Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 18:53
Reklama KD Market

Ujawnić PRLowskich

Warszawa - Znów zrobiło się głośno wśród agentów i kolaborantów PRLowskich służb specjalnych. Wydaje się, że największy grzech zaniechania III RPnieprzeprowadzenie autentycznej dekomunizacji na początku drugiej w XX wieku niepodległości będzie się raz po raz odbijać czkawką. Będzie wstrząsać polską sceną polityczną i dzielić społeczeństwo. W miarę upływu czasu, będzie coraz trudniej sprawiedliwie rozliczyć się ze złą komunistyczną przeszłością oraz tymi, którzy ten system podtrzymywali i utrwalali.

Tym razem stało się to za sprawą przygotowanego przez Ligę Polskich Rodzin projektu zmian w ustawie o Instytucie Pamięci Narodowej, który zobowiązuje prezesa tej instytucji do upublicznienia nazwisk pracowników i współpracowników służb specjalnych b. reżimu komunistycznego. Jak podkreślił na niedawnej konferencji prasowej przywódca LPR Roman Giertych, "życie publiczne w Polsce, i to nie tylko w kwestiach związanych ze służbami specjalnymi, wojskiem czy z bezpieczeństwem, ale także ze sprawami związanymi z gospodarką, jest obciążone przeszłością komunistyczną".

Czy jeszcze da się cokolwiek w tym względzie zrobić? Giertych uważa, że tak. Jego zdaniem, osoby które były w jakiś sposób uwikłane w dawny system mogą być szantażowane przez byłych funkcjonariuszy SB lub inne osoby posiadające wiedzę na temat ich przeszłości. Dlatego też Giertych uważa, że to w ich interesie leży ujawnienie tych nazwisk, żeby "radykalnie poprawić życie polityczne w Polsce i oczyścić atmosferę".

Giertych uważa, że w pierwszej kolejności ujawniane powinny być nazwiska współpracowników Służb Bezpieczeństwa z lat 19801989. Ma on nadzieję, że projekt nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej trafi pod obrady już na najbliższym posiedzeniu Sejmu, które rozpocznie się w środę 19 stycznia.

W myśl projektu, wszystkie nazwiska funkcjonariuszy, pracowników lub współpracowników organów bezpieczeństwa w latach 19441989, o których mówi ustawa o IPN, "są jawne i nie podlegają żadnej tajemnicy państwowej". Projekt zobowiązuje prezesa IPN do opublikowania nazwisk tych osób. Zdaniem Giertycha, dane te mogłyby być publikowane na stronie internetowej Instytutu. Jak przypomniał, zasada upublicznienia nazwisk współpracowników specsłużb specjalnych obowiązuje w takich krajach postkomunistycznych jak Słowacja, Czechy oraz w Niemczech. "Ujawnienie tych informacji będzie ważnym krokiem do oczyszczenia wymiaru sprawiedliwości, co jest jednym z priorytetów LPR" oświadczył Giertych. Dodał, że będzie to też "znaczący krok do budowania IV RP", które "rozpoczął się musi od rozliczenia PRL".

Autorzy projektu chcą, by oprócz nazwisk współpracowników SB ujawniał też całość akt na ich temat, będących w posiadaniu IPN. W projekcie noweli przewidziano jednak możliwość utajnienia "dokumentów odnoszących się do faktów, które mogą naruszyć dobra osobiste osób pokrzywdzonych lub osób trzecich".

Złe wspomnienia o nieprzemyślanej, pośpieszenie przygotowanej na kolanie przed 15. laty przez ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza akcji ujawniania kolaborantów bezpieczniackich do dziś budzi obawę, że i tym razem mogą zostać skrzywdzeni niewinni ludzie. Wówczas z teczek wysypały się m.in. akty zdekompletowane, SBeckie fałszywki i dokumenty, z których nie zawsze można było ustalić, czy wymieniony obywatel figurował w teczce bo został wezwany na przesłuchanie, próbowano go zwerbować do współpracy czy faktycznie był tajnym współpracownikiem SB.

Leon Kieres, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, jest zdania, że projekt LPR należy poddać uważnej analizie od strony prawnej. Należy przypomnieć, że IPN jest dość dziwnym tworem, bowiem łączy w sobie zarówno dział zbierania materiałów i badania najnowszej historii Polski jak i ścigania zbrodni i przestępstw komunistycznych i innych, popełnianych na ziemiach polskich. IPN odegrał m.in. pierwszoplanową rolę w sprawie pogromu żydów przez Polaków w Jedwabnem w 1941 r. Wykazuje znacznie mniej aktywności w sprawach zbrodni żydowskich na Polakach, by wspomnieć tylko o masakrze w Koniuchach, gdzie podczas II wojny światowej sowieccy partyzanci żydowskiego pochodzenia wyrżnęli w pień wszystkich Polaków we wsi Koniuchy. Projekt LPR jeszcze nie został uchwalony przez Sejm, a prof. Kieres już sygnalizuje, że może się okazał niewykonalny. "Gdyby posłowie zobowiązali nas do opublikowania listy współpracowników, pracowników i tajnych współpracowników, bylibyśmy w kłopocie powiedział w niedawnym wywiadzie. Chodzi o opublikowanie kilkuset tysięcy nazwisk. W końcówce lat 80. SB miała 90 tys. samych tylko tajnych współpracowników. A przecież projekt LPR dotyczy lat 19441989".

