Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 08:11
Reklama KD Market

Trzymajta się ode mnie z daleka!

Napad koronawirusa na ludzkość spowodował, że powstało nowe wyrażenie, które jest rzekomo kluczem do pokonania zarazy: social distancing. Termin ten oznacza, iż zalecana jest separacja między poszczególnymi osobnikami gatunku homo sapiens na odległość 6 stóp, czyli – pi razy drzwi – dwóch metrów. Muszę w tym miejscu od razu zaznaczyć, iż ja zasadę tę staram się stosować od wielu lat, ponieważ nigdy nie byłem zwolennikiem tego, by w kolejce do kasy w supermarkecie ktoś mi chuchał za kołnierz lub żeby w metrze ludzie wisieli obok siebie niczym sardynki. Przyznaję jednak, że w codziennym życiu zachowywanie „separacji socjalnej” bywa dość trudne. No i teraz jest problem. W kilku krajach europejskich, np. w Polsce, Francji, Rosji i we Włoszech, ludzie regularnie rzucają się sobie na szyję, obdarzają się buziakami i się ściskają. W Anglii nie jest to problem, gdyż tam tubylcy zwykle pozostają w bezpiecznej odległości od siebie, podobnie zresztą jak w Niemczech, gdzie potomkowie Teutonów zachowują z reguły bezpieczną odległość od rodzin i znajomych (rzędu kilku kilometrów), a o spontanicznym całowaniu się nie ma mowy. Jest oczywiście historyczny wyjątek w postaci namiętnego pocałunku Ericha Honeckera z Leonidem Breżniewem, ale był to jednorazowy całus, wynikający z miłości ideologicznej (nie do końca skonsumowanej). Francuzi przyjęli nakaz separacji socjalnej z oczywistą konsternacją, ponieważ w ich kulturze brak zbliżania się do bliźnich jest niemal tak samo bolesny jak eliminacja z rynku wina oraz serów. Włosi na razie wykazują się godną podziwu wstrzemięźliwością, ale – gdy już wirus zniknie – należy się spodziewać ogólnonarodowej eksplozji publicznego obłapiania się, ku chwale Italii oraz wskaźnika przyrostu naturalnego. Obie nacje z pewnością nie będą w stanie zbyt długo tolerować pozamykanych restauracji i barów. Sytuacja w USA jest o wiele bardziej skomplikowana. Amerykanie rzadko bywają publicznie wylewni, ale z drugiej strony nie mają żadnego problemu z tłoczeniem się w sklepach, uczestniczeniem w marszach i paradach ulicznych, czy też gromadzeniem się na wielkich stadionach sportowych. A teraz nie mogą się gromadzić praktycznie nigdzie, co może prowadzić do głębokiego kryzysu emocjonalnego. Wprawdzie większość sklepów nadal działa (na razie), ale kontakt ze spoconym i kaszlącym bliźnim w sklepie zawsze był w jakiś sposób pożądany. Teraz pozostała tylko nostalgia za starymi, dobrymi czasami. Z drugiej strony zastanawiam się nad tym, co by się stało, gdyby koronawirus przypuścił szturm na nasz glob za rządów prezydenta Clintona. Gdyby wtedy trzeba było stosować zasadę pozostawania w odległości dwóch metrów od bliźnich, Bill nigdy nie byłby w stanie zbliżyć się do Lewinsky na odległość umożliwiającą seksualne harce w Oral Office, a zatem nigdy nie byłoby skandalu, impeachmentu i wielu innych konsekwencji. Wynika stąd jasno, że czasami globalne zarazy mogą być częściowo pożyteczne. Inna sprawa, że pojęcie „separacji socjalnej” w Ameryce ma zupełnie inne znaczenie niż w Europie. Po wprowadzeniu przez Biały Dom czasowego zakazu przylatywania do USA Europejczyków, wataha Amerykanów znajdujących się w europejskich miastach natychmiast zapragnęła powrotu do kraju, na wszelki wypadek. Efekt był taki, że na chicagowskim O’Hare niektórzy pasażerowie musieli czekać na wpuszczenie do kraju przez wąską kiszkę zwaną Terminal 5 po pięć godzin. W tym czasie stali w wielkim tłumie ludzi znajdujących się w odległości kilkudziesięciu cali do siebie. Gdybym był tym przeklętym wirusem, wisiałbym nad tą masą ludzkich ciał gdzieś na suficie i zacierałbym ręce (lub cokolwiek wirus może zacierać). Podobne problemy pojawiły się na wielu innych lotniskach, między innymi w Nowym Jorku i Atlancie. W związku z tym powstaje pytanie – czy lepiej jest się zarazić w lotniskowym tłumie, czy też warto poczekać na infekcję aż do powrotu do domu? Z czystej i chorobliwej ciekawości wybrałem się do supermarketu, by sprawdzić, w jaki praktyczny sposób działa social distancing. Muszę donieść, że nie działa, choć ja znajduję się w stanie Indiana, gdzie na razie zanotowano tylko kilkanaście przypadków infekcji. Ludzie łażą po sklepie tak samo jak łazili wcześniej, gadają ze sobą, ściskają sobie ręce i wydają się być zupełnie zrelaksowani. Gdy zasugerowałem mojej małżonce, że być może powinniśmy zastosować się do porad tak ważkich organizacji jak Światowa Organizacja Zdrowia i zachowywać między nami dystans 2 metrów, wzruszyła ramionami i orzekła, że zawsze to lepiej niż dotychczasowe 3 metry. Z kolei prezydencka córka Ivanka poddała się dobrowolnej 2-tygodniowej kwarantannie z powodu jej kontaktów z jakimiś brazylijskimi oficjelami, u których potwierdzono już infekcję. Kwarantanna ta nie zostanie jednak przez nikogo zauważona, gdyż Ivanka w zasadzie nigdy się publicznie nie pokazuje ani też nikt nie wie, co dokładnie robi w Białym Domu. Jeśli chodzi o naszego bezcennego prezydenta, poddał się on stosownym badaniom, z których wynika, że jest negatywny, zarówno pod względem charakteru, jak i koronawirusa. Jest to oczywiście ogromna ulga dla całego narodu. Ja sam zamierzam przez następne miesiące do nikogo się za bardzo nie zbliżać, co jest o tyle łatwe, że mieszkam w zasadzie na wsi i zgromadziłem odpowiednie zapasy, które pozwolą mi przetrwać niemal wszystko, z wyjątkiem ataku nuklearnego. Andrzej Heyduk

12-20-Billie_Eilish_fot_David_Swanson_EPA_Shutterstock_2

12-20-Billie_Eilish_fot_David_Swanson_EPA_Shutterstock_2

12-20-Dr_Larry_Nassar_fot_Rena_Laverty_EPA_Shutterstock

12-20-Dr_Larry_Nassar_fot_Rena_Laverty_EPA_Shutterstock

12-20-Misja_Keplera_fot_Wikipedia

12-20-Misja_Keplera_fot_Wikipedia

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama