Tadeusz Młynek: Polskie szkoły są gotowe do nauczania
- 09/03/2020 11:07 PM
O kondycji polonijnych szkół w aglomeracji chicagowskiej i gotowości do nowego, wyjątkowego roku szkolnego rozmawiamy z Tadeuszem Młynkiem, prezesem Zrzeszenia Nauczycieli Polskich w Ameryce
Katarzyna Korza: Panie Prezesie, kilka tygodni temu napisaliśmy, że polskie szkoły są w potrzasku. Mieliśmy rację? W jakiej sytuacji są teraz polskie szkoły?
Tadeusz Młynek: To zależy. Te szkoły, które mieszczą się w szkołach katolickich, problemu nie mają. Mogą korzystać z pomieszczeń jak dotychczas. Niektóre szkoły mają własne siedziby, one też bez przeszkód mogą funkcjonować. Natomiast oczywiście część szkół ma siedziby w szkołach dysktryktowych (lokalnych publicznych – red.) i one w tym roku napotkały na największy problem, bo szkoły polskie są w tym przypadku traktowane jak zajęcia nadobowiązkowe, pozalekcyjne, a te zostały w tych szkołach zawieszone. Pamiętajmy również, że wszystkich obowiązują dosyć restrykcyjne przepisy związane z utrzymywaniem czystości w szkołach, trudno więc mieć pretensje o to, że polskie szkoły nie mogą funkcjonować w tych budynkach. Po prostu utrzymanie odpowiednich warunków w szkołach jest dużym wysiłkiem organizacyjnym i finansowym.
Polskie szkoły nie mają również poduszki finansowej.
– Żeby polska szkoła się utrzymała, musi funkcjonować. Nie ma żadnych subwencji ani finansowania z programów stanowych czy federalnych, ani też nie ma grantów z instytucji polonijnych. Szkoły są zdane na siebie, finansowane są ze środków pochodzących od rodziców uczniów.
Do tego, jak wiemy, dochodzą wątpliwości rodziców, czy powinni zapisywać dzieci do szkół, bo mimo że wiele z nich zaczyna naukę stacjonarnie, może skończyć się na nauczaniu zdalnym. A rodzice nauczania zdalnego chyba nie chcą.
– Jasne, doskonale rodziców rozumiemy. Są obciążeni pracą zawodową, pracą z dziećmi, bo wiele dzieci uczy się zdalnie w szkołach amerykańskich, zresztą, z tymi pandemicznymi warunkami dzieci radzą sobie bardzo różnie. Jeśli dojdzie jeszcze szkoła polska i trzeba będzie usiąść przed ekranem lub zorganizować naukę dla kilkorga dzieci, to jest to sporo pracy. Paradoksalnie, do niedawna trzymaliśmy młodzież jak najdalej od komputera, teraz wszyscy: rodzice, nauczyciele sadzamy dzieci przed nimi. Wszystko poszło w odwrotnym, niezamierzonym kierunku. Problem jest duży, ale ja przyznaję, że patrzę na najbliższą przyszłość dosyć optymistycznie. Wiem, jak oddani nauce języka polskiego są rodzice, jestem pewien, że będą chcieli, żeby dzieci kontynuowały naukę.
Czy możemy zatem rodziców dodatkowo uspokoić, że nauczyciele są lepiej przygotowani do nauczania zdalnego niż w marcu, na początku pandemii? W naszym środowisku nie funkcjonowało pełne zrozumienie tego, czym jest e-learning i praca zdalna. Trzeba przyznać, że wielu nauczycieli po prostu przesyłało zadania do zrobienia bez refleksji, że przecież ktoś – najpewniej rodzic, będzie musiał wykonać pracę z dzieckiem…
– To już przeszłość. Idziemy w tym kierunku, żeby rodzic miał jak najmniej pracy w ramach zajęć zdalnych. Nie powinien siedzieć z dzieckiem, dziecko powinno być do zrobienia swoich ćwiczeń przygotowane przez zajęcia zdalne i nauczyciela. Jesteśmy w zdecydowanie innym miejscu, niż byliśmy w marcu. Wtedy sytuacja nas zaskoczyła. Dzisiaj pomagamy nauczycielom przygotować się do nowego roku – uczestniczymy w różnych formach doskonalenia. Szkolenia są prawie codziennie, organizowane przez różne podmioty funkcjonujące w Polsce, np. przez Stowarzyszenie Wspólnota Polska. Poznajemy programy, poznajemy sposoby, chcemy należycie odpowiedzieć na wyzwania tego trudnego czasu.
Czy widzi Pan wśród polskich placówek szkołę, która zajęła się w tej nadzwyczajnej sytuacji problemem modelowo?
– Borykamy się z podobnymi problemami i radzimy sobie na podobnym poziomie. Są szkoły, które już w przeszłości stosowały nowatorskie narzędzia, one na stracie poradziły sobie trochę szybciej z organizacją nauki zdalnej. Pewnym problemem było to, że chaotycznie szukaliśmy rozwiązań, korzystaliśmy z różnych platform. A nie chcemy, żeby dzieci się w tym gubiły. Dzisiaj większość szkół pracuje na zoom, wiele z nich wykupiło szerszy dostęp, praca jest płynna, wygodna dla obu stron.
Państwo jako Zrzeszenie Nauczycieli Polskich w Ameryce nie możecie stanowić przepisów dla wszystkich szkół, bo to są jednostki niezależne. W jaki zatem sposób planujecie pomóc polskim szkołom, które mają tak różną sytuację i warunki?