Kieres uważa, że publikowanie nazwisk "jak leci" byłoby niebezpieczne, ponieważ tych danych nie można traktować jako stuprocentowych. Powołał się na przykład Czech, gdzie nazwiska agentów opublikowano w internecie. Następnie 3200 osób odwołało się do sądu, który racją przyznał 800 osobom. Z tego wynikało, że co trzecia osoba została niesłusznie umieszczona na liście. Albo, że potrafiła skutecznie zatrzeć inkryminujące ślady. W Lublinie otstatnio zawrzało wokół Katolickiego Uniwersytetu Katolickiego. Znany z prożydowskiej orientacji arcybiskup lubelski Józef łyciński zakazał Ryszardowi Benderowi, prezesowi miejscowego Klubu Inteligencji Katolickiej używania przymiotnika "katolicki" w nazwie swej organizacji, ponieważ nie reprezentuje linii Kościoła katolickiego i szerzy rzekomo "antysemickie" poglądy. Prof. Bender odpowiedział groźbę upublicznienia kolaboracji z SB 40 profesorów KULu. środowiska niechętne rozliczeniu się z PRLem nazywają to szantażem. Może i mają rację, bo skoro posiadał takie informacje na temat niektórych pracowników naukowych KULu, jako dobry obywatel Bender powinien powiadomić o tym odpowiednie organy.

W tym konkretnym przypadku wygląda na to, że chciał się odegrać na arcybiskupie. "Szantażuje Ryszard Bender, człowiek o niechlubnej przeszłości pisze na łamach "Gazety Wyborczej" Paweł Wroński. W 1976 r.. po wpisaniu (przez reźim gierkowskiRS) do konstytucji PRL wiernopoddańczych deklaracji wierności ZSRR, pozostał głuchy na apele demokratycznych środowisk katolickich i wszedł do Sejmu PRL, reprezentując katolików kolaborujących z władzę. W 1976 r. współtworzył odszczepieńczy KIK w Lublinie. (...) Jest to człowiek, który czynnie poparł władze stanu wojennego". Jak gdyby to było mało publicysta "Gazety Wyborczej" jeszcze dorzuca Benderowi, że pobierał dotacje z kasy KIK i szerzył antysemityzm. Nie na wszystkie powyższe Wroński podaje dowody.

Tak czy owak, faktem jest, że skupione wokół "Gazety Wyborczej" środowisko laickolewicowoliberalne, zwane niekiedy "familią" lub "michnikowszczyzną", należało i należy do tych grup, które zawsze były niechętne wszelkiej dekomunizacji, lustracji czy ujawnianiu kolaborantów. To z tego środowiska wyrosła tzw. "gruba kreska" Mazowieckiego, odgradzająca kurtyną milczenia różne reźimowe występki i nadużycia. Niby szlachetnym stanowiskiem jest "co było a nie jest...", ale w tym konkretnym przypadku była to pozorna "wielkoduszność". Bo z wyjątkiem partii jawnie postkomunistycznych jak SdPRL i późniejsze SLD, które rzecz jasna były nafaszerowane agentami i konfidentami SB, najwięcej na sumieniu jeśli chodzi o kolaboracją z PRLem mieli ludzie Michnika.

Owa grubokreskowa pobłażliwość pozwoliła ludziom PRLowskiego aparatu wkręcić się w struktury III RP, usadowić się w mechanizmach prywatyzacji i w bankowości i innych instytucjach i urzędach, uwić sobie ciepłe gniazdeczko. To grubokreskowcy z Michnikiem na czele skutecznie torpedowali wszelkie próby dekomunizacji. A doszczętna, skutecznie przeprowadzona dekomunizacja, wzorowana na denazifikacji Niemiec po II wojnie światej, spowodowałaby, że Polsce oszczędzono by Oleksych, Millerów, Kwaśniewskich i ich podobnych. Winęza to ponosi też prawica, bo zamiast złączyć się w dążeniu do autentycznej dekomunizacji, rozbijała się na coraz mniejsze ugrupowanie, kierowała się ambicjami politycznymi a nie interesem narodu.

Czy tym razem uda się wreszcie rozliczyć z ciemną historią PRLu, czy też ponownie najbardziej wpływowy dziennik pana Michnika wystąpi w roli hamulcowego? Zdania są podzielone, ale projekt LPR cieszy się sporym poparciem. Podoba się liderowi Platformy Obywatelskiej Janowi Marii Rokicie. Prawdopodobnie zagłosują za nim posłowie Prawa i Sprawiedliwości, Polskiego Stronnictwa Ludowego i Samoobrony. Najciekawsze jest to, że splamiony aferami postPRLowski Sojusz Lewicy Demokratycznej chyba się wstydzi otwarcie zwalczać projekt, bo byłoby to otwarte przyznanie się do próby ukrywania kolaborantów w swoich szeregach. Rzecznik klubu SLD, b. aktor Bronisław Cieślak (dawny kapitan Borowicz z "07 zgłoś się") jedynie uważa, że należy do projektu dodać jakiś mechanizm "żeby nie skrzywdzić niewinnych i nie narazić interesów państwa". Wygląda na to, że projekt LPR ma duże szanse uchwalenia przez Sejm. Pytanie tylko, czy podpisze taką ustawę wywodzący się z kręgów postkomuny prezydent Kwaśniewski?

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama