Kilka dni temu obudziłem się wcześnie rano i włączyłem telewizor, by zobaczyć, co słychać w świecie. Słychać było tylko jedno. Książę Harry oraz jego żona Meghan zdradzili nam w czasie wywiadu, że zostali fatalnie potraktowani przez brytyjską rodzinę królewską i że jeden z jej członków wyraził obawę o to, iż skóra ich syna Archiego może być zbyt ciemna. Ponadto Meghan wyznała, że przez pewien czas rozważała samobójstwo...
Cały glob wszystkim tym na tyle się zachłysnął, że na jakiś czas przestały mieć znaczenie takie drobnostki jak Covid-19, wojny, naparzanki polityczne w Waszyngtonie, itd. Amerykanie, przynajmniej niektórzy, interesowali się też inną sensacją, rozpowszechnioną przez działaczy grupy QAnon. Okazuje się mianowicie, że Obama to wnuk Adolfa Hitlera, gdyż Führer uciekł do Argentyny i miał dziecko ze służącą, a Merkel to jego ciotka. Nic dodać, nic ująć. Szkoda, że nie znałem tych faktów wcześniej, gdyż można by było rozpowszechnić w USA pozdrowienie „Heil Obama!”.
Wracając jednak do książęcej pary, przyznaję, że sam przyglądałem się części tego, co Oprah Winfrey wyciągnęła z Harry’ego i Meghan, ale w moim przypadku wynikało to ze śladowego sadomasochizmu. Ilekroć media przynoszą nowe ochłapy wieści z trzewi brytyjskiej rodziny królewskiej, zawsze mam taką samą reakcję: who the hell cares?! Są to wszak ludzie mocno uprzywilejowani, którzy w zasadzie niczego istotnego nie robią i nie muszą martwić się o to, gdzie będą mieszkać i za co kupią następny obiad. Nic mnie nie obchodzi to, gdzie rezyduje obecnie Harry wraz ze swoją wybranką i w jakiej kondycji finansowej oraz psychicznej się znajduje. Ludzie na całym świecie mają dziś znacznie poważniejsze problemy, ale Oprah nigdy nie będzie z nimi rozmawiała ani też nie zainteresują się nimi media.
Życzę oczywiście książęcej parze, która dała z Londynu drapaka najpierw do Kanady, a potem do Kalifornii, wszelkiej pomyślności. Nie zmienia to jednak faktu, iż nie rozumiem, dlaczego cała ta historia ma jakieś globalne znaczenie i dlaczego trzeba się nią interesować oraz przejmować. Na domiar złego jest to dość niezwykła powtórka z historii.
W roku 1936 abdykował król Edward VIII, gdyż zakochał się na zabój w amerykańskiej podwójnej rozwódce Wallis Simpson, którą w Anglii powszechnie nazywano rozpustną ladacznicą szukającą milionów. Dopuszczenie kogoś takiego do rodziny królewskiej okazało się niemożliwe, w związku z czym brytyjski Edzio postanowił, że nie chce już siedzieć na tronie. Wyjechał z kochanką do Francji i po pewnym czasie wziął z nią ślub, który był dość nietypowy. Uroczystość pozbawiona była nie tylko pozłacanych karoc, kościelnych dzwonów i monarszego przepychu, ale również gości weselnych.
Niemal wszystkie wysłane wtedy zaproszenia zostały odrzucone. Jako jeden z niewielu swoje przybycie zapowiedział przyjaciel księcia Windsoru (bo taki miał tytuł Edward po abdykacji), Hugh Lloyd Thomas. Prawdopodobnie najbardziej ubodło księcia to, że na ślubie nie było absolutnie nikogo z jego rodziny. Ani braci, ani tym bardziej matki, która nie miała nawet ochoty spotkać się twarzą w twarz z przyszłą synową. Król Jerzy VI, młodszy brat Edwarda, mimo usilnych próśb o uczynienie uroczystości bardziej godną, odmówił. Tłumaczył się tym, że to nie jest zwykła sprawa rodzinna, a przedstawiciele brytyjskiej rodziny monarszej nie mogą pojawić się na weselu.
Zamiast krewnych na uroczystość przyjechali więc prawnicy księcia i ulubiona florystka londyńskich wyższych sfer, Constance Spry. Ta ostatnia przyjaźniła się z parą młodą i była jedną z pierwszych osób, które dowiedziały się o ich związku. W tłumie dziennikarzy i gapiów – niewspółmiernie dużego w stosunku do liczby gości – dojrzano dwóch międzynarodowych reporterów: Charlesa Murphy’ego i Randolpha Churchilla (syna Winstona). W sumie na ślubie było tylko siedmiu Anglików. Wbrew woli rodziny królewskiej i mimo ogromnego skandalu, jaki wybuchł wokół ich związku, Wallis i Edward dożyli razem starości we Francji.
Mogłoby się wydawać, że historie Edwarda i Wallis oraz Harry’ego i Meghan różnią się od siebie zasadniczo, gdyż osadzone są w dramatycznie innych kontekstach historycznych i realiach społecznych. Jednak w gruncie rzeczy istnieje wiele podobieństw. Edward i Harry poślubili amerykańskie kobiety, z których każda spotkała się z częściowym lub całkowitym odrzuceniem przez dynastię Windsorów. Wallis była systematycznie oczerniania w Wielkiej Brytanii jako kobieta „lekkich obyczajów”. Natomiast zastrzeżenia w przypadku Meghan zawsze miały bardziej skryty charakter i dotyczyły jej rasy (jest ona mulatką). Wszystko to jednak sprowadza się do tego samego – po co sobie zawracać głowę ekscesami skostniałego, konserwatywnego klanu uprzywilejowanych ludzi białych?
W Europie istnieją monarchie, które są znacznie bardziej „normalne”. Obecny król Norwegii, Harald V, zanim zasiadł na tronie w 1991 roku, trzykrotnie reprezentował swój kraj na olimpiadach (jako żeglarz) i wiódł zwykłe życie. Natomiast król Belgii Filip I studiował w Oxfordzie i na amerykańskim Stanford University, a dziś jest monarchą bardzo przystępnym i stroniącym od wszelkich przepychów. Zarówno Belgowie, jak i Norwegowie w zasadzie swoimi królami interesują się tylko zdawkowo i nigdy nie robią z ich wypowiedzi sensacji.
Na szczęście dla brytyjskiego dworu, Archie, który ma dziś 2 lata, wydaje się być zupełnie biały. Ale dlaczego ma to jakiekolwiek znaczenie i dlaczego fascynuje się tym świat?
Andrzej Heyduk