Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 15:58
Reklama KD Market

Rejsy i pandemia, część 2 / Cruising in Pandemic (2)

W ubiegłym tygodniu pisałem o naszym niepokoju przed wejściem na pokład statku wycieczkowego. Tym razem napiszę wam, jak było podczas rejsu na pokładzie  „Oasis of the Sea”.

Kiedy dotarliśmy do portu, wszystko wyglądało na nieco bardziej skomplikowane niż zazwyczaj i zaczęliśmy się trochę martwić, że cały ten rejs w pandemii będzie właśnie taki.

Zazwyczaj procedura wejścia na pokład jest stosunkowo prosta. Stawiasz się na terminalu i nadajesz bagaż, następnie pokazujesz urzędnikowi papiery i możesz wejść na pokład i rozpocząć rejs. Cały ten proces zwykle zajmuje 30 minut.

Tym razem nie było tak łatwo. Dzieci w wieku do 12 lat – ponieważ nie mogą być zaszczepione, musiały być przetestowane w dniu rozpoczęcia rejsu w porcie. Ustawiały się w kolejce z rodzicami przy głównym wejściu do terminalu, pobierano im wymaz na obecność COVID-19 i sprawdzano objawy. Dodatkowo, aby pomóc w utrzymaniu dystansu społecznego, każdy pasażer dostał określoną godzinę wejścia na pokład. Pasażer mógł wejść do terminalu tylko w tym czasie. Nie można było siedzieć i czekać na swój czas wejścia na pokład, jak zwykle. Zamiast tego ludzie czekali na parkingu i w garażu.

Już na pokładzie było całkiem nieźle. Statek wydawał się niemal pusty. Spytałem o to kogoś z obsługi i powiedział, że statek płynie tylko z 45% zapełnieniem. Zamiast 7 tysięcy pasażerów, jest 3100. Restauracje i poczekalnie na statku były pustawe! To poczucie otwartości zostało wzmocnione przez politykę dystansu społecznego. Na połowie stolików i siedzeń znajdowała się informacja, że są niedostępne. Obowiązkowe były też maski. Cała załoga na zewnątrz i wewnątrz miała maski. Pasażerowie mieli tylko obowiązek zakładania ich wewnątrz statku. Na tarasach i przy basenach ludzie zdawali się płynąć jak dotychczas. 

Jedną z rzeczy, która przykuła moją uwagę natychmiast to, jak szczęśliwi byli ludzie na statku. Obsługa była szczęśliwa i pasażerowie byli szczęśliwi. Wszędzie, gdzie poszliśmy podczas rejsu ludzie mówili „hello” i rozmawiali, jak dobrze być na statku i w końcu płynąć. Szczególnie poruszyli mnie członkowie załogi. Znów pracowali i zarabiali pieniądze dla swoich rodzin. Nawet z maskami na twarzy odczuwałem, że są szczęśliwi.

Przy okazji, jedną z interesujących zmian, jaką wprowadziła firma organizująca rejs w czasie tej pandemii, jest to, że każdy pracownik – od kapitana w dół –musi nosić dużą plakietkę na piersi ze zdjęciem uśmiechniętego członka załogi. Miły akcent.

Dobrze się bawiłem podczas rejsu. Jedynym prawdziwym minusem były tylko okazyjne pogawędki z innymi pasażerami lub członkami załogi o pandemii. Nawet przy wszystkich uśmiechach i dobrych chwilach, jakie spędziliśmy na statku, wszyscy zdawali się żywić pewien stopień obawy, strach, że ten rejs może być ostatnim rejsem na jakiś czas, jeśli COVID się pogorszy.

Trzymam kciuki, żeby tak się nie stało.


Cruising in Pandemic (2)

Last week, I wrote about our anxiety before getting to the cruise ship.  This week, I want to tell you what the cruise onboard the Oasis of the Seas itself was like.  

When we got to the cruise port, everything seemed somewhat more complicated, and we started getting a little worried that the whole pandemic cruise would be this way. 

Usually the boarding procedure is relatively straightforward.  You show up at the terminal and drop off your luggage, and then you show your paperwork to the clerks, and you’re allowed onboard to begin your cruise.  This whole process usually takes about 30 minutes.

It wasn’t that easy this time around.  Kids younger than 12, because they couldn’t be vaccinated, had to be tested the day of the cruise at the cruise port!  They were lined up with their parents at the main entrance to the terminal, getting swabbed for COVID and tested for symptoms.  Also, to help maintain social distancing in the terminal, each passenger was given a specific boarding time.  The passenger could only enter the terminal at that exact time.  You couldn’t sit and wait in the terminal for your time to sign in as you normally would.  Instead, people waited in the parking lot and the parking garage.

Once on board, however, it was pretty great. The ship seemed almost empty.  I asked a crew member about this, and he told me the ship was sailing at 45% capacity.  Instead of having 7000 people aboard, there were about 3100.  The restaurants and the lounges on the ship were totally unpacked! This sense of openness was enhanced by the social distancing policies on the ship.  Half of the ship’s tables and seats had signs on them informing people they were not available.  A mask mandate was in effect also.  All the crew members wore masks in interior and exterior places.  Passengers were only required to wear them inside the ship.  On the decks and in the swimming areas, people seemed to be just cruising as normal.  

One of the things that I noticed immediately was how happy people were to be on the ship.  The crew was happy and the passengers were happy.  Everywhere we went for the entire cruise people were saying hello and chatting about how happy they were to be on the ship, cruising at last.  I was especially moved by the crew members.  They were working again, making money for their families.  Even with their masks on I could sense their happiness.  

By the way, one of the interesting changes the cruise company had inaugurated in this pandemic is that it’s requiring every crew member from the captain on down to wear a big button on his chest with a photo of the crew member smiling.  A nice touch. 

The cruise was great fun.  The only real downside was the occasional conversations we’d have with other passengers and crew members about the pandemic.  Even with all the smiles and the good times we were having onboard the ship, everyone seemed to harbor a certain degree of apprehension, a fear that this cruise might be the last cruise for a while if COVID gets worse.

I’m going to keep my fingers crossed that that doesn’t happen.

John Guzlowski

amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.-John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.


cruise-601527_1280

cruise-601527_1280

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama