Imigranci w USA w walce z pandemią
W walce z pandemią COVID-19 największym problemem może okazać się nie brak respiratorów, maseczek i sprzętu, ale brak pracowników służby zdrowia – lekarzy, pielęgniarek, salowych i innego personelu. Wśród wszystkich tych grup poważną rolę odgrywają imigranci.
Leczymy się u imigrantów
Wielu przybyszów z Polski wie doskonale, jak wiele przeszkód i przeciwności trzeba pokonać, aby znaleźć zajęcie w służbie zdrowia lub praktykować medycynę w USA. W szpitalach widzi się dziesiątki przepracowanych imigrantów-rezydentów, marzących o otwarciu w Stanach własnej praktyki. To jednak długi i skomplikowany proces. Imigranci z kwalifikacjami w zawodach medycznych przyjeżdżają nie tylko ze znajomością języków (oprócz angielskiego znają także inne, pozwalające na porozumiewanie się z pacjentami), ale także ogólną wiedzę medyczną, wyniesioną często z prestiżowych zagranicznych szkół i uczelni. Często jednak zderzają się z chaotycznym amerykańskim systemem opieki zdrowotnej, różniącym się zasadniczo od istniejących w ich krajach, zwłaszcza od tych, gdzie działa powszechna służba zdrowia.
Mimo tych przeszkód, właśnie w tym sektorze gospodarki widać nadreprezentację osób urodzonych poza USA w stosunku do struktury demograficznej ludności. Imigranci stanowią 17 procent wszystkich pracowników służby zdrowia. Wśród lekarzy prawie co trzeci jest cudzoziemcem, za granicą urodziła się niemal co czwarta pielęgniarka. Teraz to właśnie od tych grup zawodowych, zaangażowanych w walkę z COVID-19 zależy życie i zdrowie tysięcy Amerykanów. Podobnie jak w innych krajach, będą oni powoli wykruszać się. To dlatego przypomniano sobie o możliwości pozyskania kolejnych pracowników do walki z pandemią.
Grzechy przeszłości
Jeszcze przed pandemią przewidywano, że Stany Zjednoczone potrzebować będą lekarzy. Association of American Medical Colleges oceniało, że w 2032 roku będzie w USA brakować między 46,9 tys. a 121,9 tys. lekarzy. Część biedniejszych stanów (np. Arkansas, Missisipi) już teraz cierpi na brak medyków. Z kolei większe i bogatsze stany jak Kalifornia, czy Teksas, już za kilka lat nie będą mogły sobie radzić z powodu niedoboru pielęgniarek. Obecna pandemia jeszcze bardziej uwidoczni ten problem.
W niektórych stanach gubernatorzy uchylili wymogi licencyjne dla absolwentów zagranicznych szkół medycznych, umożliwiając imigrantom włączenie się w walkę z COVID-19. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że pandemia odsłoni w sposób bardzo bolesny skutki restrykcyjnej polityki imigracyjnej. Lekarze muszą oczekiwać w długich kolejkach po zielone karty, przechodzić przez trudny proces rezydencji, podczas którego byli niejednokrotnie ofiarami wyzysku, oraz stosować się do restrykcji geograficznych, jeśli chodzi o miejsce osiedlenia. Każdego roku do USA przyjeżdża ok. 4 tys. lekarzy z wizami j-1, którzy odbywają rezydencje w szpitalach klinicznych. Ich pensje są najczęściej opłacane z pieniędzy z Medicare, jakie otrzymują te placówki. Według prawników imigracyjnych, szansę na pozostanie w USA ma tylko około 1500 z nich. Wynika to z przepisu, że po odbyciu rezydencji każdy z lekarzy powinien wrócić na co najmniej 2 lata do swojego kraju, aby potem ubiegać się o zieloną kartę lub wizę pracowniczą H-1B. Od tej zasady stosuje się tylko nieliczne wyjątki.
Pielęgniarki, których w USA chronicznie brakuje, też muszą swoje odczekać w kolejkach, a do tego nie mogą korzystać z puli wiz pracowniczych dla wykwalifikowanych pracowników.
Przyspieszone procedury w konsulatach
Nie wiadomo jeszcze, jak szybko i jak skutecznie administracja zareaguje na problem braków kadrowych w czasie pandemii. Jednym z symptomów świadczących o tym, że w Waszyngtonie zaczęto sobie zdawać sprawę z powagi sytuacji była informacja, która ukazała się w ubiegłym tygodniu na stronach Departamentu Stanu. Zawierała ona instrukcję, aby zachęcać personel medyczny szukający zatrudnienia w USA – na podstawie wiz pracowniczych (H) lub wymiany studenckiej (J), a w szczególności posiadający doświadczenie przy opiece nad zakażonymi wirusem COVID-19 – do skontaktowania się z najbliższą amerykańską placówką dyplomatyczną, w celu umówienia się na spotkanie z urzędnikiem konsularnym. Zachęca się także osoby znajdujące się już w USA do zwrócenia się do swoich sponsorów w sprawie wystąpienia o przedłużenie wiz. Dopiero następnego dnia, gdy informacja rozlała się po mediach społecznościowych, a administrację zaczęto oskarżać o drenaż mózgów w dobie pandemii, urzędnicy Departamentu Stanu sprecyzowali, że chodzi o osoby, które już wcześniej złożyły wnioski o pracę lub wizy studenckie.
Komunikat pojawił się już po zawieszeniu przez amerykańskie ambasady rutynowych czynności wizowych. W wielu miejscach ewakuowano też personel placówek konsularnych, pozostawiając na miejscu tylko najbardziej niezbędnych pracowników. Wysiłki Departamentu Stanu świadczą jednak o tym, że administracja zdała sobie sprawę, iż w czasie pandemii jest zmuszona polegać na pomocy imigrantów.
Niepewność Dreamersów
Wielu pracowników medycznych to młodzi ludzie korzystający z programu Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA), stanowiącego parasol ochronny przed deportacją. Przez kilka ostatnich tygodni żyli oni w zawieszeniu obawiając się, że ich udział w programie nie zostanie przedłużony. Powodem było zamknięcie centrów odpowiedzialnych za sprawdzanie odcisków palców, co jest jednym z wymogów związanych z procedurą. W poniedziałek USCIS poinformował jednak o uchyleniu tego wymogu na czas pandemii. To dobra wiadomość dla Dreamersów, ale trzeba pamiętać, że oczekują oni na orzeczenie Sądu Najwyższego, który ma zdecydować, czy prezydent Donald Trump ma prawo zakończyć cały program DACA. Na razie 27 tysięcy uczestników DACA – pracujących jako lekarze, pielęgniarze, czy paramedycy – może jeszcze pozostać w USA i walczyć z COVID-19. Jednak już w czerwcu lub lipcu mogą oni dowiedzieć się, że nie będą w USA mile widziani, mimo że większość Dreamersów nie pamięta już ojczyzny.
Prawnicy imigracyjni wskazują na cały szereg działań, jakie mogłaby podjąć administracja. Jednym z nich jest wyrażenie zgody, aby pielęgniarki z licencjatem mogły ubiegać się o wizy pracownicze H-1B, co w tej chwili jest niemożliwe. Innym – permanentne rozwiązanie sytuacji Dreamersów. Wielu lekarzy-imigrantów nie może też podjąć swoich obowiązków przed formalnie wyznaczonym początkiem rezydencji, co także można rozwiązać decyzjami administracyjnymi. To dlatego sekretarz Departamentu Zdrowia i Świadczeń Społecznych Alex Azar wezwał stanowych gubernatorów do złagodzenia wymogów licencyjnych dla zagranicznych lekarzy i pielęgniarek. Przyspieszyłoby to np. nostryfikacje dyplomów osób już przebywających w USA. Nie mniej ważne jest także udrożnienie systemu imigracyjnego, który w okresie pandemii praktycznie przestał funkcjonować, aby umożliwić przyjazd kolejnych 4000 lekarzy, którzy w tym roku powinni rozpocząć rezydencje. Przy okrojeniu personelu ambasad mogą oni nie otrzymać wiz na czas.
Jolanta Telega
[email protected]
Reklama