Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 26 grudnia 2024 07:55
Reklama KD Market

O Maorysach

Whiti Ihimaera jest dziś jednym z najbardziej znanych pisarzy nowozelandzkich, pracującym przez wiele lat w dyplomacji. Urodziłem się w roku 1944 opowiada mi jeszcze w czasie trwania II wojny światowej, kiedy ludność maoryska przeżywała okres załamania. Byliśmy wówczas niezmiernie zmęczeni i rozczarowani cywilizacją białych. Wielu moich maoryskich współbraci przeniosło się w ostatnich latach ze wsi do miast. Na prowincji została zaledwie niewielka ich część. żyją więc na co dzień z białymi. Pojawiła się też pierwsza generacja dzieci maoryskich urodzonych w miastach i tam wychowanych.

Ostatnie czterdzieści, pięćdziesiąt lat przyniosło wiele zmian w naszym życiu. Zaczeliśmy jeszcze bardziej interesować się i troszczyć o naszą maoryską tradycję i kulturę. Zaczęliśmy też pisać i gromadzić pamiątki z przeszłości.

Pisarstwo Whiti Ihimaera zaczęło się wiele lat temu od napisania i wydania zbioru poezji maoryskiej. Trafiła ona do rąk czytelników w roku 1965. Kolejną książkę pt. Tangi opublikował w roku 1972. Zastanawiałem się później często opowiadał autor dlaczego te prace ukazały się tak późno. Minęło bowiem ponad 200 lat od przybycia białych do Nowej Zelandii zanim ukazała się u nas pierwsza książka napisana przez Maorysa. Położona natomiast na północy Papua Nowa Gwinea drukowała prace Papuasów już w latach sześćdziesiątych. Dobrą tradycję pisarską mieli też australijscy Aborygeni. Prace W. Ihimaera pisane są po angielsku, a nie po maorysku, podobnie zresztą jak książki wielu innych współczesnych pisarzy maoryskich. Jest to bowiem często jedyna droga do społeczeństwa nowozelandzkiego tak białego jak i maoryskiego, mieszkającego dziś w aglomeracjach miejskich. Wielu już bowiem Maorysów nie mówi dziś językiem swoich ojców. Język ten zna dobrze zaledwie kilkanaście procent dawnych mieszkańców Nowej Zelandii. Pozostali znają go raczej biernie. Język maoryski nie jest już dziś ich językiem numer jeden. Może właśnie dlatego Whiti pisze swe książki po angielsku.

Cieszy mnie natomiast bardzo twierdzi W. Ihimaera fakt, że od lat obserwuję coraz większe zainteresowanie naszą tradycją wśród moich współbraci. Wszyscy też bez wyjątku zgadzamy się, że nasz dawny język powinien być należycie chroniony. Są też zwolennicy dalszego rozwoju języka maoryskiego. Samo pielęgnowanie języka klasycznego już im nie wystarcza. Podejmowane są jednocześnie starania o tłumaczenie naszej literatury na język maoryski.

Whiti spotkał się z problemami kultury maoryskiej jeszcze na studiach uniwersyteckich. Zauważył, że wielu jego maoryskich kolegów utrzymuje nieprzerwanie silny związek ze swymi szczepami. że wielu kolegów obserwując swe rodziny na wsi naśladuje je przyjmując jej styl bycia, jakże przecież różny od europejskiego czy amerykańskiego. Dzisiejszych Maorysów nadal łączą silne więzy plemienne i szczepowe. Uważamy opowiada mi maoryski pisarz że przez wcześniejszy brak jednomyślności straciliśmy już dostatecznie dużo. Właśnie dlatego nasze dzisiejsze związki powinny być i są takie mocne. Tylko bowiem prawdziwa wspólnota może zagwarantować, że zachowamy na przyszłość naszą wspaniałą narodową tradycję.

Dziś Whiti, obok pisania, zajmuje się także przekazywaniem swej kultury na taśmach, kasetach i płytach. Namawia też do tego innych. Chce pokazać w ten sposób, że są różne drogi propagowania i prezentowania tradycji maoryskiej. Whiti zna też doskonale klasyczny język maoryski. Nauczył się go na uniwersytecie. Kiedyś jednak wracałem do domu opowiada i rozmawiałem z ojcem, dowiadywałem się od niego, że mój klasyczny maoryski jest okropny. On uważa, że mówiłem oxfordzkim maoryskim.

Od pewnego czasu piszę też po maorysku. Społeczeństwo nowozelandzkie będzie się przecież zawsze interesować naszą kulturą, której nie da się przecież poznać bez dobrej znajomości literatury maoryskiej. Moim celem życiowym jest i ciągle będzie troska o kulturę i tradycję oraz język maoryski. Chcę też pokazywać nasz sposób życia, naszą emocjonalność, duchowość i wreszcie naszą zdecydowaną odrębność. Chciałbym, aby nasi nowozelandzcy sąsiedzi zobaczyli wreszcie, kim i jacy naprawdę jesteśmy. Nie chodzi mi tu oczywiście o nasz wygląd zewnętrzny, lecz o głębię, o nasze serca. Zdecydowanie łatwiej jest dziś nauczyć się nowego języka, niż np. zrozumieć, co znaczy być Maorysem. Trzeba więc, za wszelką cenę, pomóc naszym dzieciom w odnalezieniu swoich korzeni, pochodzenia czy tradycji plemiennej.

Moje związki z literaturą są niejako rodzinne. Literatem była również moja matka, dzięki której połknąłem bakcyla pisarskiego. Zanim jednak do tego doszedłem długo zastanawiałem się jak urządzić swoje życie. Rozpoczynałem wiele prac, ale żadna nie dawała mi pełnej satysfakcji. Przejściowo byłem też czynny w polityce. W końcu zdecydowałem się na pisanie. Swoje pierwsze trzy książki napisałem w ciągu 18 miesicy. Gdyby dokładniej policzyć, to samo pisanie trwało jeszcze mniej, może rok. Jestem ciągle pod wrażeniem ustnej literatury maoryskiej. Występowały w niej, podobnie jak w literaturze polinezyjskiej, trzy formy literackie: narracja, proza i recytacja genealogii. Szczególnie ta ostatnia była bardzo charakterystyczna. Spełniała bowiem wiele ról w przekazywaniu naszej tradycji. Była skalą zawierającą pełnię maoryskich mitów, tradycji i historii od najdawniejszych do współczesnych nam czasów. Była też powiązana z bogami i bohaterami narodowymi oraz ludźmi dnia dzisiejszego. Niesamowicie ciekawa była również poezja maoryska. W przeciwieństwie do współczesnej była zawsze śpiewana i bogata w rytmikę. To zresztą wyróżniało ją od prozy, którą napisana była większość naszych legend. Niektóre z nich były święte i znane tylko wybranym. Inne są opowiadane powszechnie w długie zimowe wieczory. Ich treść jest dla Maorysów czymś więcej niż zwyczajnym tylko opowiadaniem. Mit o Manui zawiera np. także wierzenia ludzi o pochodzeniu ognia, śmierci czy stworzeniu świata. Inne rytualne pieśni mówiły o rozpalaniu ognia, łowieniu ryb czy zawieraniu związku małżeńskiego.

Jest te maoryskie tłumaczenie Biblii. Słyszałem je w kościele anglikańskim podczas pogrzebu mojego kolegi. Uważam je za naprawdę dobre, bo ma wiele maoryskich idiomów, co czyni je zdecydowanie łatwiejszym w odbiorze. Maorysi zawsze bardzo mocno związani byli z bogiem. Bez Niego nie da się bowiem wytłumaczyć wielu tajemnic. Uważam też, że sprawdzianem prawdziwej chrześcijańskiej dojrzałości jest zaangażowanie ludzi. Prawdziwą bowiem dojrzałą wiarę poznać można po uczynkach, a nie po pięknych kazaniach. Istotą chrześcijaństwa jest przecież zrozumienie, przeżycie i nieustanne pogłębianie prawd wiary. Nic więc dziwnego, że chcąc, aby ludzie autentycznie wierzyli, należy w nauczaniu posługiwać się językiem dla nich zrozumiałym. A więc ojczystym. Dostosować też trzeba przekazywanie prawdy do mentalności jej odbiorców. Nie można w chrześcijaństwie bez końca europeizować świata. To co jest dobre w Europie czy Ameryce, nie zawsze jest takie np. u nas Polinezji.

Tak jest również z kościołem. Wiele bowiem praktyk przywiezionych tu do nas przez europejskich misjonarzy nie spotkało się z naszym maoryskim zrozumieniem. Dla nas nabożeństwa europejskie wydają się bardzo oschłe i zimne. Brakuje im spontaniczności czy improwizacji. Wszystko jest w nich zaplanowane i zrutynizowane, znane od samego początku do końca.

Wyczuwalna jest także pewna forma rasizmu. Nadal też nie rozumiem, dlaczego chrześcijaństwo w Nowej Zelandii jest tak podzielone? I dlaczego oddzielnie odprawiane są zazwyczaj nabożeństwa dla białych i Maorysów? Nie bardzo mogę się z tym pogodzić. Tak naprawdę nie powinno być.

Zastanawiam się też, dlaczego w kościele ludzie modlą się zawsze w jednym języku? Dlaczego nie można np. po modlitwie angielskiej zaśpiewać hymn po samoasku, polsku czy maorysku? To umocniłoby nasze chrześcijaństwo i zdecydowanie zbliżyło naszą wspólnotę parafialną. Whiti wychowany został w kościele Mormonów nazywanym w Europie Kościołem Jezusa Chrystusa świętych Dni Ostatnich. Jego matka i ojciec zostali ochrzczeni w rzece. Jestem Mormonem z wielu powodów opowiada mi przy herbacie. Mormoni przybyli do Nowej Zelandii w XIX wieku, kiedy inne kościoły chrześcijańskie prowadziły u nas już swoją misję apostolską. Każdy też z przybyłych misjonarzy pracował wyłącznie na swoje wyznanie, nie zawsze pozytywnie odnosząc się do innych wiernych. Wszyscy chcieli nawracać się wzajemnie.

Kościół mormoński bliski jest mojemu sercu. Odpowiada mi jego forma działalności i duchowość. Ponad siedemdziesiąt procent Mormonów w Nowej Zelandii to Maorysi. To o czymś świadczy. Szczególnie blisko Starego Testamentu i genealogie tam występujące oraz życie proroków występujących w imieniu Jahwe. To bardzo pomaga. Być Maorysem dzisiaj oznacza dla mnie nieustanne bycie sobą i zadowolenie z pełnej integracji z duchem. Moja żona jest białą Nowozelandką. Jej pradziadek przyjechał tu z Europy. Nasze córki czują się jednak Maoryskami. Chciałbym swoim pisaniem zmienić dla nich świat na jeszcze lepszy. Także dla naszych wszystkich braci Maorysów i całego społeczeństwa nowozelandzkiego.

Rozmawiał i notował: Leszek Wątróbski

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama