Wśród zwycięskich polskich bitew ta pod Somosierrą w Hiszpanii trwała najkrócej. Żadna inna bitwa epoki napoleońskiej z udziałem Polaków nie zyskała równie wielkiego rozgłosu. Również wśród Francuzów i Hiszpanów. U tych drugich z całkiem innego powodu. Ale też żadna inna bitwa nie obrosła tak wielkim mitem, że trudno w nim oddzielić fakty historyczne od półprawd i fałszu...
Wcielone diabły
Mimo że opisywana przez wielu świadków – w tym samych uczestników szarży pod Somosierrą – do dziś trudno ustalić obiektywną prawdę co do jej przebiegu. Trudno nawet ustalić, czy trwała siedem czy piętnaście minut.
Warto pamiętać, że to błyskawiczne zwycięstwo polskich szwoleżerów zostało odniesione w wojnie z narodem, który walczył z Francuzami o wolność i niepodległość. Polacy – sami zniewoleni i pragnący wyzwolić się spod panowania zaborców – znaleźli się we francuskiej „ekspedycji karnej” tłumiącej zryw wolnościowy Hiszpanów. W splocie zagmatwanych, politycznych i wojennych wypadków żołnierze polscy niejeden raz musieli walczyć dla kogoś, aby dążyć w ten sposób do niepodległości Polski.
Polscy szwoleżerowie zyskali u Hiszpanów złą sławę. Lud hiszpański uznał ich za wcielonych diabłów. Stąd też szarżę szwoleżerów pod Somosierrą Hiszpanie potraktowali jako jeszcze jedną sztukę diabelską, bez której „bezbożnicy i heretycy” z Francji nie mogliby przedrzeć się do Madrytu.
Pijany jak Polak
Wśród Francuzów Polacy, oprócz uznania jako dzielni żołnierze, zyskali innego rodzaju sławę. W dobie wojen napoleońskich narodziło się popularne we Francji powiedzenie: „pijany jak Polak”. Nie miało ono tego złego znaczenia, jakie przybrało wiele lat później, czyli „pijany jak bela”. Odwrotnie. „Pijany jak Polak” oznaczało kogoś, kto mimo spożycia większej ilości alkoholu zachowuje sprawność fizyczną i trzeźwe myślenie, czyli człowieka z tzw. mocną głową.
To powiedzenie, będące dzisiaj zniewagą dla Polaków, wiąże się z postawą polskich żołnierzy na polach bitewnych. Między innymi pod Somosierrą. Kiedy Napoleon Bonaparte wydał rozkaz szarżowania – wydawało się, nie do zdobycia – wąwozu na przełęczy Somosierra, generałowie ze sztabu cesarza byli zdumieni. Jeden z nich cicho powiedział: – Trzeba być pijanym, żeby taki rozkaz wydać i trzeba być pijanym, by taki rozkaz wykonać.
Polscy szwoleżerowie, choć trzeźwi, ruszyli do ataku. Po zwycięskiej szarży Napoleon dowiedział się o krytycznej uwadze generała. I rzekł do niego: – Chciałbym, żeby wszyscy moi żołnierze byli pijani jak Polacy.
Szwoleżerowie zrobili się sławni w armii francuskiej, tak że nawet ich mundury stały się modne. Żołnierze innych oddziałów Gwardii Cesarskiej szyli je na podobieństwo mundurów szwoleżerów. Poza tym były ładne.
Rok wcześniej, po zwycięskiej bitwie pod Frydlandem na terenie Prus Wschodnich – jednym ze skutków tej bitwy było utworzenie Księstwa Warszawskiego – nastąpiło rozluźnienie dyscypliny w armii francuskiej. Żołnierze pili na umór przez trzy dni. Wtedy Rosjanie rozpoczęli desperacki kontratak. Okazało się, że jedynie oddziały polskie były w stanie brać udział w walce. Udało im się powstrzymać Rosjan i osłonić resztę niezdolnej do boju armii. Następnego dnia Bonaparte kazał napisać w rozkazie dziennym: „Jeśli już macie pić, to pijcie jak Polacy”.
Z czasem Francuzi zapomnieli, co naprawdę znaczyło „pijany jak Polak”.
Pułk szwoleżerów
U schyłku 1806 roku wojska napoleońskie wkroczyły na ziemie polskie. Napoleon Bonaparte wezwał Polaków do zmobilizowania wszystkich sił – czyli wstępowania do armii francuskiej – aby wesprzeć go w walce z Prusami i Rosją. W Wielkopolsce, zaborze pruskim, odzew był dość powszechny. Młode pokolenie szlachty stawało do francuskich szeregów z pobudek patriotycznych, ale liczyli też na osobiste kariery w wojsku. Zwłaszcza ci, którzy mogli wstąpić do Gwardii Cesarskiej, elitarnej formacji. Liczyli, że jeśli pomogą Bonapartemu, on pomoże Polakom utworzyć własne państwo.
Wstępujący do gwardii musieli jednak spełniać pewne warunki: należeć do szlachty posiadającej ziemię, zaopatrzyć się na własny koszt w konia, mundur i resztę żołnierskiego rynsztunku. Ubożsi mogli liczyć na kredyt, potrącany następnie z żołdu.
Kiedy sformowano pułk szwoleżerów – jako część Gwardii Cesarskiej – Napoleon zdążył już wygrać kampanię z Prusami. Szwoleżerowie powędrowali do Francji. Kwaterę wyznaczono im w Chantilly pod Paryżem. Pułk liczył około 40 oficerów i ponad tysiąc podoficerów i żołnierzy. Polacy byli dobrze uzbrojeni i wyposażeni. Dowodził nimi pułkownik Wincenty Krasiński.
Po kilku miesiącach zostali przerzuceni do Hiszpanii. Bo choć formacje gwardyjskie chroniły bezpośrednio cesarza, to czasami jako elita armii były wykorzystywane do specjalnych zadań. Tak właśnie miało się stać w 1808 roku pod Somosierrą.
Kłopoty cesarza w Hiszpanii
Napoleon Bonaparte podstępem zmusił do zrzeczenia się tronu króla Hiszpanii Karola IV i jego syna Ferdynanda. Rada Koronna Kastylii, powolna cesarzowi, proklamowała nowym monarchą Hiszpanii brata Napoleona, Józefa Bonaparte. Napoleon już był pewien, że bogaty Półwysep Iberyjski ma w garści.
Aż tu nagle wybuchło powstanie przeciwko Francuzom, najpierw w Madrycie, następnie w całej Hiszpanii. Nowy król Józef Bonaparte, przezywany przez Hiszpanów „Józio Butelka” (łatwo się domyślić, dlaczego), musiał uciekać z Madrytu. Niedługo z całego kraju zostały wyparte wojska francuskie.
Wówczas Napoleon zgromadził potężne siły i osobiście poprowadził wojsko na Madryt. Inni władcy w Europie, niechętni francuskim triumfom, z zapartym tchem obserwowali nową kampanię „Boga wojny”. Napoleon zdawał sobie sprawę, że jego porażka w Hiszpanii oznaczałaby kompromitację i zachęciła pokonane wcześniej państwa do próby rewanżu. Dlatego pragnął zdobyć Madryt jak najszybciej, niemal z marszu.
Wybrał najkrótszą drogę, przez pasmo górskie Sierra de Guadarrama. Jedyne przejście przez góry wiodło przez przełęcz Somosierra – krętym wąwozem długości około 4 kilometrów i szerokości 7-8 metrów. W tym wąwozie hiszpański generał San Juano ustanowił ostatni przed Madrytem punkt obrony Hiszpanów. Uznał, że przy tak dogodnym ukształtowaniu terenu wystarczy odpowiednio ustawić działa w wąwozie, aby zatrzymać armię francuską.
Kiedy Francuzi stanęli przed wąwozem, generałowie ze sztabu armii cesarza mieli podobne zdanie co San Juano. Byli to doświadczeni znawcy militarnego rzemiosła. Orzekli, że pozycji hiszpańskich nie da się zdobyć z marszu. Spodziewali się długich i męczących walk. Zastanawiali się nad obejściem pozycji przeciwnika, ale to trwałoby bardzo długo.
Szarża pod Somosierrą
Poranek 30 listopada 1808 roku był mglisty. Świtem do boju, po obu stronach wąwozu (żeby się nie wystawiać na ostrzał armat), ruszyły pułki francuskie marszałka Victora. Piechurzy, ostrzeliwani z hiszpańskich armat i karabinów, szli powoli w terenie pełnym głazów i rozpadlisk. W końcu wycofali się.
W wąwozie co kilkaset metrów, za zakrętami, stały hiszpańskie baterie dział. Napoleon ze swoim sztabem zajął miejsce u podnóża wąwozu. Ukryte, niedostępne dla Francuzów armaty prowadziły ostrzał. Padali zabici i ranni. Po wycofaniu się piechurów marszałka Victora cesarz był wyraźnie podenerwowany.
Wówczas służbę przy Napoleonie, jako osobista gwardia, pełnił 3 szwadron szwoleżerów pod dowództwem kapitana Jana Kozietulskiego. W pewnej chwili Napoleon spojrzał na nich, coś sobie przemyślał, po czym wydał szwoleżerom rozkaz do ataku na znajdującą się w odległości kilkuset metrów pierwszą baterię złożoną z czterech dział.
Rozkaz cesarza nie dotyczył opanowania całego wąwozu. To wydawało się niemożliwe. Chciał tylko zdobyć pierwszą baterię. To stanowiłoby wstęp do dalszych manewrów. 3 szwadron pułku szwoleżerów liczył 150 żołnierzy. Na wąskiej drodze mogli jechać co najwyżej czwórkami. Hiszpańskie armaty powinny ich były zdziesiątkować.
