REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaAmerykaObama typowym prezydentem "wycofania" w polityce zagranicznej

Obama typowym prezydentem „wycofania” w polityce zagranicznej

-

Barack Obama jest typowym prezydentem „wycofania”, który po nadaktywnym poprzedniku ogranicza politykę zagraniczną USA i tnie wydatki na obronę. Nie oczekujmy, że zmieni kurs z powodu kryzysu ukraińskiego – mówi PAP były dyplomata USA Stephen Sestanovich. 

Prezydent Barack Obama fot.Angelo Carconi/PAP/EPA
Prezydent Barack Obama fot.Angelo Carconi/PAP/EPA

Sestanovich służył jako wysokiej rangi dyplomata za prezydentury Ronalda Reagana i Billa Clintona (był m.in. specjalnym ambasadorem ds. nowych państw powstałych po rozpadzie byłego ZSRR); obecnie jest ekspertem Rady Stosunków Zagranicznych (CFR).

REKLAMA

W wydanej właśnie książce pt. „Maximalist. America in the World from Truman to Obama” Sestanovich przeanalizował politykę zagraniczną prezydentów USA począwszy od Harry’ego Trumana i doszedł do wniosku, że Obama jest typowym prezydentem tzw. polityki wycofania, który objął urząd z głównym celem – zakończyć dwie rozpoczęte przez poprzednika wojny w Iraku i Afganistanie.

„Od czasów Trumana żaden prezydent USA, który objął urząd z zadaniem posprzątania wielkiego bałaganu – co czyni poprzez ograniczenie budżetu na obronę i pomoc zagraniczną, sprowadzenie żołnierzy z powrotem do domu, wyciąganie ręki do przeciwników oraz dzielenie kosztów z sojusznikami – żaden prezydent, który to zaczął, nie był w stanie znaleźć sposobu, by uprawiać wielką politykę zagraniczną” – powiedział Sestanovich.

Dlatego jego zdaniem można oczekiwać, że Obama nie zmieni kursu nawet w obliczu kryzysu ukraińskiego. „Musisz być prezydentem silnym w polityce wewnętrznej, by czuć, że jesteś w stanie dokonać zwrotu w polityce zagranicznej. Poza tym potrzebujesz często więcej niż jednego kryzysu. Powód, dla którego żaden prezydent tego nie zrobił, jest taki, że prezydenci bardzo przywiązują się do prowadzonej przez siebie polityki i są przekonani, że jako jedyni znają odpowiedź” – powiedział.

Ekspert nie ma wątpliwości, że Obama został wybrany na prezydenta USA właśnie dlatego, iż był jednym z największych i najbardziej konsekwentnych krytyków polityki zagranicznej George’a W. Busha. Przypomniał, że jego rywalka w prawyborach Demokratów Hillary Clinton opowiedziała się za wojną w Iraku, a Obama się jej sprzeciwiał.

„To, jak prezydenci rozumieją, czemu zostali prezydentami, kształtuje ich politykę. Poza tym Obama jest pierwszym prezydentem, który zaczął politykę wycofania, nie będąc z tego powodu nieszczęśliwy. Dwight Eisenhower (za jego rządów rozpoczęło się wycofanie USA po wojnie w Korei), Richard Nixon (wycofanie po wojnie w Wietnamie) oraz George H.W. Bush (wycofanie na początku lat 90. po zimnej wojnie) – to są ludzie, którzy koncentrowali się na polityce zagranicznej, byli nią zafascynowani. Byli przywiązani do idei, że USA odgrywają wielką rolę na świecie, i martwili się, że wycofanie może być szkodliwe i trudne do przeprowadzenia” – powiedział ekspert.

W przeciwieństwie do nich Obama jest zdecydowanie skoncentrowany na polityce krajowej i problemach wewnętrznych. Zdaniem Sestanovicha wśród czynników, które „popychają Obamę do ograniczenia polityki zagranicznej”, był kryzys gospodarczy oraz jego własne polityczne doświadczenie. Nie jest to natomiast wpływ doradców; to Obama narzuca własną wolę reszcie administracji.

„Ma wokół siebie ludzi, którzy przyszli z administracji Clintona. Wielu z nich było maksymalistami, jeśli chodzi o rolę USA na świecie, ale nie są to poglądy Obamy. Lekceważył doradców, którzy chcieli więcej zaangażowania (USA) w Afganistanie, potem mówili, że potrzeba więcej zaangażowania w Syrii, a teraz przekonują, że na Ukrainie trwa okropny kryzys. Nie wiem, jak to wygląda od środka, ale podejrzewam na podstawie wszystkiego, co wiemy o polityce zagranicznej tej administracji, że to sam prezydent Obama stawia największy opór – i mówię to jako jego zwolennik. Myślę jednak, że przywiązał się do polityki wycofania tak silnie, że stał się bardzo przewidywalny” – dodał były dyplomata.

Ekspert zwrócił też uwagę na zależność, że wszyscy amerykańscy prezydenci, którzy decydowali się na prowadzenie bardziej aktywnej polityki zagranicznej i angażowali kraj w wojny, uzasadniali swe działania słabością Europy.

„Twierdzili, że Europa nie jest w stanie zmierzyć się z danym problemem, że jest zbyt podzielona politycznie, brakuje jej woli i zrozumienia sprawy. Tak było, gdy Reagan zdecydował, że musi przeciwstawić się Sowietom, a Clinton – (prezydentowi b. Jugosławii Slobodanowi) Miloszeviciowi. To miał też na myśli (minister obrony za Busha) Donald Rumsfeld, gdy mówił o starej Europie (przed interwencją w Iraku – PAP). Twierdzili, że Amerykanie muszą dokonać wyboru i ewentualnie potem Europa pójdzie ich śladem” – zauważył Sestanovich.

Natomiast prezydent, który nie chce większego zaangażowania USA w jakąś sprawę, używa jego zdaniem przeciwnej argumentacji. „Zazwyczaj powie +Nie możemy się oddalić od naszych sojuszników+ lub +Amerykański naród nigdy tego nie poprze+. To są uzasadnienia stosowane z wielką wprawą” – powiedział ekspert. Dokładnie takiej argumentacji – że USA muszą ściśle koordynować z UE swą politykę wobec Rosji w odpowiedzi na kryzys ukraiński – używa Barack Obama, odkładając na później ogłoszenie ostrzejszych kroków wobec Moskwy za jej działania na Ukrainie.

Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)

 

REKLAMA

2090912674 views

REKLAMA

2090912974 views

REKLAMA

2092709434 views

REKLAMA

2090913257 views

REKLAMA

2090913403 views

REKLAMA

2090913547 views