Rządy wielu krajów Europy, Azji i obu Ameryk radzą wszystkim obywatelom, by zachowywali odpowiedni fizyczny odstęp od siebie, tak by spowolnić rozprzestrzenianie się koronowirusa. Naukowcy ostrzegają jednak, że prawdziwy kataklizm epidemiologiczny zacznie się z chwilą, gdy choroba zaatakuje miliony mieszkańców slumsów. Ludzie żyją tam w ogromnym zatłoczeniu i bez dostępu do standardowych urządzeń sanitarnych...
Bez czystej wody
Szacuje się, że w slumsach, głównie w Azji, Afryce i Ameryce Południowej, mieszka dziś ponad miliard ludzi, czyli niemal jedna trzecia wszystkich mieszkańców miast naszego globu. Ich domami są zwykle prowizoryczne budy z dykty i blachy. Nie ma tam odpowiedniej wentylacji, kanalizacji, bieżącej wody pitnej, a często również prądu elektrycznego. Tak zwany social distancing jest tam po prostu niewykonalny, podobnie zresztą jak częste mycie rąk.
43-letnia Celestine Adhiambo mieszka w slumsie Mukuru na przedmieściach Nairobi. Wraz z mężem i sześciorgiem dzieci zajmuje jednopokojowe pomieszczenie pozbawione wody i elektryczności. Cała rodzina ma dziennie do dyspozycji mniej więcej 400 kenijskich szylingów, czyli ok. 4 dolary. Z tego ponad 10 proc. trzeba wydawać na zakup 10 wiader wody pitnej, choć czasami wody tej w ogóle nie można kupić. W tych warunkach jakiekolwiek zalecenia władz dotyczące fizycznej separacji i higieny osobistej są niewykonalne. Zresztą na razie rząd Kenii nie podejmuje żadnych działań zapobiegawczych dotyczących slumsów, co wynika zapewne z faktu, iż działania takie są praktycznie niemożliwe do przeprowadzenia.
W Mukuru mieszka pół miliona ludzi. Ogromna większość mieszkańców koczuje w szałasach z kartonu i plastiku. Ponieważ kanalizacja nie istnieje, ludzkie odchody lądują w pobliskiej rzece. W okolicy tej działa organizacja charytatywna o nazwie Mercy, która prowadzi cztery szkoły podstawowe, gromadzące ponad 7 tysięcy uczniów. Jak twierdzi przedstawiciel tej organizacji, połowy dzieci nie stać na zakup mydła. Natomiast doktor Pierre Mpele, który w swoim czasie reprezentował w Kenii Światową Organizację Zdrowia (WHO), twierdzi, że w niektórych slumsach 12-osobowe rodziny zajmują jedno małe pomieszczenie, co oznacza, że jakakolwiek kwarantanna nie wchodzi w rachubę.
Nie lepiej jest w innych slumsach. W Johannesburgu i Chennai (Indie) w ubiegłym roku w slumsach przez pewien czas w ogóle nie było wody pitnej, nawet tej kupowanej wiadrami. Mieszkanka slumsu na przedmieściach Chennai, Shanthi Sasindranath, twierdzi, że jeśli w tym roku ponownie zabraknie wody, ludność nie będzie w stanie myć rąk, niezależnie od rządowych zaleceń lub nakazów. Shanthi dodaje, że w roku ubiegłym musiała kupować od rolników brudną wodę ze studni położonych czasami w odległości 50 km od jej miejsca zamieszkania. „Zwykle mówię moim dzieciom” – wyznaje Shanti – „by często myły ręce, nawet po krótkim pobycie poza domem, ale często jest to niemożliwe”.
Nadzieje i zagrożenia
Ubodzy mieszkańcy Indii zwykle podróżują bardzo zatłoczonymi pociągami, których pasażerowie są bardzo blisko siebie, kaszląc i kichając na siebie. Kontrolowanie rozprzestrzeniania się jakiejkolwiek choroby jest wykluczone. Epidemiolodzy obawiają się, że atak koronawirusa na takie społeczności spowoduje prawdziwą eksplozję zachorowań, których opanowanie będzie niezwykle trudne. Według tego scenariusza, kilka milionów ludzi może stracić życie.
Doktor Poppy Lamberton z University of Glasgow jest zdania, że rządy wszystkich tych krajów, w których istnieją slumsy, powinny podjąć natychmiastowe działania, nawet jeśli posiadają bardzo ograniczone zasoby i środki. Możliwe jest na przykład odizolowanie całych społeczności, tak by wirus nie obejmował swoim działaniem coraz większych obszarów. Jednak potrzebna będzie z pewnością pomoc WHO. Organizacja ta wszczęła już prace nad planem wspomożenia niektórych państw afrykańskich i azjatyckich. Jednak jakakolwiek pomoc nie może zmienić faktu, iż w wielu krajach Afryki infrastruktura medyczna znajduje się w fatalnym stanie. Chorzy nie mogą liczyć ani na testy, ani też na miejsce w szpitalach, a dotyczy to szczególnie biedoty ze slumsów.
Na szczęście sytuacja w Afryce na razie wydaje się być pod kontrolą. Zachorowań jest stosunkowo niewiele, a ich źródłem są w większości przybysze z innych kontynentów. Naukowcy na razie nie potrafią wyjaśnić tego zjawiska. Istnieje być może pewna zależność agresywności wirusa od temperatury powietrza. W niektórych krajach równikowych w dzień panują upały, a temperatury sięgają 40 stopni C. Jednak na razie nie znaleziono żadnego bezpośredniego związku między skalą epidemii i warunkami atmosferycznymi. W niektórych częściach Indii są podobne temperatury, a zachorowań jest znacznie więcej. Niektórzy badacze skłaniają się ku przekonaniu, że w czasie upałów wirus pozostaje niebezpieczny, ale nie jest w stanie zbyt długo przetrwać poza ludzkim organizmem, np. na klamkach lub przedmiotach codziennego użytku, a zatem tempo jego rozprzestrzeniania się jest wolniejsze.
Potencjalnie znacznie gorzej może być w Ameryce Południowej, gdzie wielkie slumsy, np. w Rio de Janeiro, wydają się być całkowicie bezbronne i mocno zagrożone pandemią. Do eksplozji zachorowań jeszcze nie doszło, ale badacze twierdzą, że jest to tylko kwestia czasu. Natomiast pani Adhiambo z Mukuru twierdzi, iż nie jest w stanie w żaden konkretny sposób chronić siebie i swojej rodziny: „Modlę się, by Bóg uchronił mnie i całe sąsiedztwo od tego wirusa”. Przyznaje jednocześnie, że jeśli pandemia rozszerzy się na jej okolicę, w zasadzie nikt nie może na razie liczyć na jakąkolwiek pomoc.
Andrzej Malak
Reklama