Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 08:32
Reklama KD Market
Reklama

Znikające córki

W połowie lat 90. światowe media zaczęły donosić o makabrycznych morderstwach w Ciudad Juarez, meksykańskim mieście tworzącym aglomerację z amerykańskim El Paso. Ich ofiarami padały nastolatki i młode kobiety. Stacje telewizyjne i prasa wciąż donosiły o kolejnych ciałach znajdowanych na pustyni Chihuahuan dookoła miasta. Kobiety były torturowane, gwałcone, a ciała okaleczano. Zmasakrowane zwłoki zakopywano na pustyni lub po prostu porzucano przy drogach do miasta i w ciemnych, brudnych uliczkach, jak śmieci...

Zaułki śmierci

Nikt nie wie, kiedy dokładnie zaczęło się w Juarez bezkarne mordowanie kobiet. Pierwszą, zaledwie trzynastoletnią, dziewczynkę znaleźli jej rówieśnicy w styczniu 1993 roku w dzielnicy Las Flores. Miała krwiaki i otarcia, przed śmiercią została wielokrotnie zgwałcona, a następnie uduszona. Nazywała się Esperanza Gómez. W Lote Bravo i Casas Grandes w 1995 roku odkryto ciała 12 zmasakrowanych kobiet. W Lomas de Poleo, w 1996 roku – osiem kobiet. W roku 2001 w Campo Algodonero znowu osiem, dwa lata później w Cristo – siedem. We wrześniu 2016 roku w niewielkiej miejscowości Arroyo Navajo, położonej tuż przy Juarez w różnych miejscach odkryto zagrzebane w piachu zwłoki aż dwudziestu sześciu kobiet, porzucanych tam według szacunków w latach 2008-2010. Siedem zostało zidentyfikowanych. Tożsamości dziewiętnastu nigdy nie udało się poznać.

Kobiety i dziewczynki znikały w dzień i w nocy, w środku ruchliwego miasta, na oczach niczego nieświadomych przechodniów – w drodze do domu ze szkoły lub pracy, w czasie powrotu ze spotkania rekrutacyjnego i w drodze do koleżanki. Paloma, lat 16, uwielbiała koty i podczas nauki w szkole średniej pracowała w tej samej fabryce części lotniczych co jej matka. Marzyła o studiowaniu angielskiego, pracy w turystyce lub jako tłumaczka. 2 marca 2002 roku poszła na kurs komputerowy i nigdy nie wróciła. Jej matka, Norma Ortega, szukała jej przez 27 dni. Kiedy złożyła doniesienie na policji, władze uspokajały ją mówiąc, że Paloma „prawdopodobnie chciała się tylko zabawić” z chłopakiem i niedługo wróci.

Piętnastoletnią Adrianę Sarmiento Enríquez ostatni raz widziano żywą w styczniu 2008 roku, gdy po szkole wsiadała do autobusu w centrum miasta. Kiedy nie wróciła wieczorem do domu, jej matka, Ernestina Enríquez Fierro, zgłosiła zaginięcie córki na policję, a następnie wraz z krewnymi i znajomymi rozpoczęła poszukiwania. „Przeszukaliśmy każdy punkt w centrum miasta, każdą dzielnicę, każdy autobus... nigdy jej nie znaleźliśmy” – powiedziała w jednym z wywiadów prasowych. Dopiero w listopadzie 2011 roku dowiedziała się z Facebooka, że szczątki jej córki odnaleziono w 2009 roku w San Agustín, około godziny drogi od jej domu. Nikt jej o tym nie powiedział. „Kiedy zmarła moja mama, ludzie nazywali mnie sierotą. Kiedy zmarł mój mąż, zostałam wdową... Nie ma słów, które mogłyby to opisać” – mówi Enríquez Fierro o stracie córki.

Wiele razy policja odmawiała wszczęcia poszukiwań, wmawiając zrozpaczonym krewnym, że zaginiona zapewne bawi się dobrze i niedługo sama wróci. Zdarzało się, że sugerowali prowadzenie poszukiwań w klubach nocnych, bo tam odbywał się handel żywym towarem i być może wśród prostytutek znajdą swoją córkę. W większości wypadków władze lekceważyły problem, nie przykładając się specjalnie do poszukiwań. Nikogo nie interesował los mieszkanek dzielnic biedoty.

Według raportu Amnesty International w latach 1993-2003 zamordowano tutaj co najmniej 370 kobiet, a losy 40 kolejnych pozostają nieznane. Do listopada 2015 roku zginęło w sumie ok. 1500 kobiet. Należy jednak pamiętać, że statystyki dotyczą tylko tych osób, które zostały odnalezione. Skala mordów w Ciudad Juarez była tak wielka, że zabójstwa ze względu na płeć zyskały własne określenie: kobietobójstwo. Kodeks karny kwalifikuje je jako „każdy akt lub każde zachowanie dotyczące kobiet, które powoduje śmierć, skrzywdzenie lub cierpienie fizyczne, seksualne lub psychiczne kobiety, zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym”.

Kto zabija w Juarez?

Juarez przez lata było jednym z najszybciej rozwijających się miast w tym rejonie świata. W latach 70. i 80. ubiegłego stulecia miastem zainteresowały się duże koncerny, szukające miejsc pod budowę kolejnych fabryk. Z uwagi na bliskość granicy amerykańskiej i o wiele tańszą niż w Stanach siłą roboczą, wybudowano w tym miejscu 300 fabryk. Tanio zmontowany sprzęt, ubrania uszyte za grosze sprzedawały się relatywnie drogo raptem kilometr czy dwa na północ – za granicą z USA.

Z całego Meksyku zaczęli zjeżdżać tutaj ludzie skuszeni wizją stabilnej pracy i lepszych niż gdziekolwiek indziej zarobków. Liczące na początku lat 70. ok. 300 tys. mieszkańców Juarez w ciągu kilku lat rozrosło się do 1,5 mln. Ściągali tutaj zarówno mężczyźni, jak i szukające niezależności kobiety. Jednak trzydzieści lat temu kobieta, która żyła bez mężczyzny i sama się utrzymywała, nie była w Meksyku dobrze postrzegana. Mężczyźni byli zszokowani tym, że zamiast siedzieć w domu, kobiety w ciągu dnia pracowały razem z nimi w fabrykach, a wieczorami bawiły się w tych samych barach i nie w głowie im było posłuszeństwo wobec męża czy kochanka. Honor meksykańskiego mężczyzny został podeptany.

Na ten kryzys w tradycyjnym podziale ról nałożyło się również rosnące wśród mężczyzn bezrobocie. Właściciele fabryk szybko zorientowali się, że drobne ręce kobiet bardziej nadawały się do precyzyjnej pracy na liniach montażowych. Kobiety były bardziej punktualne i pracowite, nie wywoływały awantur, łatwiej było nimi zarządzać. A do tego można im było, z racji płci, mniej płacić. Mężczyźni zaczęli tracić pracę. Ich duma została podwójnie zraniona – degradacja, frustracja, utrata wiary w siebie – zdaniem psychologów ta mieszanka wybuchowa doprowadziła do masowych zabójstw.

Juarez jest ważnym punktem przerzutu narkotyków do Stanów Zjednoczonych. Wielu mężczyzn zwolnionych z fabryk, nie mogąc znaleźć innego zatrudnienia, wstąpiło do karteli. Nagle urażeni w swojej dumie mężowie, bracia czy kochankowie poczuli się silni i dowartościowani. I mogli odegrać się na sprawczyniach swoich upokorzeń. Na pewno nie pomagało też poczucie bezkarności – każdego roku około 90 proc. sprawców zabójstw w Meksyku nigdy nie zostaje wykrytych i ukaranych.

Psychologowie stawiają jeszcze jedną hipotezę. Mówi ona, że kobietobójcy to synowie pracownic montowni. Mszczą się po latach zaniedbań, kiedy matki zajęte walką o przetrwanie nie były w stanie się nimi zaopiekować, zapewnić rodzinnego ciepła i okazać miłości. Wielu z nich jeszcze w wieku nastoletnim zaczęło pracować dla karteli. Mówi się na nich „dzieci montowni”. Być może wielu z nich to kobietobójcy. Tajemnicą poliszynela jest to, że w zabójstwa kobiet zamieszani mogą być również policjanci, wojskowi a nawet elita miasta. Wszystkie znikające dziewczęta wyglądały tak samo – ładne, długowłose i szczupłe. Plotki głoszą, że zwyrodniali synowie bogatych polityków zlecają ich porwania, aby się zabawić, a potem pozbywają się ciał.

Dziewczęta nadal znikają

„Władze zaprzeczają [kobietobójstwu] – powiedziała w wywiadzie prasowym Perla Loya, której trzynastoletnia córka Jocelyn zaginęła w 2012 roku. – Nie szanują praw kobiet; zawsze starają się to zatuszować. Mówią: »Nic się nie dzieje«, podczas gdy w rzeczywistości nasze córki zaginęły wiele lat temu”.

Nikt nie jest zainteresowany rzetelnym wyjaśnieniem, co dzieje się przy meksykańskiej granicy. W 2009 roku Trybunał Praw Człowieka Obu Ameryk wydał wyrok, w którym poddał władze Meksyku miażdżącej krytyce za błędy w prowadzeniu śledztw i lekceważenie ochrony świadków, jednak orzeczenie to nic tak naprawdę nie zmieniło. Dziewczęta nadal znikają, a matki ciągle pozostawione są same sobie w poszukiwaniu swoich córek i walce o sprawiedliwość.

Maggie Sawicka


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama