Mistrzowie ligi baseballu Chicago Cubs, chcąc dogodzić fanom, popadają w konflikt z miastem. Według radnych nie dbają wystarczająco o bezpieczeństwo na stadionie Wrigley Field.
Administracja burmistrza wystosowała list do prezesa klubu, w którym krytykuje drużynę za ograniczone działania w zakresie stawiania bramek bezpieczeństwa wzdłuż Addison Street, opracowania planu bezpieczeństwa dla nowych obiektów w zachodnim skrzydle i zintegrowania monitoringu z policyjnymi systemami.
Doradca burmistrza, który chce pozostać anonimowy, mówi jasno: „Cieszymy się, że Cubs inwestują w stadion i kibiców, ale najważniejsze są inwestycje w bezpieczeństwo. Miasto zatwierdziło kroki poprawiające bezpieczeństwo wokół stadionu wiele miesięcy temu, ale nie widzimy żadnego działania w tym zakresie. […] A w międzyczasie miasto wydaje na ten cel miliony dolarów”.
Jednak wynika z odpowiedzi właścicieli klubu – którzy twierdzą, że tylko w ubiegłym roku rozbudowali sieć monitoringu, zainwestowali w dodatkowy personel ochrony, psy czy wykrywacze metalu – można wywnioskować, że kość niezgody leży gdzie indziej. Gdy zwrócili się do miasta o wstrzymanie na kilka godzin ruchu na ulicach Addison i Clark, burmistrz spojrzał na to niechętnie, naciskany przez okolicznych mieszkańców, i zgody nie udzielił.
Chicago Cubs się nie poddają i przywołują przykład Bostonu, który zamknął ulice podczas meczu Red Sox. Twierdzą, że ich apel o zamknięcie ulic popierają m.in. Major League Baseball, „Chicago Tribune” i kongresman Quigley.
(as)