Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 22:47
Reklama KD Market

Zagadka potrójnego szpiega

W roku 1984 agenci amerykańskiego wywiadu, zajmujący się rutynowym przeglądaniem sowieckiej prasy, zostali zaalarmowani przez krótki artykuł umieszczony na tylnych stronach jednej z gazet. Nie był to jakiś nowy materiał dotyczący zimnej wojny ani też tekst zawierający sensacje geopolityczne. Chodziło o przepis kulinarny na potrawę, której podstawą była łyska, czyli dziki ptak wodny...

Zaniepokojenie ludzi pracujących dla CIA i FBI wynikało stąd, że od dawna amerykański wywiad miał umowę z rosyjskim szpiegiem, znanym jako Tophat, Bourbon i Roam, że jeśli kiedykolwiek poczuje się zagrożony, umieści taki przepis w gazecie. Wszystko wskazywało na to, że generał GRU, Dmitrij Poliakow, bo to on był szpiegiem o pseudonimie Tophat, był bliski zdemaskowania przez rosyjskie władze.

Zemsta za śmierć syna

Decyzja o podjęciu współpracy z obcym wywiadem jest zawsze bardzo trudna. Czasami wynika ze względów czysto finansowych lub jest podejmowana w wyniku konfliktów ze zwierzchnikami, brakiem awansów, itd. Bywa też tak, że człowiek decydujący się na karierę podwójnego szpiega ma megalomańskie wizje sławy, pieniędzy i ekscytującego życia. Wreszcie są też przypadki zmuszania ludzi do współpracy szantażem, np. perspektywą ujawnienia zdrad małżeńskich lub wyuzdanych aktów seksualnych.

Dmitrij Poliakow nie należał do żadnej z tych kategorii. Zdecydował się na współpracę z CIA, ponieważ gardził sowieckim systemem, mimo że uważał się za rosyjskiego patriotę. Pieniądze go nie interesowały, a od swoich amerykańskich zwierzchników czasami chciał jedynie dostawać rzadkie rodzaje broni, gdyż był jej kolekcjonerem. Przyjmował też drobne prezenty, najczęściej w postaci narzędzi stolarskich firmy Black&Decker oraz wędek i akcesoriów wędkarskich. Szacuje się, że w sumie wartość tych wszystkich rzeczy nie przekraczała sumy trzech tysięcy dolarów.

Urodził się w lipcu 1921 roku na Ukrainie w rodzinie księgowego. Ukończył szkołę artylerii i walczył podczas II wojny światowej, zdobywając kilka odznaczeń za męstwo. Po wojnie został przyjęty do elitarnej moskiewskiej Akademii Wojskowej im. Michaiła Frunzego i jako jeden z najlepszych absolwentów otrzymał propozycję wstąpienia w szeregi wywiadu wojskowego GRU. Propozycję tę natychmiast przyjął. Jako zdolny oficer szybko awansował i w latach 40. został wysłany na swoją pierwszą placówkę – do Nowego Jorku, a konkretnie do siedziby ONZ. Przebywał tam przez pięć lat, do 1956 roku, nadzorując pracę setek tzw. nielegałów, czyli agentów pozbawionych dyplomatycznego immunitetu i ryzykujących w związku z tym życiem w razie wpadki. Oficjalnie był jednym z przedstawicieli ZSRR w siedzibie głównej Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Należy przyjąć, że Poliakow dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków, ponieważ po powrocie do Moskwy jego przełożeni ponownie zdecydowali się wysłać go do Stanów. Jednak dwa lata później doszło do wydarzenia, które walnie przyczyniło się do podjęcia przez niego decyzji mającej zaważyć na całym jego życiu. Jego najstarszy syn ciężko zachorował, a lekarze w Moskwie nie mogli mu pomóc. Dmitrij rozpoczął starania, by sprowadzić go do Stanów Zjednoczonych. Wiedział, że w jednym z nowojorskich szpitali stosuje się metodę leczenia, która mogłaby go uratować. Jego zwierzchnicy z GRU nie zgodzili się na to argumentując, że negatywnie wpłynie to na wizerunek ZSRR w Ameryce. Chłopak zmarł.

Wściekły i pozbawiony już wszelkich złudzeń ojciec skontaktował się ze znajomym funkcjonariuszem FBI. Znajomość między przedstawicielami dwóch wrogich sobie agencji nie była niczym nadzwyczajnym. Oficerowie KGB i CIA często nie dość, że znali się wzajemnie, to czasem nawet przyjaźnili się ze sobą, choć zawsze dość ostrożnie. W kręgach dyplomatycznych często bywa tak, iż podczas rozmaitych bankietów i przyjęć „attaché kulturalny” ambasady sowieckiej popija z „radcą handlowym” placówki amerykańskiej. Oczywiście obydwaj doskonale wiedzą, czym naprawdę zajmuje się kumpel od kielicha.

W czasie rozmowy z agentem FBI Poliakow zaproponował współpracę. Twierdził, że był „kompletnie zdegustowany sowieckim systemem” i nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Amerykanie początkowo podejrzewali, że to podstęp. Potem jednak doszli do wniosku, iż sowiecki oficer wywiadu mówi całkiem serio i nie jest przez nikogo sterowany. Jeden z prowadzących go później oficerów amerykańskich powiedział: – On nienawidził komunizmu stokroć bardziej niż my. Ten sam oficer przyznał także, że gdyby Poliakow sam się do nich nie zgłosił, zwerbowanie go byłoby praktycznie niemożliwe. W przeciwieństwie do większości sowieckich szpiegów w Stanach Zjednoczonych Poliakow rzadko pił i nie zdradzał żony.

Najcenniejsza wtyczka

Poliakow stał się jedną z najcenniejszych dla Amerykanów wtyczek w ZSRR. Informacje dostarczane przez niego były niezwykle istotne. Przekazał on nazwiska sowieckich szpiegów w CIA oraz brytyjskim MI6. Wśród zdemaskowanych znaleźli się m.in. Jack Dunlap, kurier Rady Bezpieczeństwa Narodowego pracujący dla Rosjan, oraz Frank Bossard, brytyjski specjalista w dziedzinie pocisków przeciwczołgowych, który sprzedawał KGB fotokopie tajnych dokumentów.

W 1965 roku Poliakow wyjechał na placówkę do Rangunu, stolicy ówczesnej Birmy. Stany Zjednoczone były w tym czasie uwikłane w wojnę wietnamską, a rosyjski szpieg przekazywał Amerykanom tajne dane, które dochodziły do sowieckiej placówki od wietnamskiego i chińskiego wywiadu. Cztery lata później wrócił do Moskwy, gdzie został mianowany szefem sekcji chińskiej. Przekazywał CIA supertajne informacje na temat pogarszających się stosunków między ZSRR i Chinami, co umożliwiło szefowi Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Henry’emu Kissingerowi, przygotowanie gruntu pod historyczną wizytę prezydenta Nixona w Pekinie w 1972 roku.

W czasie, kiedy Poliakow przebywał w Moskwie, porozumiewał się z prowadzącymi go oficerami za pomocą skrzynek kontaktowych i sztucznych kamieni. Umieszczał w nich mikrofilmy, a następnie podrzucał je w umówione miejsca. Specjaliści z CIA skonstruowali nawet dla niego specjalny minikomputer, w który można było wpisać kilkadziesiąt stron tekstu. Poliakow przejeżdżając tramwajem w pobliżu ambasady amerykańskiej wciskał przycisk na obudowie komputera, a ten wysyłał zaszyfrowany sygnał, który był odbierany w ambasadzie.

W 1973 roku Poliakow został wysłany do New Delhi, gdzie przebywał przez trzy lata. Po powrocie do Moskwy dostał awans na generała, co dało mu dostęp do najtajniejszych sekretów sowieckiego wywiadu wojskowego. W tym czasie zdobył dla Amerykanów między innymi olbrzymią listę wojskowych technologii, najbardziej pożądanych przez przemysł zbrojeniowy ZSRR. To spowodowało, że prezydent Reagan zarządził wprowadzenie znacznych restrykcji, jeśli chodzi o eksport niektórych technologii. W 1979 roku wysłano Poliakowa ponownie do Indii, jednak w połowie następnego roku otrzymał polecenie powrotu do Moskwy. Amerykanie wpadli w panikę, gdyż obawiali się, że stracą tak cennego dla nich agenta.

Tragiczny koniec?

W 1980 roku nad bardzo zanieczyszczaną rzeką Yamuna w New Delhi siedział mężczyzna z wędką łowiący ryby. W rzeczywistości jednak niczego nie łowił. Na haczyku jego wędki nie tkwiła żadna przynęta. Przyszedł tu w zupełnie innym celu. Ostrożnie dotknął miniaturowego magnetofonu z bardzo czułym mikrofonem, który przylepił sobie taśmą klejącą do pleców. Wkrótce na ścieżce za nim zjawił się wysoki, barczysty mężczyzna, który zapytał z dość dużej odległości: – Dmitrij? Gdy Poliakow potwierdził swoją tożsamość, agent CIA zapytał, dlaczego generał poprosił o spotkanie. – Odwołują mnie do Moskwy. Wyjeżdżam za tydzień – odparł Dmitrij. Przerażony Amerykanin stwierdził, że to na pewno pułapka i że jest w stanie w ciągu paru godzin zorganizować ucieczkę do USA. – Nigdy nie ucieknę do Stanów! Jestem Rosjaninem i chcę umrzeć w Rosji – powiedział Poliakow.

Wkrótce okazało się, że obawy Amerykanów były przedwczesne. Poliakow wrócił do Moskwy i przeszedł na emeryturę. Spędzał długie dni na swojej daczy, bawiąc się z wnukami i pisząc artykuły o myślistwie dla pisma Ogoniok. Artykuły te ukazywały się przez sześć lat, jednak potem nagle zniknęły z łam, a ich autor przepadł bez śladu. Poza władzami ZSRR nikt nie wiedział, co stało się z Poliakowem i czy jeszcze żył. Dziś wiadomo, że wtedy żył, lecz nieco wcześniej wydarzyło się coś, co zwiastowało tragiczny koniec jego kariery.

W kwietniu 1985 roku do ambasady sowieckiej w Waszyngtonie wszedł pewien człowiek, który przedstawił się jako Aldrich Ames – szef biura kontrwywiadu CIA do spraw ZSRR – i powiedział, że jest w stanie przekazać Rosjanom supertajne informacje w zamian za 50 tysięcy dolarów. Agenci KGB zareagowali na tę propozycję nieufnie i kazali Amesowi „pokazać, co ma”. Gdy ponownie zjawił się w ambasadzie, miał przy sobie torbę plastikową wypełnioną kopiami tajnych dokumentów. Przez następne dziewięć lat Rosjanie płacili mu sowicie za ujawniane sekrety, co pozwoliło szpiegowi na zakup okazałego domu i luksusowego samochodu. Ames zniweczył ponad sto operacji na terenie ZSRR, wydał wszystkich liczących się agentów i przekazał KGB najtajniejsze sekrety CIA.

Wśród agentów zdemaskowanych przez Amesa był także Poliakow, przez co został on aresztowany w 1986 roku. Dopiero w 1988 roku gazeta Prawda poinformowała, że wykonany został wyrok śmierci na „zdrajcy Poliakowie”. Do dzisiaj nie wiadomo, co działo się z generałem od chwili aresztowania do śmierci. Nie wiadomo także, w jaki sposób zginął ani gdzie został pochowany. Natomiast Ames został aresztowany w 1994 roku i odbywa karę dożywotniego więzienia.

Intrygująca zagadka

Cała ta historia zapewne zakończyłaby się wraz wieścią, iż Poliakow został osądzony i skazany na śmierć. Jednak sam fakt, iż Prawda zamieściła na ten temat informację, był dość dziwny, gdyż Kreml prawie nigdy nie chwali się tym, że aresztowano i uśmiercono kogoś, kto współpracował z Amerykanami. Dlaczego w tym przypadku stało się inaczej? Niektórzy amerykańscy analitycy są zdania, iż Poliakow wcale nie zginął, lecz został ponownie zwerbowany do pracy na rzecz sowieckiego wywiadu, a jego zadaniem miało być przekazywanie Amerykanom fałszywych informacji.

Intrygujące jest to, że w roku 2001 aresztowano Roberta Hanssena, agenta FBI, który okazał się sowieckim agentem i w trakcie przesłuchań wyjawił, iż zdemaskował Poliakowa na pięć lat przez jego aresztowaniem. W związku z tym powstaje proste pytanie: dlaczego już wtedy nie osądzono generała? I co robił on przez te pięć lat przed swoim aresztowaniem i procesem? Być może istotnie stał się potrójnym agentem, a potem został usunięty cień.

Wspomniany już agent CIA w New Delhi na odchodnym zapytał Poliakowa, co się stanie, jeśli Kreml wie o jego działalności szpiegowskiej. Generał odparł krótko: – Братская могила, czyli wspólny, nieoznakowany grób. Problem jednak w tym, że tak naprawdę nikt nie wie, czy Poliakow rzeczywiście spoczywa w jakimś grobie. A może zmarł śmiercią naturalną (dziś miałby 101 lat) jako bohater narodowy? W każdym razie liczni dawni agenci CIA twierdzą do dziś, że ujawnione przez niego przed laty tajemnice były dla amerykańskiego wywiadu niezwykle pomocne.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama