REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaKultura i RozrywkaKolejny laur dla chicagowskiego poety

Kolejny laur dla chicagowskiego poety

-

Tegoroczna wiosna okazała się szczególnie przyjazna dla naszego poety Adama Lizakowskiego, którego spotkało duże wyróżnienie, i to ze strony Polskiego Komitetu do Spraw UNESCO w Warszawie. Ciało to doszło do słusznej konkluzji, że nadszedł chyba czas, aby przyznawanym rokrocznie laurem poetyckim obdarzyć tym razem działającego na emigracji autora, który opuścił kraj w ciężkim okresie próby, przed prawie trzydziestu laty, ale nigdy o nim nie zapomniał.

Szczególnie w ostatniej dekadzie kolejne tomiki poetyckie Adama Lizakowskiego świadczyły dobitnie, w coraz większej mierze, o tym, jak ważne są dla niego korzenie, wiążące go z krainą dzieciństwa i młodości, Pieszycami i Dzierżoniowem, czyli stronami tamtejszych Gór Sowich. Jak rośnie w nim samym zafascynowanie tradycją tych miejsc, w których wzrastał, i których znaczenia, właśnie dla samego siebie, nie był wówczas do końca świadom. Sądzę, że ta pogłębiająca się bardzo nostalgia za dawnymi stronami, wyrażona w „ Legendzie o poszukiwaniu ojczyzny”, a następnie w „Dzieciach Gór Sowich”, została w kraju zauważona i właściwie doceniona, niezależnie od walorów, jakimi przemawiały zbiory wcześniejsze, zwłaszcza „Chicago, miasto nadziei”, a także niedawny album poetycko-fotograficzny „Chicago, City of Hope”.

W ramach przyznanej nagrody wydano także Adamowi Lizakowskiemu nowy tomik sponsorowany przez wspomniany komitet, „Chicago miasto wiary – Chicago City of Belief”, w którym 40 nowszych wierszy poety pojawia się w polskim oryginale i angielskim tłumaczeniu (dzięki pomocy Thomasa Pietrzyka). Układają się one wyraźnie w wymowne cykle. Pierwszy – w którym pojawia się „Jesień 1981”, „Nie pytaj co ojczyzna…”, „Sprzątaczki” czy „Osiemnasty rok” – stanowi gest spojrzenia wstecz, ku epoce, w której dojrzała w naszym poecie owa determinacja do opuszczenia kraju, a zarazem znalazły się raz jeszcze „drzazgi pamięci”, momenty, jakie skłóciły go skutecznie z tamtą rzeczywistością. To przypadek „bohaterów naszych czasów”, którzy „wyjechali z ojczyzny głodni, bez pracy i nadziei na lepsze życie”, podobnie jak sarkastycznie wypominane casusy z innej talii kart, tych co rządzili, a teraz „pierwsi biegają ze zmiotką, aby szybko posprzątać” z utworu „Grzeczny i uprzejmy”.

Jest tu refleksja o swojej formacji, tych emigrantach, których twarze zapamiętał jako „bijące wesołym blaskiem, rozjaśnione uśmiechem, bez trwogi w sercu”, którzy, jak on sam, „nie rozumieli wtedy jeszcze co nastąpi”. Stwierdzając post factum, że doprawdy nie wiemy, na dobrą sprawę, jak naprawdę potoczyły się ich dalsze losy, bo „na razie ojczyzna i historia o tym milczą – a może ich pominą uważając za owoc wyrosły na jałowej ziemi – kwaśny”, autor proponuje w tym tomie własne, intuicyjne hipotezy i przeczucia.
Otwiera to drzwi cyklowi następnemu, stanowiącemu próbę niecierpliwego bilansu dawnych decyzji i przebytych na emigracji dróg. Skłania do tego epizod stanowiący punkt wyjścia wiersza „Wszyscy podróżujemy” o wymownych spotkaniach z dawnymi znajomymi na dzierżoniowskim rynku: Jan pijący piwo pod parasolem rzuca z uśmiechem „Ja teraz mieszkam w Londynie”. Jurek, na którego napotyka w kawiarni, „wrócił na wakacje do starego kraju” z dalekiej Grecji. Okazuje się, że Jola mieszka w Paryżu, a Krzysiek w Norwegii, Andrzej w Niemczech, Beata w Toronto…

Jak w pamiętnej piosence Jacka Kaczmarskiego „Nasza klasa”. „Podróżujemy, wszędzie jesteśmy – snuje swój morał poeta – i nigdzie nas nie ma. Mieszkamy tu i tam/i nigdzie nas nie ma”. Warianty tego rosnącego w sercu poety niepokoju widać zarówno w „Średniowiecznych kronikach”, „Rękach za lud walczących…”, czy wymownych „Drzwiach”. Traktują one o gorzkiej konstatacji emigranta po latach zmagań na obcej ziemi, jak nikły okazać się może bilans tamtej decyzji. „O wszystko musiał na nowej ziemi tak/ samo ciężko walczyć jak na starej/ wszystko zdobywał nadludzkim wysiłkiem/ łóżko, koc, łyżkę, pracę, mieszkanie/ wszystko było mu obce, z wyjątkiem drzwi/ Dlatego zastanawiał się, gdy umrze, czy aby/trumna nie będzie zrobiona z tych samych desek/co drzwi”.

W serii trzeciej znajdujemy się znów w starym, dobrym Chicago, które było opiewane już przez niego jako „miasto nadziei”. Teraz zmienia się jakby optyka, a zarazem tonacja w „Marshal Fields”, „Moście na ulicy Michigan” czy w gorzkiej jak piołun „Ślubnej obrączce”. Kto wie, czy nie bardziej niż w ”God Bless America”, gdzie mieszane małżeństwo „przy przeprowadzce do innej lepszej dzielnicy/ dużo rzeczy z garażu wyrzuciło do śmietnika”, w tym także „srebrne zakurzone polskie orły w złotych koronach na głowach” i „lalki w strojach ludowych”. Hej, łza się w oku kręci! Nieobca jest też poecie niewesoła „finałowa opcja”, co widać choćby z obrazka „Cmentarz Graceland w Chicago” czy „Dom pogrzebowy życzy…”. Otóż ów dom wysyła „najlepsze życzenia” z okazji okrągłych urodzin, zauważając, że wskazują one na fakt zbliżania się delikwenta do pewnej refleksyjnej granicy, oferuje więc korzystną zniżkę za wcześniejsze zadeklarowanie intencji „spopielenia zwłok Pańskich”, bądź „zabukowania” miejsca w „ładnym, słonecznym miejscu na naszym cmentarzu”.

To także Chicago, to również Ameryka, dlatego poeta snuje dalej swój wątek: „śmierć zawsze o nas pamięta, jakie to miłe/ kiedyś, nie tak dawno, bo czterdzieści lat temu/ chciał wiedzieć jak skończą swe życie złodzieje czereśni/ sławni w trzech sądach, na trzech podwórkach”. „Teraz może już się domyślać”, konkluduje Lizakowski. Ale znajdziemy tu także i przede wszystkim „tamtego poetę” z „Chicago, miasta nadziei” w całej zresztą serii utworów oferujących nam równie refleksyjne, choć zabarwione swoistą wiarą w życie i jego mądrość, okolicznościowych miniaturek.

To wiersze przypominające tonację „Złodziei czereśni” czy „Współczesnego prymitywizmu” w soczystych obrazkach życia twardego jak pajda chleba, ale niepozbawionego wigoru ani smaku, z „barmanką z baru pod Kogutem”, która ma swoich mężczyzn, ale uważnie ich wybiera. „Najchętniej wybieram tych co milczą, którzy niczego nie obiecują, żadnych bajek nie opowiadają”. Jest w ciąży, myśli o synu i jego przyszłości. „Ojciec jest ważny dla rodziny, dlatego muszę/ być ostrożna, wybrać tego z najlepszych”. Zbiera wyznania i nadzieje dawnych, przypadkowych rozmówców i kompanów, w których filozofii znalazł owo ziarno soli.

Raz będzie to „człowiek, któremu w życiu wszystko się układało”, o którego poeta wciąż się boi, by w końcu nie przegrał, bowiem sam wówczas „straciłby wiarę w człowieka i Boga”. To znow będzie nim „stary osioł” emigrant i zawalidroga, który dziś jako emeryt siedzi przed domem starców i snuje swoje filozoficzne sądy jak zmieniło się życie od czasów, „kiedy nie było na świecie komputerów”. „Kiedy o tym myślę”, przyznaje poeta, „to pamiętam siebie, młodego mężczyznę wysiadającego z samolotu/ szukającego pracy, szukającego ojczyzny”.

Ten sam narrator pojawia się w „Czekaniu na duszę”: „mieszka w Chicago już siedemnaście lat/ ciałem, z wielką nieciepliwością oczekuje/ na moment, w którym jego dusza wyląduje na O’Hare”. Jak i w „Patrzy na Chicago”, gdzie stara się zgłębić tajemnicę „aktorstwa tych ludzi”.”A może to zwykłe kuglarstwo – odpowiada sobie – potomkowie nieudaczników/ z Europy i innych części świata/ otwarci, naturalni, prości, mówiący każdego / dnia o każdej porze how are you?”

Okolicznościowy tomik zamyka charakterystyczna seria „Emigracyjny poeta… pisze o swoim życiu”, „myśli o swojej poezji”, „rzuca urok na poetę emigracyjnego”, „zastanawia się” czy „pisze językiem codzienności”. A zatem seria bardzo osobistych wyznań na niemal intymne kwestie dla naszego autora? Lizakowski w istocie wchodzi w literacką grę, którą niekwestionowanie lubi, w której czuje się najlepiej. Nic nie jest tu do końca autorytatywne i niepodważalne, raczej, sugeruje „jest tak, jak sie państwu zdaje…”. Poecie który za wiele duma nad najlepszym z trafnych rozwiązaniem swego zadania „pisania o nowym życiu” pojawia się „ubrany w biel” Pan Bóg z palcem na ustach, aby przypomnieć mu, że cokolwiek by nie zrobił… bez pomocy boskiej nic z tego nie będzie”.

Kiedy ów poeta zaczyna zastanawiać się „jak wyżyć z poezji i pisania wierszy”, oczyma wyobraźni widzi listonosza niosącego solidny czek na prawdziwe, amerykańskie dolary i rzuca żonie „zróbmy dziś porządny obiad, zjemy moją poezję/ wolno ją trawiąc, popijając brandy”. Wreszcie zmagając się z opisem nowego świata, w którym się znalazł, dochodzi do smutnego wniosku, iż „nie wiadomo dlaczego nie narodziła się w nim tęsknota/ za tym co było/ Dlaczego nie narodziło się pragnienie za tym, co będzie/ za tym co jest, co można dotknąć palcem ręki, podeszwą buta”. Inaczej poezja stanie się „dosłowna, nasiąknięta obserwacją szczegółów o rzeczach codzienności”, zapisem głosu, „który miał być mu obcy, a stał się tak bardzo znajomy”.

Dopełnia całości utwór wieńczący go nader charakterystyczną pointą, zaczynający się od „Emigracyjny poeta zastanawia się…”, w którym Lizakowski, pół żartem, pół serio, przedstawia swoje rozterki „czego w jego poezji nie ma” i „jak ją wzbogacić”. Odbywając swoją kwerendę od wieszcza Adama i wiecznie żywego Norwida po Miłosza i Iwaniuka, dochodzi do sceptycznej konkluzji: „A może nie potrzeba już poetów emigracyjnych / Może zawsze byli niepotrzebni?” Zanim przeżyje on moment iluminacji: „Eureka!” wyrastający z odkrycia prawdy, iż „od starej ojczyzny niczego nie można chcieć/ a od nowej niczego oczekiwać”, dokona Lizakowski leżącego mu nie od dziś na duszy środowiskowego obrachunku. Z tymi zwłaszcza „kolegami po fachu”, którzy powrócili przed nim na łono ojczyzny z wieloletniej emigracji, a którzy dziś „kasę robią na lewo i na prawo/ podróżują po całym świecie, fotografują się/ wypowiadają się o tym i o tamtym/ Odbierają międzynarodowe nagrody w euro/ i co im bieda zrobi? Nic”. Dochodzi do głęboko nurtującego go pytania: „Więc jak pisać i o czym pisać, jakich użyć słów? Skoro tylu przed nim/było emigrantami i żadnemu z nich nie udało się/ opisać emigracji, tym czym ona żyje”.

Nie ulega kwestii, że nasz odbiorca polskiego lauru nie spoczął dotąd na laurach i spocząć na nich nie zamierza. Trawi go wciąż dawny niepokój nie tylko o znalezienie odpowiedzi na własne pytania, ale również, i nade wszystko, o etykę swojej misji i obranego, poetyckiego fachu. To dobry znak, bo jak pisał w swoim czasie Pier Paolo Pasolini, artysta nie może i nie powinien wylądować obiema stopami na ziemi, by spokojnie, ba statycznie, stanąć w miejscu. Póki człowiek pióra myśli i żyje, dopóki zamierza tworzyć, przypominać z konieczności musi łańcuchowego niedźwiedzia, boleśnie tańczącego na czubkach palców, bowiem płyta, na której go postawiono, podgrzewana jest nieustannie płomykami ognia i bliska bywa czerwoności. Dopóki jednak ten bolesny taniec trwa, żyje pasja, panuje twórczy niepokój i w zasięgu ręki wciąż pozostaje sztuka. Także – ars poetica!

Adam Lizakowski: „Chicago, City of Belief – Chicago miasto wiary” Wydawnictwo książkowe IBIS, Polski Komitet do Spraw UNESCO, Warszawa 2008, stron 112.

Dr Wojciech A. Wierzewski

REKLAMA

2090997484 views

REKLAMA

2090997784 views

REKLAMA

2092794244 views

REKLAMA

2090998067 views

REKLAMA

2090998213 views

REKLAMA

2090998357 views