Jedna z najbardziej atrakcyjnych propozycji krążących po internecie przedstawia mapę z 19 stanami, które opowiedziały się za senatorem Johnem Kerry, połączonych z Kanadą pod wspólną nazwą United States of Canada. 31 stanów prezydenta Busha, przedstawionych jako oddzielne państwo, określono jako Jesusland.
Lawrence O’Donell, działacz demokratyczny i polityczny analityk stacji MSNBC nie traktuje tych pomysłów jako żartu. Zwraca uwagę na absurdalną sytuację w świetle obciążeń podatkowych, "Ta część państwa, która utrzymuje federalny rząd jest obecnie rządzona przez ludzi, którzy nie płacą federalnych podatków."
90% czerwonych stanów to klientela utrzymująca się przynajmniej częściowo z państwowej pomocy. Południowe stany dostają więcej pieniędzy od federalnego rządu niż wpłacają w podatkach.
"Nowy Jork, Kalifornia, Connecticut, Illinois i inne niebieskie stany, to właśnie te, które pokrywają większość rządowych wydatków, począwszy od świadczeń Social Security, a skończywszy na ... wszystkim innym. Mieszkańcom niebieskich stanów nie podoba się to, co robi obecny rząd", mówi Mc’Donell.
Tymczasem internet eksploduje pomysłami zawiedzionych wyborców. Najczęściej padają propozycje stworzenia nowego państwa z daleka od "rednecks" i religijnych fundamentalistów.
"W razie porażki planowaliśmy przeprowadzkę do innych państw. Zastanowiliśmy się jednak, dlaczego my mamy się wyprowadzać? Kiedy przelatujemy nad wami zatykamy nosy. Jesteśmy chorzy, gdy pomyślimy w jaki sposób traktujecie ludzi o odmiennych poglądach. świat gardzi Ameryką, a my nie chcemy dłużej siedzieć w jednej kupie z wami." Od takich wypowiedzi roi się w internecie.
Rozgoryczenie wyborców wykorzystali przedsiębiorczy biznesmeni. Już pokazały się reklamówki podkoszulek z napisem "I seceded" (dokonałem secesji). Nikt w Białym Domu nie był zainteresowany udzieleniem komentarza o wezwaniach do podziału Stanów Zjednoczonych.
Libertarianin Andy Nowicki uważa, że niebieskie stany nigdy nie odłączą się, ponieważ "liberałowie nie chcą zostawić swoich wrogów w spokoju. Ich pragnieniem jest objęcie władzy nad rządem po to, by skazać nieprzyjaciół na wieczny trening wrażliwości za zaściankowy rasizm, bezmyślność i prymitywizm, za homofobię i dewocję, za wszystko z czym się z nimi nie zgadzają."
Wyłonienie się solidnie republikańskiego południa skłoniło demokratycznego działacza Boba Beckela do promowania niezależności tej części kraju już pierwszego dnia po wyborach: "Teraz, kiedy niewolnictwo nie jest już problemem, jestem za tym, by południe uformowało własne państwo. Naprawdę sądzę, że powinni mieć swoją konfederację."
Podczas gdy secesja zdaje się być południowym fenomenem, to w XIX wieku liderzy północy wielokrotnie straszyli oderwaniem własnej części kraju za takie prowokacje jak wojna w 1812 roku, a również za włączenie Luizjany i Teksasu do Unii. W 1803 roku senator z Massachusetts Timothy Pickering proponował "nową konfederację" złożoną ze stanów Nowej Anglii i Nowego Jorku.
W 1839 roku prezydent John Quincy Adams bronił prawa do secesji w przemówieniu wygłoszonym w Nowym Jorku: "Będzie dużo lepiej, jeśli rozstaniemy się w przyjaźni, niż z przymusu pozostaniemy razem."