„Musimy przede wszystkim słuchać”. Kulisy pracy dyrektora pogrzebowego
- 10/29/2020 11:30 PM
Wychowała się w domu pogrzebowym, a w dzieciństwie ojciec przyłapał ją z koleżanką w kostnicy. Jest pogodna, uwielbia horrory i dobrą zabawę. Próbowała swoich sił w świecie korporacji, zanim wróciła do rodzinnego biznesu, gdzie bardziej się spełnia, towarzysząc rodzinom w ostatnich pożegnaniach ich najbliższych. O kulisach pracy dyrektora pogrzebowego opowiada Claudette Zarzycki, współwłaścicielka Zarzycki Manor Chapels, uhonorowana niedawno tytułem „Badass Woman Business Owner” przez West Suburban Chamber of Commerce i prawnuczka pierwszej Polki w Chicago, która została przedsiębiorcą pogrzebowym.
Joanna Marszałek: Czy jako dyrektor pogrzebowy świętujesz Halloween? Dzień Wszystkich Świętych?
Claudette Zarzycki: – Jako dziecko chodziłam zbierać cukierki, a po powrocie do domu również chciałam rozdawać cukierki innym dzieciom. Niestety, nikt do nas nie przychodził po cukierki, bo mieszkaliśmy nad domem pogrzebowym. Bardzo nad tym ubolewałam i skarżyłam się mamie. Dla innych dom pogrzebowy to było straszne miejsce. Dla mnie to był po prostu dom.
Lubię Halloween. Uwielbiam oglądać horrory. Jednocześnie lubię poznawać tradycje różnych kultur związane ze śmiercią: polską – głęboko religijną ze zniczami i odwiedzaniem cmentarzy, latynoską – kolorową i wesołą z budowaniem ołtarzyków.
Jak znalazłaś się w branży pogrzebowej?
– Biznes pogrzebowy w mojej rodzinie sięga trzech pokoleń wstecz. Zaczęło się od prababci, Agnieszki Zarzycki, która wyemigrowała do Ameryki z rodzicami jako kilkuletnie dziecko pod koniec XIX wieku. Wychowała się i wykształciła w Chicago, a po ślubie wraz z mężem otworzyli biznes przewozów dorożkarskich.
Z opowiadań wiem, że prababcia była zafascynowana za każdym razem, gdy zlecenie dotyczyło pogrzebów. Większość serwisów, łącznie z balsamowaniem, odbywała się wówczas w domach. Pytała więc pogrzebowych, czy „może oglądać”. Wreszcie ktoś jej zasugerował, aby zrobiła sobie kurs na dyrektora pogrzebowego. I tak moja prababcia, Agnes Zarzycki, w 1915 roku została pierwszą w Chicago kobietą z Polski – licencjonowanym dyrektorem pogrzebowym. Była jedną z trzech kobiet w około 40-osobowej klasie.
Zarzyccy otworzyli swój pierwszy zakład pogrzebowy w swoim domu w rejonie ulic 25 i Sacramento, w rejonie dzisiejszej dzielnicy Little Village. Agnes chlubiła się swoim zawodem, lecz wpadała w furię, gdy miasto nasyłało na nią inspektorów, by upewnić się, że to ona, a nie mąż, świadczyła usługi, do których wymagana była licencja.
Czy kontynuacja rodzinnego biznesu pogrzebowego była dla ciebie oczywistą decyzją?
– Nie do końca. Po studiach w zakresie marketingu i dziennikarstwa na prośbę ojca ukończyłam kurs dla przedsiębiorców pogrzebowych, tylko po to, żeby mieć asa w rękawie. Przez sześć lat pracowałam w świecie korporacji, lecz szybko zrozumiałam, że moje wykształcenie i umiejętności bardziej przydadzą się w rodzinnym biznesie. Coraz więcej kobiet trafia do branży pogrzebowej, gdyż mają one wyczucie, zrozumienie i delikatność, których często poszukują rodziny po utracie bliskich.
Jesteś pogodna i wesoła. Promujesz dom pogrzebowy w mediach społecznościowych. W ogóle nie pasujesz do stereotypu ponurego przedsiębiorcy pogrzebowego. Co ludzie powinni wiedzieć o twoim zawodzie?
– To praca jak każda inna, dyrektor pogrzebowy to stanowisko i mamy również życie poza pracą. Pamiętam, jak parę lat temu w wolnym dniu na zakupach w Costco spotkałam kobietę, której wcześniej asystowaliśmy w pogrzebie krewnego. Zrobiła wielkie oczy, gdy zobaczyła mnie w spodniach dresowych, tenisówkach, bez makijażu. „Ty tu robisz zakupy?” – zapytała zdziwiona. Tak, robimy zakupy w normalnych sklepach. Kochamy życie i dobrą zabawę.
Towarzyszenie rodzinom w ostatnich chwilach z ukochaną osobą to dla nas zaszczyt i coś więcej niż praca. Przez około tydzień do dwóch stajemy się częścią ich rodziny.
Osobiście uwielbiam przyjęcia, tłumy, gotowanie, pieczenie i prace w ogródku. Nie chodzę zawsze w czarnym i z ponurą miną.
Tylko jak ktoś, kto cały dzień obraca się wokół martwego ciała, może wrócić do domu i po prostu zabrać się za pieczenie ciasteczek?
– Jak w każdej innej pracy, czasami przynosimy związany z nią stres do domu. W moim przypadku dzieje się tak, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z tragiczną śmiercią czy dramatem rodzinnym. Trzeba nauczyć się bardzo świadomego rozdzielenia pracy od życia prywatnego. Powiedzieć sobie, że „teraz jest mój czas”. Oczywiście, jest to wyzwanie, jak w innej pracy, ale trzeba nad tym stale pracować.
Gdy umiera bliska osoba, większość z nas jest tak owładnięta emocjami, że nie zawsze do końca wie, co dzieje się wokół. Co po kolei dzieje się z ciałem i jaka w tym rola dyrektora pogrzebowego?
– Zaczyna się od powiadomienia nas o śmierci. Telefon może zadzwonić o każdej porze dnia i nocy przez cały rok. Dalsze kroki zależą w dużej mierze od tego, gdzie zmarła osoba. Jeżeli w domu – musi być najpierw zawiadomione 911 i lokalny koroner. Dalej aranżujemy przewóz zwłok pod naszą opiekę. Do tego korzystamy z usług serwisu tzw. trade removal. To panowie z vanem, którzy transportują ciało ze szpitala, hospicjum, domu do naszego zakładu.
Gdy tylko zwłoki znajdą się u nas, powiadamiamy naszego balsamistę. W międzyczasie prowadzimy wstępne rozmowy z rodziną i pracujemy nad dokumentacją. Dalej następuje konferencja z rodziną, na której szczegółowo omawiane są dostępne usługi i ich koszty. W tle wykonujemy liczne telefony i przygotowujemy dokumentację – a jest tego sporo: akt zgonu, pozwolenie na pochówek lub kremację, nekrologi, obrazki, czasami kwiaty, obiad po pogrzebie, rozmowy z kościołem i cmentarzem. Dalej następuje serwis, czyli pożegnanie zgodnie z życzeniem rodziny i wszystko zazwyczaj kończy się na cmentarzu.
Co najbardziej frustruje dyrektorów pogrzebowych?
– Telefony z pytaniem „ile kosztuje pogrzeb?”. Takie telefony dostaję nawet o 3 w nocy. Wówczas przedstawiam się i pytam, czy mają na myśli pochówek czy kremację, z wizytacją ciała czy bez, czy mają już miejsce na cmentarzu itd., itp. W odpowiedzi słyszę „chcę tylko wiedzieć, ile kosztuje pogrzeb. Musimy zabrać babcię z hospicjum w ciągu dwóch godzin”.
Warto pamiętać, że branża pogrzebowa jest regulowana przez Federalną Komisję Handlu, jak i przepisy stanowe, dlatego każdy dyrektor pogrzebowy jest zobowiązany przedstawić i wyjaśnić rodzinie wszystkie koszty w cenniku, z czego niektóre są obowiązkowe, inne opcjonalne. Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie „ile kosztuje pogrzeb”.
Na czym polega balsamowanie? Ta starożytna praktyka owiana jest mgiełką tajemnicy.
– Balsamowanie polega na tymczasowej konserwacji ciała za pomocą substancji chemicznych na czas przeprowadzania serwisów pogrzebowych. Zabiegów tych dokonuje balsamista, który współpracuje z nami jako niezależny wykonawca i jest jednym z najlepszych w swoim fachu, bo jest na bieżąco z najnowszymi technikami.
Najpowszechniejsze jest balsamowanie tętnicze, w którym przez tętnicę szyjną wstrzykuje się do ciała roztwór konserwujący. Czasami konieczne jest wstrzykiwanie go w innych punktach, w zależności od tego, na co zmarła dana osoba. Dalej następuje balsamowanie jamowe, polegające na odciągnięciu płynów i gazów z pozostałych organów. W zależności od rozmiaru, wagi ciała i komplikacji, ten etap balsamowania może trwać od 1,5 do 5 godzin.