Ale Polakom udało się wykorzystać efekt zaskoczenia i mgłę. Pierwsza salwa Hiszpanów spowodowała straty w szwadronie kapitana Kozietulskiego. Kilkunastu zabitych i rannych. Zanim kanonierzy ponownie nabili armaty, szwoleżerowie zdołali do nich dotrzeć i większość uśmiercić. Tymczasem dołączyło jeszcze kilkudziesięciu jeźdźców z porucznikiem Andrzejem Niegolewskim na czele. Kozietulski zarządził kontynuowanie ataku.
Historycy zastanawiają się do dziś, czy kapitan Kozietulski źle zrozumiał rozkaz cesarza i po zniszczeniu pierwszej baterii zamiast zawrócić, ruszył dalej w górę wąwozu? Czy – widząc, że wykonanie zadania przyszło łatwiej niż się spodziewał – postanowił dalej próbować szczęścia? Czy też Kozietulski zdał sobie sprawę, że gdyby na tym etapie walki rozpoczęli odwrót, z pewnością wielu z nich i tak dosięgłyby kule z położonych wyżej hiszpańskich stanowisk ogniowych?
Na te pytania nie potrafią odpowiedzieć ani historycy, ani sami uczestnicy szarży. Najprawdopodobniej Polaków poniosła ułańska fantazja, która w tej bitwie się sprawdziła.
Do następnej baterii pozostawało do pokonania kolejnych kilkaset metrów. Również i stamtąd Hiszpanie zdołali oddać tylko jedną salwę, i to niezbyt celną. Ale pod Kozietulskim padł koń i kapitan został kontuzjowany. Komendę przejął dowódca trzeciej kompanii, porucznik Jan Nepomucen Dziewanowski.
Nie zatrzymali się przy zdobytej baterii. Popędzili dalej. Wówczas nastąpiła kolejna salwa, która ciężko raniła między innymi Dziewanowskiego. Na koniach utrzymywało się jeszcze kilkudziesięciu szwoleżerów.
Po zdobyciu trzeciej baterii dział do szczytu wąwozu mieli około pół kilometra. Tam czekało na nich najsilniejsze zgrupowanie hiszpańskiej artylerii, wyposażone w dziesięć armat, oraz liczne oddziały piechoty. Kanonierzy z tego stanowiska ogniowego zaledwie niecałe 10 minut wcześniej usłyszeli salwy armat z niżej ustawionych baterii. Nie spodziewali się, że już mogą ujrzeć wroga przed sobą. A tak się stało. Nie byli odpowiednio przygotowani. I oni zdążyli wystrzelić zaledwie raz, nim zostali posieczeni szablami.
Szwoleżerów na koniach zostało tylko 30, z jednym oficerem, porucznikiem Niegolewskim. W starciu ze znacznie liczniejszą piechotą hiszpańską, która stała na górze wąwozu, nie mieli szans. Ciężko ranny Niegolewski udawał zabitego i dzięki temu udało się mu przeżyć. W ostatniej chwili przybyły posiłki: pluton pierwszego szwadronu szwoleżerów, który nie brał dotychczas udziału w walce, i pluton francuskich strzelców konnych. Hiszpanie zaczęli uciekać. Bitwa o przełęcz Somosierra została wygrana.
Natychmiast nastąpił pościg za uchodzącym nieprzyjacielem. W ciągu kilku godzin w ręce Francuzów i Polaków wpadło około 3 tysięcy żołnierzy hiszpańskich.
Tego samego dnia Francuzi wydali krótki i niezbyt prawdziwy komunikat o przejściu przez pasmo Sierra de Guadarrama: „Natarcie, które wykonał generał Montbrun na czele lekkiej jazdy polskiej, rozstrzygnęło los tej bitwy. Natarcie, w którym ten pułk okrył się chwałą i okazał się godzien być częścią Gwardii Cesarskiej. Działa, chorągwie, karabiny, żołnierze, wszystko to zostało zdobyte lub schwytane”. Generał Montbrun w ogóle nie brał udziału w tej walce. I później pojawiło się jeszcze więcej kłamstw o szarży Polaków.
Po bitwie
Szarża szwoleżerów polskich pod Somosierrą niemal natychmiast przeszła do legendy. Zaczęły krążyć opowieści o straszliwych stratach w ludziach, wręcz o zdziesiątkowaniu polskiego pułku. Tymczasem w tym, wydawałoby się, szaleńczym ataku, zabitych i zmarłych z ran było zaledwie 20 szwoleżerów. Z wojskowego punktu widzenia ryzykowna szarża na baterie armat powiodła się. Regularne walki, przy zaangażowaniu głównych sił obu stron, trwałyby znacznie dłużej i pochłonęłyby dużo więcej ofiar.
Somosierra nie była końcem bojowego szlaku szwoleżerów. Między innymi brali udział w kampanii rosyjskiej w 1812 roku, gdzie podczas odwrotu zginęło ich 300 – mimo że cesarz Napoleon oszczędzał oddziały Gwardii Cesarskiej.
Jeden szwadron towarzyszył Napoleonowi podczas jego wygnania na włoskiej wyspie Elbie. Byli przy cesarzu także w jego ostatniej bitwie pod Waterloo w 1815 roku.
Ryszard Sadaj