar. Przed kilkunastoma dniami szeryf powiatu Mariposa, Jeremy Brese, ujawnił wszystkie te materiały, łącznie ze zdjęciami, wiadomościami tekstowymi, próbami nawiązania kontaktu telefonicznego oraz parametrami GPS.

Okrutne szlaki

Okazuje się, że Gerrishowie usiłowali wielokrotnie nawiązać z kimś kontakt. Sześciokrotnie próbowali dzwonić do przyjaciół i wysłali też kilka wiadomości tekstowych. Niestety sygnał telefonii komórkowej był w tej okolicy bardzo słaby, przez co wszystkie te próby zakończyły się niepowodzeniem. W jednej z ostatnich wiadomości Jonathan napisał: „Czy możesz nam pomóc? Jesteśmy na okrutnym szlaku z powrotem do Hites Cove Loop. Nie mamy wody. Dziecko jest przegrzane”. Wynika z tego, że rodzina w pewnym momencie zawróciła, ale było już za późno – Gerrishowie nie byli w stanie dotrzeć do punktu wyjściowego.

Szeryf ujawnił, że 15 sierpnia o 7.44 rano para zrobiła sobie zdjęcie przy wejściu na szlak. Nieco ponad godzinę później zrobiona został fotografia, na której widać rzekę Merced. Z telefonów odzyskano 10 następnych zdjęć. Dziewięć z nich nie zwiastowało żadnych problemów. Ostatnie, zrobione o godzinie 12.25, przedstawia mapę z aplikacji AllTrails pokazującą dokładną lokalizację rodziny. Jonathan próbował przesłać do kogoś tę mapę, ale mu się nie udało.

Choć przypadek Gerrishów jest szczególnie tragiczny, jak wynika z danych agencji CDC wypadki w czasie górskich wędrówek pieszych są na tyle częste, że skalą niebezpieczeństwa ustępują jedynie snow boardingowi i zjeżdżaniu ze zboczy górskich na sankach. Rocznie przeprowadza się w Stanach Zjednoczonych ponad 3 tysiące akcji ratunkowych, zwykle w poszukiwaniu zaginionych turystów. Niestety w prawie 30 proc. tych przypadków dochodzi do czyjejś śmierci. Jeśli chodzi o przyczyny tych tragedii, wymieniane są zwykle trzy: brak odpowiedniej wiedzy, brak doświadczenia oraz podejmowanie nierozważnych decyzji.

W piśmie Backpacker Magazine w swoim czasie przedstawiono dość wymowny przykład. W Great Smoky Mountains National Park istnieje szlak o nazwie Abrams Falls, który uważany jest za łatwy, a zatem dostępny prawie dla wszystkich. Trasa o długości nieco ponad dwóch mil wiedzie do skraju urwiska z wodospadem. Jednak jest to jeden z najbardziej niebezpiecznych szlaków w Stanach Zjednoczonych, gdzie dochodzi często do przypadków utonięć. Wynika to stąd, iż lekkomyślni turyści wchodzą do wód u podnóża wodospadu, a niektórzy próbują nawet tam pływać. Równa się to niemal samobójstwu, gdyż wiry i silne prądy mogą z łatwością porwać nawet dorosłego, silnego człowieka.

Jonathan Gerrish z pewnością nie należał do ludzi lekkomyślnych. W przeszłości z powodzeniem przemierzał różne szlaki turystyczne i nie miał z tym żadnych problemów. Jednak w przypadku wycieczki na Hites Cove Loop wykazał się szokującym brakiem odpowiedniego przygotowania i planowania. Być może nie zdawał sobie sprawy z tego, że marsz pod górę przy tak wysokiej temperaturze i bez cienia może szybko doprowadzić do sytuacji kryzysowej.

Krzysztof M. Kucharski


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama