Doszło już do rozbicia wielu tradycyjnych kościołów protestanckich. Zazwyczaj cała lub część kongregacji tworzy nowe zgromadzenie o nazwach nie związanych z żadną denominacją.
Występujący w programie CNN kaznodzieja oświadczył, że kościół nie jest demokratyczny, a człowiek nie ma wolnego wyboru poza wielbieniem Boga. W przeciwnym razie naraża się na ogień piekielny. świecka moralność to wynik podszeptów szatana.
Od czasu, kiedy evangelicals (nazwę angielską utrzymuję dla odróżnienia od ewangelików, gdyż obejmuje ona wszystkich ludzi, którzy odeszli z tradycyjnych kościołów i stworzyli własne fundamentalistyczne zgromadzenia) odegrali znaczną rolę w republikańskich prawyborach w Południowej Karolinie, gdzie polityczny doradca George’a W. Busha Karl Rove skorzystał z rad ówczesnego szefa Chrześcijańskiej Koalicji Ralpha Reeda w walce z sen. Johnem McCainem o nominację GOPu na prezydenta, liczba evangelicals w zrosła do blisko 100 milionów.
4 lata temu Rove utrącił rywala Busha za pomocą oszczerstw szerzonych wśród chrześcijańskiej prawicy przez Ralpha Reeda. ów "chrześcijanin" z wielkimi ambicjami politycznymi, pozwolił sobie na szatańskie metody wyborczej walki zarzucając McCainowi posiadanie czarnego dziecka z nieprawego łoża, zarażenie swojej żony chorobą weneryczną, dziwkarstwo i chorobę psychiczną. Jako człowiek honoru, McCain nie chciał odpowiadać oszczerstwem za oszczerstwo. Tłumaczenie się z fałszywych zarzutów uznał za rzecz poniżej swojej godności mówiąc, że jeśli zwycięstwo wymaga tak podłych posunięć, to jemu na takim zwycięstwie nie zależy.
Dziś evangelicals chwalą się, że zapewnili Bushowi drugą kadencję w Białym Domu. Nie wiemy jeszcze jakimi metodami.
Zwycięstwo George’a W. Busha nie było szczególnym zaskoczeniem. Poza wszystkim nawet jego polityczni przeciwnicy, wywodzący się głównie z potężnej, bo liczącej blisko 50% całego społeczeństwa grupy, mieli wewnętrzne przekonanie, że prezydent wygra tak, czy inaczej. Takie spojrzenie na procesy polityczne świadczy o braku ufności do Waszyngtonu, który w ostatnim 4leciu wprowadził Amerykanów w niemały szok, poczynając od zmian ustalonych definicji. Inwazję przedstawiano jako wyzwolenie, powstańców jako terrorystów, ataki na amerykańskich "liberators" mieliśmy przyjmować jako oznakę paniki terrorystów nienawidzących nas za nasz dobrobyt i wolność, a także jako potwierdzenie, że wydarzenia w Iraku rozwijają się we właściwym kierunku. Z niewiadomych powodów (czyżby dlatego, że zaprzepaszczono taką szansę w Tora Bora, cedując osaczenie amerykańskiego superwroga na afgańskich watażków?) Osama bin Laden przestał się liczyć na tyle, że prezydent zapytany o tego przywódcę alKaidy, oświadczył: "nie wiem gdzie jest i szczerze mówiąc wcale mnie to nie obchodzi." Ostatnie przed wyborami w USA "przesłanie" Osamy do Amerykanów były czystą kpiną z naszych liderów, którzy mimo miliardowych nakładów kosztów i strat w ludziach nie potrafili się z nim uporać, a siejąc demokrację (jak wojnę w Iraku określa prezydent) zniszczyli infrastrukturę państwa i przyczynili się do śmierci dziesiątek tysięcy Irakijczyków "wyzwolonych" spod terroru Saddama Husajna.
Promowana przez republikanów dyscyplina fiskalna, przestała być ważna. Doradcy prezydenta posunęli się nawet do stwierdzenia, że deficyt budżetu, podobnie zresztą jak odpływ dobrze płatnych prac za granicę, czasami ma dobry wpływ na gospodarkę. Jednym słowem pomieszano pojęcia, robiąc z porażek sukcesy.
Wszystkie argumenty za wojną z Irakiem okazały się fałszywe. Saddam nie dysponwał bronią masowego rażenia, nie miał pieniędzy na budowę nowego arsenału, Irak był zbyt osłabiony sankcjami, by myśleć o ataku na Amerykę. Co więcej, z raportu amerykańskiego szefa inspektorów broni Charlesa Dulfeura wynika, że iracki dyktator wierzył, że wróci do łask Waszyngtonu.
Fakt, że oskarżenie przeciw Husajnowi budowano w oparciu o przesadne, czy wręcz fałszywe "informacje" pochodzące od szefa Irackiego Kongresu Narodowego na uchodźstwie Ahmeda Szalabiego, a przekazywane prezydentowi przez stworzone wyłącznie w tym celu Biuro Specjalnych Planów przy Pentagonie, w żadnym wypadku nie tłumaczy postępowania naszego rządu. Przeciwnie, świadczy jedynie o jego słabości lub cynicznym szukaniu pretekstu do wojny.
Można założyć, że prezydent, jako nowo narodzony chrześcijanin nie kłamał, lecz sam został oszukany przez swoich doradców. Nie świadczy to jednak o jego sile i stanowczości, lecz o niebezpiecznej naiwności, której owocem stała się wojna. Na krótko przed wyborami społeczeństwo miało krytyczny stosunek do wydarzeń w Iraku i sytuacji ekonomicznej w kraju.
Większość była zdania, że wojna w Iraku nie zwiększyła bezpieczeństwa w USA, lecz przyczyniła się do wzrostu zagrożenia.
Biorąc pod uwagę te dwa decydujące o wyborze kandydata elementy, nie jest całkiem jasne dlaczego Bush okazał się zwycięzcą. Zazwyczaj nie wynagradza się drugą kadencją prezydenta nie posiadającego na swym koncie konkretnych osiągnięć w zakresie bezpieczeństwa i gospodarki.
Evangelicals twierdzą, że to oni właśnie gremialnie przyczynili się do sukcesu Busha mając na względzie "wartości", wśród których na pierwszym miejscu stawiają sprzeciw wobec homoseksualnych małżeństw i aborcji. I chociaż sen. Kerry takich małżeństw nie promował, pozostawiając decyzję w tej sprawie obywatelom poszczególnych stanów tak jak do niedawna proponował Bush to prezydent przebił go występując kilka miesięcy temu z propozycją konstytucyjnej poprawki, definiującej małżeństwo wyłącznie jako związek między kobietą i mężczyzną.
Kierując się zasadą "żyj i pozwól żyć innym" liberalne Massachusetts pogrzebało szanse senatora Kerry’ego zezwalając na małżeństwa między ludźmi tej samej płci. I właśnie w tej kwestii wielu wyborców odczuwa moralne rozterki. Jak można przejmować się gejami i lesbijkami, gdy w wojnie wywołanej na fałszywych podstawach giną ludzie? Czym wytłumaczyć poparcie dla prezydenta wobec faktów, które przeczą wiadomościom podawanym przez Biały Dom? I dlaczego evangelicals uznali, że Bush zasługuje na ponowny wybór?
Odpowiedzi na te pytania udzielił nam pastor Andrzej Krupiński ze zgromadzenia Harvest Bible Chapel. Przede wszystkim wyjaśnił, że jako chrześcijanie ludzie przychodzący do jego kaplicy zajmują się sprawami wiary, a nie polityki, zatem w większości nie byli zorientowani jak naprawdę przedstawiały się sprawy. Ponieważ Biblia mówi, że każdą władzę ustanawia Bóg, to rozumieją, że ta władza ma rację, nawet jeśli czasami trudno zrozumieć dlaczego ten, a nie inny człowiek staje na czele państwa. Bywa też, że w nieznanym nam celu, Bóg wyznacza władzę złą, bo w jego zamierzeniach ma ona spełnić jakieś konkretne zadanie, o którym ludzie nie wiedzą i nie muszą wiedzieć.
Dlaczego homoseksualne małżeństwa w oczach evangelicals są bardziej niemoralne od wojny? Ponieważ jest to zagrożenie globalne, rzecz grożąca zburzeniem cywilizacji, która może się rozprzestrzenić po świecie jak zaraza. Raz zaakceptowana nie da się powstrzymać, lecz będzie drążyć ludzkość. Bóg mówi, że homoseksualizm jest grzechem. Ostrzega, że ci, którzy dopuszczają się takich czynów będą surowo ukarani. Krupiński zaznacza, że wyborcze zwycięstwo senatora Kerry’ego, jego zgromadzenie przyjęłoby tak samo jak Busha, ponieważ to również byłby wyraz woli bożej.
Czy zdaje sobie sprawę z wielu przekłamań na jakie zdobyła się administracja Busha? Nie, nie jest tego świadomy, ponieważ polityka zasadniczo nie jest jego domeną. Wie jednak, że gdyby chrześcijanie znali prawdę, to na pewno nie poparliby kłamstwa. Może się zdażyć, że prawdziwy chrześcijanin stanie po stronie ludzi, którzy na to nie zasługują, lecz tylko wówczas, gdy umyślnie zostanie wprowadzony w błąd.
Co myśli o liderach chrześcijańskiej prawicy zaangażowanych w życie polityczne tak głęboko jak teleewangelista Pat Robertson, który urządza w Izraelu protesty przeciw ustępowaniu żydów z Gazy i propaguje rozbudowę Izraela do rozmiarów z czasów biblijnych torpedując ruchy na rzecz pokoju z Palestyńczykami? Ubolewa nad objawami agresji w każdej formie. Jest przeciwnikiem wojny, choć równocześnie uznaje, że wojna może być wyrokiem bożym. Przede wszystkim jednak Krupiński jest zdania, że prawdziwi chrześcijanie zajmują się szerzeniem pokoju i miłości do bliźniego.
Przyznaje przy tym, że z powodu uznawania zwierzchnictwa wybranych władz, w polityce mogą wykazać sporą naiwność, ponieważ z założenia wierzą swoim liderom. Jest to temat bliżej nieznany, ponieważ media uznały ten potężny ruch religijny za sprawę lokalną, głównie południowej części USA. Tak samo jak teraz nie widzą powodu do przekazywania wieści dotyczących ostatnich wyborów. Chociaż milczenie przypisuje się uznaniu własnej porażki przez Johna Kerry, to przecież fakt ten nie tylko nie tłumaczy medialnej inercji, lecz rodzi podejrzenia o stronniczość. żenującą lukę wypełnia Keith Olbermann w programie MSNBC Countdown. Okazuje się, że bałagan jaki powstał w czasie elektronicznego głosowania w Północnej Karolinie można wyprostować jedynie poprzez ogłoszenie nowych wyborów. W Ohio maszyny odliczały zamiast naliczać głosy. W jednym okręgu wyborczym policzono 4000 głosów, podczas gdy liczba zarejestrowanych wyborców wynosiła tam zaledwie 650 osób. Na Florydzie okręgi, gdzie przewaga demokratów wynosiła ponad 80% wyborcy "opowiedzieli" się za Bushem. Eksperci twierdzą, że nikt nie zajmuje się tą sprawą, ponieważ kampania Kerry’go nie zgłosiła żadnych pretensji. Jest całkiem prawdopodobne, że senator Kerry, który oświadczył, że ponownie będzie ubiegać się o prezydenturę za 4 lata, nie złożył wniosku o drugie przeliczenie głosów, pamiętając, że takie żądanie wysunięte w poprzednich wyborach przez Ala Gore’a, zakończyło się dla niego śmiercią polityczną.
Elżbieta Glinka