Mam COVID-19. Polka opowiada o swoim doświadczeniu z koronawirusem
- 05/22/2020 12:57 AM
To tylko jeden z półtora miliona przypadków zachorowań na COVID-19 potwierdzonych w Stanach Zjednoczonych do czwartku 21 maja. To również tylko jeden z ponad 100 tysięcy przypadków zdiagnozowanych w Illinois i tylko jeden z ponad 66 tys. w samym powiecie Cook. Od tygodni o swoim doświadczeniu z COVID-19 opowiadają publicznie aktorzy, dziennikarze i politycy. My dodajemy do tego historię z naszego chicagowskiego, polonijnego podwórka*.
Był ostatni tydzień kwietnia, kiedy 52-letnia Dorota**, nauczycielka z Mt. Prospect, zaczęła źle się czuć.
– Poprawiałam wieczorem prace uczniów, kiedy poczułam ból głowy. Było już późno. Pomyślałam, że pewnie jestem przepracowana. Położyłam się spać koło północy – opowiada.
Obudziła się koło 4 rano z dreszczami i temperaturą około 38,5 stopni C. Dodatkowo pojawiły się bóle mięśni. Wzięła ibuprofen, bo, jak twierdzi, tylenol na nią nie działa.
– Najbardziej dokuczał ból głowy i potworne bóle mięśni. Głowa bolała do tego stopnia, że czułam, że gałki oczne za chwilę mi pękną – kontynuuje.
Po dwóch dniach zgłosiła się na wirtualną wizytę u swojej lekarki. Opisała symptomy, a doktor przefaksowała skierowanie na test na COVID-19 do szpitala St. Francis w Evanston. Godzinę później zadzwoniono do niej ze szpitala z wyznaczoną porą testu, który miał odbyć się w tym samym dniu.
– Testy odbywały się w specjalnym namiocie do testowania przy szpitalu – relacjonuje Dorota. – Wcześniej poinstruowano mnie, żeby nie wychodzić z samochodu, lecz tylko przygotować dowód potwierdzający tożsamość. Nie było kolejki. Podjechałam, pokazałam ID. Podeszła do mnie pielęgniarka, w pełnej odzieży ochronnej, i pobrała wymaz z obu dziurek w nosie specjalnym długim patyczkiem higienicznym. Było to trochę niekomfortowe, bo patyczek wkładany głęboko do nosa można poczuć praktycznie w gardle. Ale trwało to tylko parę sekund. Wszystko odbyło się szybko i sprawnie.
Po dwóch dniach otrzymała telefon z wynikiem testu – był pozytywny. Jej reakcja na wiadomość, że ma COVID-19?
– Nie spanikowałam. Nie chciałam poddawać się panującej już wokół psychozie. Moja lekarz podeszła do diagnozy spokojnie. Powiedziała, że nie jestem w grupie ryzyka wystąpienia poważnych komplikacji.
Dorota nie ma problemów ze zdrowiem i nie przyjmuje żadnych leków. Twierdzi, że jest dość odporna, bo pracuje w szkole z młodzieżą i rzadko choruje.
Lekarz zaleciła jej, żeby nie wychodzić z domu i w miarę możliwości pozostać w jednym pomieszczeniu. Pić dużo wody i odpoczywać. Leki – tylko przeciwgorączkowy i przeciwbólowy. W razie wystąpienia problemów z oddychaniem lub skrajnego osłabienia – jechać do szpitala lub wezwać karetkę.
Jak twierdzi Dorota, teoria dotycząca izolacji w jednym pomieszczeniu to jedno, a praktyka to drugie. Kobieta mieszka z 23-letnim synem w mieszkaniu w budynku apartamentowym.
– Byłam bardzo ostrożna, stale wszystko wycierałam, dezynfekowałam powierzchnie, ale musiałam poruszać się we wspólnej przestrzeni – mówi.
W rezultacie syn też się zaraził. Zaczął czuć się źle około pięciu dni po tym, jak zachorowała matka. Był w kontakcie z tym samym lekarzem, ale nie robił testu. Objawy miał podobne do tych, które wystąpiły u matki, tylko łagodniejsze i bez gorączki.
– Gdy pojawił się u niego zanik smaku i węchu, to wiadomo już było, że to nie jest grypa – mówi Dorota.
Kolejne dni i tygodnie po diagnozie Dorota spędziła w domu w izolacji. Ponieważ uczy klasy licealne, musiała przygotowywać materiały dla uczniów, żeby nie doprowadzić do zaległości. Pracodawca był wyrozumiały i namawiał Dorotę, by odpoczywała. Po zażyciu leków gorączka spadała, a ból głowy zmniejszał się, ale wszystko wracało, gdy leki przestawały działać. Córka i przyjaciółka przywoziły Dorocie zakupy i zostawiały je na balkonie na pierwszym piętrze. Telefon, internet i praca pozwalały nie myśleć tak bardzo o chorobie.
Pięć lat wcześniej Dorota przebyła grypę. Twierdzi, że objawy były bardzo podobne, przynajmniej na początku. Przy grypie temperatura była nawet nieco wyższa, a objawy bardziej intensywne. Wspomina, że nie mogła wówczas wstać z łóżka.
W przypadku COVID-19 z czasem pojawił się również kaszel, a pod koniec choroby – zanik węchu i smaku. Dorota wspomina lepsze i gorsze dni, zwłaszcza na początku choroby. Czasami miała siły pracować prawie normalnie, a czasami wykonywała tylko absolutne minimum.
– Był też taki moment, że obserwowałam już poprawę, temperatura i bóle mięśni ustępowały – i nagle symptomy wróciły. Tym też u mnie różnił się COVID-19 od normalnej grypy – mówi.
Dorota nie wie, jak się zaraziła. Mówi, że przez cały kwiecień pracowała z domu i wychodziła tylko do sklepu. Była w Jewelu, Walmarcie, Home Depot i dużych polonijnych delikatesach. Za każdym razem używała maseczki, rękawiczek i żelu odkażającego. Jedyny bezpośredni kontakt na co dzień miała z synem.
Przyznaje jednak, że jeden raz opiekowała się czteroletnim wnukiem, którego rodzice pracują w służbie zdrowia. To była wyjątkowa sytuacja, bo nie miał kto zostać z dzieckiem. Córka Doroty jest pielęgniarką, a zięć pracuje w szpitalu w pacjentami z COVID-19. Jednak, jak twierdzi Dorota, w tygodniach poprzedzających zachorowanie nie miała kontaktu ani z córką, ani z zięciem. Na początku pandemii zięć był testowany na COVID-19, lecz wynik był negatywny. Dowiedziała się natomiast, że w kwietniu czteroletni wnuk i zięć mieli gorączkę, która ustąpiła po dwóch dniach. Nie mieli żadnych innych objawów. Dorota zastanawia się, czy mógł to być zupełnie bezobjawowy COVID-19, czy może raczej złapała wirusa gdzieś w sklepie podczas zakupów.
– Ten wirus jest nieprzewidywalny. Naprawdę nie wiem, w jaki sposób mogłam się zarazić.
Przyznaje, że skoro zaraziła się będąc ogólnie zdrowa i przy stosowaniu środków ostrożności, to zarazić może się każdy.
Co chciałaby powiedzieć czytelnikom na temat koronawirusa?
– Jak pokazuje mój przypadek, koronawirus to jeszcze nie wyrok. Jeżeli ktoś nie ma innych schorzeń, to można się wyleczyć, nie trzeba panikować. Trzeba tylko bardzo uważać, żeby nie zarazić innych. Dbać o siebie, obserwować, jak choroba się rozwija. Inaczej sytuacja się ma w przypadku osób starszych. One powinny mieć zaostrzone restrykcje i specjalne godziny wyjść. One zdecydowanie powinny unikać skupisk, bo dla nich choroba może się bardzo źle skończyć.
W czwartym tygodniu od chwili, kiedy pojawiły się pierwsze objawy, Dorota czuje się dobrze. Ma dużo energii, normalnie pracuje – cały czas z domu. Wzmacnia swój system immunologiczny, bierze witaminy i w miarę możliwości wychodzi na słońce. Pozostał tylko uporczywy kaszel. Lekarz powiedziała jej, że może trwać jeszcze przez kilka tygodni.
Dorota przyznaje, że największym wyzwaniem podczas choroby była izolacja.
– Jestem osobą, która lubi wyjść, musi być wśród ludzi. Zamykanie w domach źle działa na psychikę. A gdy psychika siada, siada też cały organizm i jesteśmy bardziej podatni na choroby. To takie błędne koło. Nie wpadłam w głęboką depresję, ale to odosobnienie było naprawdę niekomfortowe.
Joanna Marszałek
[email protected]
--
*Wypowiedzi bohaterki mają charakter ogólnoinformacyjny i opierają się na jej indywidualnym doświadczeniu. Nie powinny być traktowane jako porada medyczna lub podstawa do diagnozy. W razie objawów choroby zawsze należy skontaktować się ze swoim lekarzem.
**Nazwisko jest znane redakcji. Bohaterka prosiła o nieujawnianie go w celu zachowania prywatności.
Reklama