– Zrzeszenie może pełnić funkcję doradczą. Założyliśmy dwie możliwości: jedna, ze szkoły będą otwarte – te, które mogą. Te, które nie będą miały możliwości, przejdą na nauczanie zdalne – będą prowadzić e-learning, a nawet zastanawiamy się nad możliwością współpracy z rodzinami w zakresie homeschoolingu, który funkcjonuje w wielu krajach, również w Polsce i Stanach. Żeby takie rozwiązanie dobrze funkcjonowało, będzie trzeba przyjąć precyzyjne kryteria oceny i egzaminowania na koniec roku. Prawdopodobnie wykorzystamy w tym celu to, co już mamy. A mamy tzw. testy poziomujące, które sprawdzają wiedzę ucznia. Mogłyby one być pomocne, na ich podstawie moglibyśmy oceniać, czy dzieci kwalifikują się do klas programowo wyższych czy też nie.
To znaczy, że będzie również ramowy program, obowiązujący wszystkie szkoły?
– Chodzi o to, żeby dzieci realizowały ten sam program. Oczywiście, inna sytuacja jest tam, gdzie środowisko polonijne jest duże, a dzieci są w języku zanurzone na co dzień, inaczej jest na tych przedmieściach, gdzie środowisko polonijne jest małe i tam program musi być bardziej elastyczny, bo i dzieci znają język na zupełnie innym poziomie. Jest również taka propozycja, żeby stworzyć zewnętrzne, wirtualne klasy dla tych uczniów, którzy z różnych względów nie mogą uczyć się stacjonarnie, ale mogliby zdalnie. Wirtualne klasy mogłyby składać się z dzieci z różnych miejsc w aglomeracji chicagowskiej, uczniowie oceniani byliby na egzaminach rocznych. Jesteśmy otwarci na wszelkie opcje.
Ciekawy pomysł, choć może być trudno przekonać do niego uczniów i nauczycieli.
– To jest pomysł na nowe czasy i próba przekucia trudnej sytuacji na coś dobrego. A być może nawet, nowym sposobem nauczania języka, bo przecież istnieją już szkoły wirtualne języka polskiego i jako zrzeszenie dobrze o tym wiemy. Nic nie zastąpi oddziaływania środowiska i tego również jesteśmy pewni. Natomiast wirtualne klasy skupione w jednej aglomeracji mają tę zaletę, że istnieje możliwość spotkania osobistego. Szkoły całkowicie wirtualne, prowadzone np. z Polski, takiej możliwości nie dają.
Faktycznie – nasze dzieci nie są pierwszymi uczącymi się poza szkołami, ale pierwszymi, które mają do dyspozycji tyle nowoczesnych środków komunikacji, które tak mocno wspierają naukę.
– To prawda, zresztą na przestrzeni 25 lat i szkoły polonijne diametralnie się zmieniły. 25 lat temu obserwowaliśmy napływ emigracji z Polski. Były zielone karty, wielu ludzi przyjeżdżało z dziećmi i te dzieciaki, które przyjeżdżały znały wyłącznie język polski. Dzisiaj, po ćwierćwieczu, napływu właściwie nie ma. Nasze polskie rodziny się amerykanizują, powstają często małżeństwa mieszane, więc to język angielski, nie polski, jest podstawowy. To bardzo wpływa na sposób, w jaki komunikują się dzieci. Więc my w zasadzie uczymy obcokrajowców.
Czyli kolejną ważną zmianą, która czeka nauczycieli, będzie zmiana podejścia do nauczania, bo de facto uczą oni dzieci anglojęzyczne?
– Osobiście uważam, że polskie szkoły będą miały uczniów jeszcze długo, ale prawdą jest, że zmiana metod, która towarzyszy nam przy okazji pandemii, może przyczynić się do wyboru lepszych metod przykładanych do nauczania dzieci w polskich szkołach w ogóle. Patrzę na przyszłość optymistycznie. Czy wie pani, że liczba uczniów w polskich szkołach jest prawie ta sama obecnie co 25 lat temu? Jest to około 17 tys. dzieci. Pandemia wyhamuje liczby, to prawda. Ale szkoły nie znikną, bo bez szkoły trudno jest zachować język polski na dobrym poziomie. Rodzice na szczęście mają potrzebę zachowywania języka, kultury, tożsamości, my, jako nauczyciele, jesteśmy im nieustannie wdzięczni za tę chęć i pracę z dziećmi, a nauczycieli wspieramy szkoleniami, osobom wchodzącym do zawodu proponujemy studium pedagogiczne.
Jakie jeszcze rozwiązania będzie proponować zrzeszenie szkołom?
– Będziemy oczekiwać od nauczycieli i od rodziców oświadczeń, że są świadomi sytuacji epidemicznej. Szkoły muszą również wypracować regulaminy pracy online na wypadek, gdyby w takiej formie musiała funkcjonować szkoła i bardzo do tego szkoły zachęcamy.
Jak wygląda z państwa perspektywy ogląd na liczby? Dyrektorzy szkół w odpowiedziach mailowych do ,,Dziennika Związkowego” pisali, że do szkół wróci ok. 70 proc. dzieci.
– I tak rzeczywiście jest niektórych szkołach. W szkole, w której ja pracuję, mieliśmy ok. 500 uczniów, na rozpoczynający się wkrótce rok szkolny zapisanych jest ok. 400 dzieci. Znów – jestem optymistą. Myślę, że rodziny dobrze wiedzą czym jest przygotowanie dziecka do egzaminu certyfikowanego, matury czy Seal of Billiteracy. Nie da się przerwać nauki na rok, dwa, powrót po takim czasie będzie okupiony ogromnym wysiłkiem i myślę, że rodzice są tego świadomi.
Dziękuję za rozmowę.
—
Uwaga
Rodzice, którzy chcieliby się skontaktować z prezesem Tadeuszem Młynkiem, powinni napisac do niego e-mail: [email protected]
Reklama