Na hasło „Vivaldi” każdy odpowiada: Cztery pory roku. Wszak to najbardziej znane dzieło tego włoskiego skrzypka, kompozytora i księdza. Tymczasem był on niezwykle płodnym twórcą. Napisał 50 oper, ponad 450 koncertów, 60 symfonii. W bieżącym roku mija 280 lat od śmierci Antonio Vivaldiego, najsłynniejszego kompozytora epoki baroku. Choć niektórzy twierdzą, że owszem, był genialnym skrzypkiem, ale całkiem przeciętnym kompozytorem...
Urodzony na księdza
Antonio Lucio Vivaldi urodził się 4 marca 1678 roku w Wenecji. Był najstarszym synem Giambattisty Vivaldiego, ubogiego fryzjera, i Camilli Calicchio, córki krawca. Od początku chłopiec miał wątłe zdrowie. Tuż po narodzinach został ochrzczony in casa pericoli di morte (czyli w zagrożeniu śmiercią). Dopiero dwa miesiące po urodzeniu zapisano go w księgach parafialnych kościoła pod wezwaniem San Giovanni Batista in Bragora.
Ojciec artysty sam miał talent muzyczny i potrafił grać na skrzypcach. Robił to na tyle dobrze, że w 1685 roku został skrzypkiem w bazylice Świętego Marka w Wenecji. Przypuszcza się, że miał rude włosy, ponieważ zaangażowano go jako „Giambattista Rossi” lub „Giambattista Vivaldi detto Rossetto”. Cechę tę Vivaldi senior przekazał pierworodnemu synowi. I to on nauczył Antonio gry na skrzypcach. Chłopiec nie był uważany za cudowne dziecko, ale miał dryg do muzyki. Po raz pierwszy wystąpili razem publicznie podczas koncertu w bazylice w 1696 roku.
Artysta miał pięcioro rodzeństwa: Margaritę Gabrielę (1680), Cecilię Marię (1683), Bonaventurę Tomaso (1685), Zanettę Annę (1687) i Francescę Gaetano (1700).
Ksiądz od muzyki
Jako że był najstarszy, przeznaczono go do stanu duchownego. Początkowo uczył się w przykościelnych szkołach w dzielnicy, w której mieszkali. W 1693 roku wstąpił do seminarium i na 10 lat pozostał klerykiem (święcenia kapłańskie przyjął dopiero w 1703 roku). Ze względu na słabe zdrowie pozwalano mu mieszkać w domu i kontynuować naukę gry na instrumencie. Poza tym Antonio wcale nie czuł powołania kapłańskiego, więc nauka w tym kierunku nie szła mu najlepiej. Co innego z muzyką! Krążyła anegdota, że Vivaldi potrafił w trakcie odprawiania nabożeństwa wybiec do zakrystii, by zapisać frazę, która akurat przyszła mu do głowy. Z tego też powodu, a także ze względu na dręczącą go astmę, został zwolniony z obowiązku odprawiania mszy świętych.
W 1703 roku dostał angaż jako nauczyciel gry na skrzypcach w jednym z weneckich sierocińców dla dziewcząt, Opsedale della Pieta. Wtedy też zaczął komponować. Jednym z jego pierwszych utworów były Sonaty triowe. Pracując w sierocińcu stworzył także żeńską orkiestrę smyczkową, która regularnie dawała koncerty. Wydarzenia te stanowiły najważniejszy element muzycznego życia Wenecji; były też wielką atrakcją dla przyjezdnych.
Niestety sierociniec był na utrzymaniu Republiki i kiedy w 1709 roku zabrakło środków w budżecie, Vivaldi – mimo że był dobrym i lubianym nauczycielem – został zwolniony z funkcji. Dwa lata później przywrócono go do pracy. Wtedy to powstało jedno z najważniejszych dzieł muzyki instrumentalnej pierwszej połowy XVIII wieku, L’estro armonico czyli 12 koncertów na skrzypce. Wkrótce Vivaldi ponownie został zwolniony z pracy, z tych samych powodów. W tym czasie napisał swoją pierwszą operę Ottone in Villa.
W 1716 roku wrócił do pracy w sierocińcu, już jako mistrz koncertowy. Choć nie była to wciąż stała posada, to kompozytor zdążył się już przyzwyczaić do ciągłych zmian. Przepracował w sierocińcu w sumie ponad trzy dekady. W międzyczasie dyrygował muzykę świecką na dworze księcia Filipa w Matui (1718-1720), a podczas pobytu w Rzymie w latach 1723-1725 grał przed samym papieżem, Benedyktem XIII. Było to dla niego ogromne przeżycie.
Mistrzowski koncert
Vivaldi miał niezwykłą wyobraźnię. Wiele swoich kompozycji opatrywał tytułami zapowiadającymi tematykę – np. Burza morska, Niepokój, Szczygieł. Doskonale operował kontrastami – tempa, dynamiki, nastroju – potrafił też zaskakiwać słuchaczy dostarczając im bardzo silnych przeżyć. Jego muzyka instrumentalna to wciągający także dziś barokowy teatr emocji.
Najsłynniejsze dzieło Vivaldiego, Cztery pory roku, jest częścią zbioru 12 koncertów op. 8 Spór między harmonią a wyobraźnią, które wydane zostały 1725 roku, w Amsterdamie. Artysta zadedykował je czeskiemu hrabiemu Wenzlowi von Morzin, który był jego ówczesnym mecenasem. Kompozycja powstała pięć lat wcześniej, kiedy kompozytor przebywał w wiejskim regionie Mantui we Włoszech. Odgłosy przyrody były dla Vivaldiego najlepszą inspiracją. Doskonale uchwycił szum potoków, trzask ognia czy odgłosy zwierząt i oczywiście ludzi.
Vivaldi skomponował Cztery pory roku na podstawie anonimowych sonetów, z których każdy nosił nazwę jednej z pór roku. Przypuszcza się, że to on sam jest ich autorem. Koncerty te są do dziś jednym z wybitniejszych przykładów muzyki programowo-ilustracyjnej. Wyróżniają się wielką ilością efektów onomatopeicznych i swoistym malarstwem dźwięków.
Skandalista Antonio?
Zbiór ten ugruntował pozycję kompozytora. Vivaldi zaczął być zapraszany do sal koncertowych i teatrów w całych Włoszech, a także we Francji, Austrii i Holandii. Wszędzie wzbudzał zainteresowanie, a to przełożyło się na plotki dotyczące jego rzekomych relacji z kobietami. W połowie lat 20. zaczęto mówić o romansie Vivaldiego ze znakomitą śpiewaczką Anną Giraud, która była też jego uczennicą (choć nie z sierocińca).
Po raz pierwszy Giraud zaśpiewała w operze Vivaldiego w 1726 roku. Szybko stała się częścią świata kompozytora i primadonną jego kolejnych oper. Złośliwi twierdzili też, że kochanką kompozytora była również jej siostra Paulina, którą Vivaldi zatrudnił jako swoją pielęgniarkę. Faktem jest, że Vivaldi mieszkał przez jakiś czas z dwiema kobietami, jak sam tłumaczył, „dla zdrowia”. Jaka była prawda – nie wiadomo, bo kompozytor nieustannie zaprzeczał pogłoskom.
Mimo to sytuacja ta miała dla Vivaldiego przykre konsekwencje. Ponownie zwolniono go ze stanowiska w sierocińcu. W kręgach kościelnych powróciło pytanie o odprawianie nabożeństwa przez księdza Antonio Vivaldiego, przed czym zainteresowany wciąż się wzbraniał ze względu na astmę. Ostatecznie w 1738 roku kardynał Ferrary zabronił mu wstępu do miasta właśnie ze względu na rzekomy romans.
Ale pierwszy skandal z udziałem Vivaldiego wybuchł kilka lat wcześniej, w 1716 roku, kiedy skomponował on swoją piątą operę Arsilda, Regina di Ponto. Opowiada ona historię dwóch kobiet, Arsildy i Lisei, które… zakochują się w sobie. Co prawda następuje to, kiedy Lisea udaje mężczyznę, jednak temat miłości kobiety do kobiety był zbyt kontrowersyjny jak na tamte czasy. Opera została ocenzurowana. Mimo to Vivaldiemu udało się z sukcesem wystawić dzieło rok później.
Ponieważ w rodzimej Wenecji kompozytor został persona non grata, w 1740 roku wyruszył do Wiednia. Rok później, 28 lipca, zmarł na nierozpoznaną do końca chorobę. Miał 62 lata. Podejrzewa się, że wycieńczyła go astma, na którą cierpiał od dzieciństwa. Pogrzeb Vivaldiego odbył się kilka dni później i był bardzo skromny, co sugeruje, że kompozytor zmarł w nędzy.
Ocalić od zapomnienia
Po śmierci Vivaldi został niemal całkowicie zapomniany. Dopiero Jan Sebastian Bach przywrócił mu należyte miejsce w panteonie wielkich kompozytorów. Dokonał on transkrypcji na klawesyn i organy osiemnastu koncertów skrzypcowych Vivaldiego. Wtedy ponownie zwrócono uwagę na kompozytora oryginałów i zaczęto doceniać jego muzykę, traktując ją na równi z utworami Bacha czy Haendla. Zaczęto też poszukiwać innych jego utworów. Jeszcze w latach 20. XX wieku odnaleziono manuskrypty z kompozycjami Vivaldiego! Stanowią one dziś część zbiorów Foa i Giordano w Bibliotece Narodowej w Turynie.
Jednak w opinii współczesnych muzyków Vivaldi był genialnym skrzypkiem, natomiast przeciętnym kompozytorem. Igor Strawiński stwierdził wręcz, że Vivaldi był mistrzem kompozytorskiego recyklingu, pisząc 400 razy ten sam koncert. Cóż, nawet jeśli ma rację, to my, zwykli odbiorcy wciąż jesteśmy zafascynowani twórczością Wenecjanina. Cztery pory roku to przecież ikona muzyki klasycznej, a można nawet pokusić się o stwierdzenie, że symbol kultury masowej. Czy Strawiński zostawił po sobie równie rozpoznawalne dzieło – czas pokaże.
Małgorzata Matuszewska