Drugi etap to kosmetyka i przygotowanie ciała dla publiczności. Ciało jest wówczas ubierane i wkładane do trumny. Zawsze prosimy rodzinę o zdjęcie zmarłego, kiedy był zdrowy i wyglądał dobrze, i staramy się przywrócić ciału wygląd z podobizny. Do pań przychodzi fryzjerka, która czasem poprawia również makijaż kobiecą ręką.
Balsamowanie ciała generalnie nie jest wymagane w Illinois, z wyjątkiem sytuacji, gdy ciało wystawione będzie na widok publiczny w otwartej trumnie, gdy wysyłane jest poza stan lub poza kraj i ostatnio w przypadkach śmierci na COVID-19.
Co ludzie wkładają do trumny?
– Polskie rodziny – przedmioty religijne, święte obrazki, książeczki do nabożeństwa, szkaplerze, obrączki, portfel z pieniędzmi, choć zawsze odradzamy chowanie wartościowych rzeczy. Jeśli zmarły nosił zegarek, polskie rodziny zawsze chcą, by zatrzymać w nim czas. Mieliśmy rodziny amerykańskie, które wkładały do trumny wędki, kije bejsbolowe, kije do golfa, alkohol. Popularne są listy, własnoręcznie narysowane obrazki. Raz rodzina bez naszej wiedzy włożyła do trumny luzem piłeczki golfowe, które strasznie hałasowały przy wnoszeniu metalowej trumny po schodach kościoła.
Jaki był najtrudniejszy moment w twojej pracy?
– Najtrudniejsze są zawsze pogrzeby dzieci. Każdy dyrektor pogrzebowy to potwierdzi. Niektóre rodziny chowają dzieci, które nie miały nawet szansy przyjść na świat. Dla mnie osobiście jest to szczególnie bolesne, gdyż sama zmagam się z bezpłodnością. Ciekawe jest jednak to, że prawie zawsze zaraz po tym, jak chowamy dziecko, mamy pogrzeb osoby, która dożyła sędziwego wieku. Pierwszy zauważył to mój dziadek, który zwykł mawiać, że dzieci oświetlają dorosłym drogę do nieba.
Osobiście trudne są dla mnie również pogrzeby kobiet, które zmarły na raka piersi, ponieważ w zeszłym roku zdiagnozowano u mnie tę chorobę. Miałam wówczas wrażenie, że nagle coraz więcej kobiet umiera na raka. Wracałam do domu i płakałam nad własną śmiertelnością. Bałam się. Czasami nie byłam w stanie przewodniczyć tym pogrzebom, zwłaszcza że nikt oprócz najbliższej rodziny nie wiedział o mojej diagnozie.
Czy w branży pogrzebowej można również mówić o największych sukcesach?
– Jeśli rodzina, z którą pracowałam, po wszystkim, co przeszła, przychodzi do mnie i mówi „dziękuję” – to jest największy sukces. Sukcesem jest, jeżeli wiem, że uważnie wysłuchałam rodziny i zrobiłam absolutnie wszystko, aby ułatwić im tę trudną drogę. Bo dobry dyrektor pogrzebowy musi przede wszystkim słuchać.
Czy można oswoić się ze śmiercią? Przygotować na nią w jakiś sposób?
W naszym życiu przygotowujemy się na wiele rzeczy, które nie są gwarantowane – narodziny dziecka, szkołę, college, małżeństwo, pracę, emeryturę. Tymczasem jedyną gwarantowaną rzeczą w naszym życiu jest śmierć. Tak, powinniśmy się na nią przygotować. I nie mówię tu o planowaniu własnego pogrzebu, choć oczywiście można to również zrobić. Mam na myśli uporządkowanie naszych spraw i dóbr za życia.
Często błędnie zakładamy, że po śmierci „najbliżsi zatroszczą się o nas”. Jeżeli sami nie zatroszczymy się za życia o nasze dobra, posiadłości, konta bankowe, pozostawiamy bliskim w spadku duże utrapienie. Często jestem świadkiem problemów, które spadają na rodziny, gdy sprawy ziemskie zmarłego nie zostały załatwione. W ostatnich miesiącach covid pomógł nam trochę odbyć rozmowy, które są niezbędne w każdej rodzinie. Zaczynają się one od słów „co by było gdyby”.
To od strony formalnej. A… jak nie bać się śmierci?
– Być dobrym człowiekiem za życia – uczciwym, pomocnym i hojnym. Spędzać czas z bliskimi, ale nie dopiero, gdy są chorzy. Wysłać kwiaty mamie teraz, a nie dopiero na trumnę. Na śmierć przygotowujemy się codziennie tym, jak żyjemy.
Dziękuję za rozmowę.
Joanna Marszałek
[email protected]
Zdjęcia: Joanna Marszałek
Reklama