Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 14:19
Reklama KD Market
Reklama

Polowanie na kobiety

Mało kto dziś pamięta o niechlubnym Amerykańskim Planie. Tymczasem z jego powodu w Stanach Zjednoczonych uwięziono tysiące kobiet. Na ulicach urządzano na nie łapanki. Zatrzymywano te, które podejrzewano o niemoralne prowadzenie się. W praktyce każda młoda kobieta mogła trafić za kratki. Wystarczyło, że szła sama lub w oczach policjantów wyglądała zbyt zalotnie. Wszystko to w ramach wielkiego programu wypleniania w amerykańskim społeczeństwie chorób wenerycznych...

Chronić armię!

Zaczęło się od tego, że podczas I wojny światowej w amerykańskiej armii brakowało żołnierzy i ogłoszono powszechny pobór. W jego rezultacie siły zbrojne ze 128 tysięcy urosły do 4 milionów. Nowych rekrutów trzeba było jednak gdzieś wyszkolić. Na terenie Stanów Zjednoczonych powstało więc wiele obozów ćwiczebnych, a wokół nich wiele domów publicznych. Żołnierze bardzo chętnie korzystali z ich usług. Rosły obawy, że coraz bardziej rozprzestrzeniające się choroby weneryczne doprowadzą do ogólnokrajowej pandemii, a amerykańskie wojsko pokona nie wróg zewnętrzny, lecz wstydliwe choroby. Dlatego ustawodawcy wypowiedzieli im wojnę.

Jeden z pierwszych przepisów zakazywał prostytutkom przebywania w miejscach położonych w promieniu 5 mil od obozów rekrutów. Kobiety, które złamały ten zakaz, były aresztowane. Kiedy okazało się, że żołnierze zarażają się najczęściej od własnych żon, postanowiono zaostrzyć przepisy. W 1918 roku wszedł w życie Chamberlain-Kahn Act. Upoważniał on stany do poddawania przymusowej kwarantannie obywateli, w przypadku których istniało podejrzenie, że są nosicielami chorób przenoszonych drogą płciową. Przy czym określenie „obywatele” w praktyce oznaczało tylko obywatelki.

Rozpoczęły się masowe zatrzymania kobiet – głównie ciemnoskórych, imigrantek i przedstawicielek klasy pracującej – które następnie na siłę poddawano krępującym badaniom ginekologicznym. Gdy u którejś stwierdzono chorobę weneryczną, wysyłano ją do zamkniętej placówki leczniczej na czas nieokreślony. Do 1919 roku 30 stanów zdążyło wybudować specjalne obiekty przeznaczone do przetrzymywania w nich zarażonych kobiet.

Łapanka w Sacramento

Brutalność rządowego programu odczuła na własnej skórze Margaret Hennessey z Kalifornii. Na stałe mieszkała w Richmond, ale przez jakiś czas bawiła u siostry w Sacramento wraz z sześcioletnim synkiem. Był zimowy poranek 25 lutego 1919 roku. Tego dnia kobiety wybierały się na targ mięsny. Gdy szły ulicą, nagle podeszło do nich kilku funkcjonariuszy publicznych z „brygady obyczajowej”. Mężczyźni oznajmili, że aresztują kobiety, ponieważ „wyglądają podejrzanie”. Margaret Hennessey próbowała wytłumaczyć, że jest porządną obywatelką, że ma męża i dziecko, którym zresztą nie będzie miał się kto zająć, jeśli wraz z siostrą zostaną zatrzymane. Nie pomogły żadne wyjaśnienia.

Kobiety trafiły do specjalnego szpitala, gdzie lekarz sondował ich strefy intymne. W końcu po wielu godzinach wieczorem zostały wypuszczone. Tego samego dnia podczas ulicznej łapanki zatrzymano w Sacramento w sumie 22 kobiety. 16 zwolniono o zmierzchu, 6 przetrzymano przez noc bez możliwości powiadomienia rodziny. Ostatecznie tylko u jednej kobiety stwierdzono chorobę weneryczną. Margaret Hennessey o swoich drastycznych przeżyciach opowiedziała w prasie, dlatego jej przypadek jest znany. Od tej pory unikała wychodzenia na ulicę.

Areszt za zmianę pracy

Nie ona jedna, bowiem do zatrzymania przez brygadę obyczajową mogło dojść pod każdym pretekstem. Zarówno kiedy kobieta przemieszczała się po mieście sama, jak i wtedy, gdy szła w towarzystwie mężczyzny. W obu przypadkach mogła przecież być prostytutką, która roznosi choroby. Pewnego razu aresztowano kobietę za to, że zmieniła pracę. Jej były pracodawca w zemście doniósł na nią urzędnikom z departamentu zdrowia. Kiedy indziej zatrzymano dziewczynę tylko dlatego, że sama spożywała posiłek w restauracji. Inna kobieta trafiła do aresztu na kilka godzin przed własnym ślubem.

W najlepszym przypadku zatrzymane wypuszczano po kilku godzinach albo następnego dnia. Jeśli jednak stwierdzono obecność choroby, zarażone trzymano w zamknięciu przez kilka miesięcy. Tam leczono je arszenikiem lub rtęcią, co zostawiało trwały ślad na ich zdrowiu. Kiedy któraś nie chciała poddać się terapii, narażona była na przemoc fizyczną, np. polewanie wodą z węża. Niektóre przetrzymywane cierpiały z powodu prześladowania seksualnego ze strony personelu. Zdarzały się też przypadki przymusowej sterylizacji.

Bywało i tak, że przedstawiciele władzy używali przepisów Amerykańskiego Planu, by wykorzystywać seksualnie kobiety. Pod koniec lat czterdziestych w San Francisco funkcjonariusze policji grozili zatrzymaniem i wysłaniem na badania ginekologiczne, no chyba że delikwentka zdecyduje się zadowolić ich seksualnie. Kobiety w obawie przed ewentualnym stwierdzeniem u nich chorób wenerycznych, co wiązało się z wielomiesięcznym uwięzieniem, „dogadywały się” z policjantami. Niejednokrotnie wysyłano kobiety do zamkniętych zakładów, nawet jeśli badania nie wykazały, że są chore. Były przecież potencjalnie rozwiązłe i jako takie zagrażały higienie moralnej żołnierzy.

Dlaczego wielka rządowa kampania zwalczania kiły i rzeżączki pośród Amerykanów skupiała się głównie na kobietach? Ponieważ uważano wtedy, że mężczyźni nie mogą być nosicielami chorób wenerycznych, a jedynie płeć żeńska. W różnych źródłach cytowane są słowa anonimowego socjalistycznego higienisty z czasów I wojny światowej, który twierdził, że „zła i zakażona kobieta może narobić więcej szkody niż flota niemieckich szybowców”.

Gorzka wygrana

W tym duchu myślała amerykańska władza wykonawcza. Dlatego przymusowym kwarantannom poddawano prawie same kobiety. I tak na przykład pośród 1121 osób, które w 1918 roku w Michigan zostały wysłane do zamkniętych zakładów leczniczych, było zaledwie 49 mężczyzn. To wtedy doszło do zatrzymania Niny McCall, dziewiętnastolatki, która padła ofiarą jednej z łapanek. Dziewczynę zmuszono do poddania się upokarzającemu badaniu, a potem do zagrażającego jej zdrowiu i życiu leczenia rtęcią. Mimo iż twierdziła, że nigdy nie miała intymnych relacji z żadnym mężczyzną.

Przetrzymywana wbrew jej woli w zamknięciu przez trzy miesiące, Nina zdecydowała się na dość odważny jak na kobietę pracującą w tamtych czasach krok. Zgłosiła sprawę do sądu. I wygrała! Ale paradoksalnie jej zwycięstwo przyczyniło się do dalszego jeszcze rozszerzenia procederu. Sąd najwyższy stanu Michigan (sprawa Rock v. Carney) przyznał, że nie było uzasadnionych podstaw, by zakładać, że nastolatka jest chora. Jednocześnie stwierdził, że gdyby takie zaistniały, wszelkie działania, które wówczas podjęto, byłyby w pełni do przyjęcia.

Tym samym usankcjonowano barbarzyńskie przepisy obowiązujące w całym kraju, co dało zielone światło do dalszego łamania praw obywateli przez całe dekady. Brygady obyczajowe jeszcze bardziej ochoczo angażowały się w łapanki na ulicach. Pokrzywdzone kobiety nie miały już gdzie szukać sprawiedliwości. Nawet organizacja broniąca praw obywateli American Civil Liberties Union i liberalni przywódcy, jak pierwsza dama Eleanor Roosevelt, popierali Amerykański Plan.

Przypadek Andrei Dworkin

Niechlubny proceder trwał do lat siedemdziesiątych. Jeszcze w 1965 roku znana feministyczna aktywistka Andrea Dworkin została zatrzymana w czasie antywojennej manifestacji w Nowym Jorku. Przeprowadzono na niej inwazyjne badania ginekologiczne, po których krwawiła przez wiele dni. Historia trafiła na czołówki gazet, a amerykańskie kobiety zaczęły odzyskiwać głos. Rozpoczęło się powolne umieranie Amerykańskiego Planu, choć przepisów nie zlikwidowano do dziś.

Kiedy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Ameryka obawiała się epidemii AIDS, rozważano przymusową kwarantannę dla zarażonych. Społeczeństwo wychowane na Amerykańskim Planie w sondażu przeprowadzonym przez Los Angeles Times aż w 50 procentach opowiedziało się za koniecznością izolowania nosicieli HIV. I w niektórych miejscach rzeczywiście wcielono stare prawo w życie. Na powrót chorobę zaczęto traktować jak przestępstwo. Chorych zamykano. Dziś mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że w Stanach Zjednoczonych przez wiele lat na masową skalę bezkarnie – bo w świetle prawa – odbierano kobietom wolność.

Wiedzę o haniebnym procederze rozpowszechnił Scott Stern w swojej książce The Trials of Nina McCall. Dzięki materiałom, do których dokopał się autor, współczesna opinia publiczna mogła dowiedzieć się o czarnej karcie w historii Stanów Zjednoczonych. I pomyśleć, że praca w ogóle by nie powstała, gdyby Stern jako student opuścił jedne zajęcia. Zajęcia, podczas których wykładowca napomknął jedynie, że „w tym kraju istniały nawet obozy koncentracyjne dla prostytutek”. Słowa te prześladowały Sterna tak długo, aż przystąpił do pisania książki. W ten sposób światło dzienne ujrzała długa historia amerykańskiej mizoginii.

Emilia Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama