8 marca 2014 roku lecący z Kuala Lumpur do Pekinu Boeing 777-200ER, rejs MH370, należący do malezyjskich linii lotniczych, zniknął z radarów nad Morzem Południowochińskim. Na pokładzie znajdowało się 227 pasażerów i 12 członków załogi. Do dziś nie wiadomo, co z tą maszyną się stało, a poszukiwania jej szczątków, co kosztowało miliony dolarów, nie przyniosły rezultatów. Nie znaleziono też żadnych ciał pasażerów...
Bez śladów
Za sterami samolotu zasiadali kapitan Zaharie Ahmad Shah i drugi pilot Fariq Hamid. Start nastąpił tuż po północy, a lądowanie w Pekinie planowane było na godzinę 6.30. Jednak o godzinie 1.21 maszyna zniknęła nagle z radarów. Jak wynikało z danych radarów wojskowych, lot MH370 zmienił w tym czasie kurs i niemal zawrócił, kierując się w stronę Oceanu Indyjskiego. Po raz ostatni jakikolwiek ślad radarowy lotu został zanotowany o godzinie 2.25, gdy boeing znajdował się w odległości 200 mil od malezyjskiej wyspy Penang.
Dwa dni później do akcji poszukiwania samolotu zaangażowano 40 okrętów i 34 samoloty z dziewięciu krajów. Niczego nie znaleziono. Dopiero 29 lipca 2015 roku na plaży wyspy Reunion na Oceanie Indyjskim znaleziono dwumetrową część skrzydła (tzw. klapolotkę), fragment fotela oraz okna samolotu. Jednak do dziś nie potwierdzono ostatecznie, że są to szczątki maszyny Malaysia Airlines. Na początku sierpnia tego samego roku na Malediwach odnaleziono prawdopodobnie kolejne szczątki samolotu.
Wszystko to jednak nie ostudziło przeróżnych spekulacji i domysłów. W sumie sprowadza się to do dość prostego pytania – jak to jest możliwe, że duży samolot pasażerski nagle po prostu zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów? Pojawiło się wiele teorii na ten temat, z których żadna nie może być w jakikolwiek sposób potwierdzona.
Teoria spiskowa
We Francji ukazała się niedawno książka dziennikarki pisma Le Monde, Florence de Changy, w której stawia ona szokującą tezę. Jej zdaniem malezyjski samolot został zestrzelony przez amerykańskie Air Force. Miało się to stać dlatego, że na pokładzie maszyny znajdował się sprzęt elektroniczny przeznaczony dla Chin, co budziło poważne obawy Amerykanów. Gdyby wierzyć w to, co pisze de Changy, całe śledztwo w sprawie zniknięcia samolotu oraz późniejsze akcje poszukiwania wraku były kompletną mistyfikacją. Uczestniczyły w niej rzekomo rządy USA, Malezji, Wielkiej Brytanii, Francji, Australii oraz Wietnamu.
Autorka twierdzi, że na pokład Boeinga 777 załadowano dwie i pół tony sprzętu elektronicznego, w większości produkcji koncernu Motorola. Nie wiadomo dokładnie, co to był za sprzęt, ale być może były to komponenty amerykańskiego drona, zestrzelonego wcześniej w Pakistanie. Kiedy Amerykanie dowiedzieli się o tym ładunku, mieli rzekomo wysłać dwa samoloty typu Airborne Early Warning (Awacs), których zadaniem było w pewnym sensie zablokowanie radarowe malezyjskiej maszyny. Zgodnie z tym spiskowym scenariuszem jeden z amerykańskich samolotów miał się znaleźć tuż nad boeingiem, natomiast drugi – tuż pod nim. W ten sposób lot MH370 stał się niewidzialny dla radarów.
Zdaniem de Changy, w tym momencie amerykańscy piloci nawiązali łączność z kapitanem Shahem i wydali mu polecenie wylądowania na lotnisku amerykańskiej bazy wojskowej w Tajlandii. Gdyby do tego doszło, elektronika zostałaby wyładowana, a samolotowi pozwolono by na kontynuowanie rejsu do Pekinu. Jednak pilot rzekomo zdecydowanie odmówił i skierował samolot „na skróty” w stronę Chin, chcąc jak najszybciej dotrzeć do chińskiej przestrzeni powietrznej.
De Changy przyznaje w swojej książce, że nie była w stanie ustalić, w jakich okolicznościach doszło do zestrzelenia samolotu. Być może był to wynik jakiejś pomyłki lub pochopnego działania. Jednak jej zdaniem możliwe jest również to, że Pentagon zdecydował się na podjęcie tak drastycznego kroku z chwilą, gdy okazało się, iż zmuszenie samolotu do lądowania było niemożliwe.
Największe oszustwo?
Autorka podkreśla, że badała wszelkie możliwe materiały dotyczące zniknięcia lotu MH370 przez ponad cztery lata i że jej wnioski są wyłącznie jej własną teorią, a nie wynikiem jakiegokolwiek formalnego śledztwa. Z drugiej strony, twierdzi z pewną dozą ironii, że od samego początku śledztwo w tej sprawie było całkowicie sfabrykowane po to, by odwrócić uwagę od tego, co się naprawdę stało. Pisze między innymi: „Nie jest możliwe to, by Boeing 777 po prostu przepadł bez śladu. Jest to największa zagadka w historii lotnictwa cywilnego, tyle że jest to również największe w historii oszustwo”.
Dziennikarka stawia też dość bulwersującą tezę. Jej zdaniem MH370 nigdy nie zmienił kursu i nie zawrócił z powrotem do Malezji, lecz został przechwycony mniej więcej o 2.40 nad ranem, gdzieś między Wietnamem i Chinami. Tam został celowo zniszczony.
Książka de Changy liczy ponad 400 stron, z których większość poświęcona jest na systematyczne ośmieszanie przeróżnych teorii spiskowych związanych z lotem MH370. Przez pewien czas mówiono o tym, że samolot został porwany i wylądował gdzieś potajemnie, być może na kosmodromie Bajkonur w Kazachstanie. Były też podejrzenia, że pilot maszyny cierpiał na zaburzenia psychiczne z powodu problemów personalnych i że zdecydował się na wykonanie samobójczej misji, rozbijając samolot celowo.
Jeszcze inna teoria spiskowa dotyczyła dwóch Irańczyków, którzy – jak się okazało – podróżowali na fałszywych paszportach kupionych w Tajlandii, co wywołało spekulacje, iż mogli oni w jakiś sposób spowodować katastrofę. Jednak Interpol po pewnym czasie wydał komunikat, w którym stwierdzał, że pasażerowie ci nie byli członkami żadnej grupy terrorystycznej, a fałszywymi paszportami posługiwali się tylko po to, by uniknąć wykrycia ich podróży przez irańskie władze.
W sumie niczego nadal nie można udowodnić, szczególnie w obliczu faktu, że nigdy nie znaleziono czarnych skrzynek samolotu i że zapewne nigdy nie zostaną one znalezione.
Krzysztof M. Kucharski