Dobrze pamiętam kultowe już słowa Donalda Tuska, omyłkowo wypowiedziane przed laty na jednej z konwencji Platformy Obywatelskiej. Szło to tak: „Nadal uważam, że Platforma Obywatelska po to ubiegała się o poparcie Polaków, po to ubiegała się o władzę, po to sprawuje władzę w Polsce, aby życie w Platformie dla ludzi było lżejsze”. Nie wiem, czy powodem tego fatalnego przejęzyczenia było niewinne omsknięcie się tuskowego języka, czy może faktycznie były premier niechcący powiedział wówczas to, co naprawdę myślał. No cóż, zdarza się najlepszym/najgorszym (niewłaściwe skreślić). Trudno przecież kłamać cały czas. Złośliwi mówili, że ktoś źle przetłumaczył to z języka niemieckiego. Doprawdy powiadam – złośliwość ta jest w swej istocie tak wredna, tak złośliwa i niesprawiedliwe przekłamana, że nawet w felietonie nie ma dla niej miejsca. Dość żartów!
Wiem jednak coś zgoła innego, ba teraz wiemy to już wszyscy! Donald Tusk nie po to tak ciężko zakuwał angielską gramatykę, nie po to tak pilnie zapamiętywał angielskie słownictwo, by po dwóch kadencjach przewodniczącego Rady Europejskiej wracać do polskiej polityki. Przecież, jak sam ongiś stwierdził „Polska to nienormalność”. Po co zatem tu wracać? No choćby po to, by pokonać kandydata popieranego przez PiS – Andrzeja Dudę. Wszak nie kto inny, jak sam Donald Tusk, a ściślej rzecz ujmując jego potencjalny start w wyborach prezydenckich, spędzał sen z powiek Jarosława Kaczyńskiego i jego najbliższych przybocznych. To on mógł realnie, przynajmniej w teorii, zagrozić reelekcji prezydenta RP Andrzeja Dudy. Ba, liberalne media nad Wisłą przedstawiały Tuska, jako księcia na białym koniu, który przybędzie z europejskich salonów, wraz z nabytą tam ogładą, otrzaskaniem w wielkim świecie, koneksjami i doskonałym językiem angielskim, by stanąć na czele zjednoczonej opozycji i poprowadzić ją do zwycięstwa. Narracja ta stała się szczególnie zauważalna po wyczekiwanym przez opozycję wystąpieniu Tuska na Uniwersytecie Warszawskim, które poprzedziła niesławna prelekcja Leszka Jażdżewskiego, redaktora naczelnego czasopisma „Liberté!”. Ten drugi, obrażając miliony polskich Katolików, zdecydowanie nie pomógł temu pierwszemu w powrocie na łono rodzimej polityki. Wielu komentatorów, pełne pogardy i nienawiści wystąpienie Jażdżewskiego, słusznie nazwało „wilczą przysługą dla Tuska”. To był jeden z kluczowych prognostyków sugerujących, że być może dla unijnego księcia na białym koniu w polskiej polityce miejsca po prostu już nie ma?
Plany był prosty.
Miał się stać Donald Tusk urzeczywistnieniem marzeń liberalnej połowy naszego kraju o odsunięciu od władzy Kaczyńskiego. W jaki sposób? W pierwszej kolejności eksmitując z Pałacu Prezydenckiego jego obecnego rezydenta Andrzeja Dudę. Tusk zlecił nawet w tej sprawie przeprowadzenie badania opinii publicznej, za które skądinąd słono zapłacił. Kto bogatemu zabroni? Chciał bowiem sprawdzić, całkiem zresztą roztropnie, jakie są jego realne szanse, gdyby czysto teoretycznie, stanął w szranki z urzędującym prezydentem. Dokładne wyniki tuskowego sondażu pozostają tajemnicą – nie po to wyłożył z własnej kieszeni, żeby teraz się nimi dzielić za darmo, tak? Co nieco jednak wiemy – uchylono nam rąbka tajemnicy. Okazało się, że Donald Tusk ma w Polsce duży elektorat negatywny, jak sam później komentował, wynikający z faktu kojarzenia go z trudnymi decyzjami, które musiał podejmować jako premier RP. To takie wygodne tłumaczenie, pójście na łatwiznę. Polacy po prostu w ogromnej większości nie mają do Tuska takiego zaufania, o jakim rozprawiały się lewicowo-liberalne media. Duża część społeczeństwa uważa, że jako premier popełnił Donald Tusk liczne błędy, podejmował decyzje nie tyle trudne, ale konieczne, co niepotrzebne i całkowicie błędne.
Niewielki elektorat negatywny to kluczowy składnik w przepisie na wygranie wyborów prezydenckich. To miara szans potencjalnego kandydata, jego kapitał wyborczy. Jeżeli polityk „cieszy się” dużym elektoratem negatywnym, to prawie na pewno nie będzie mu dane cieszyć się z prezydentury. Tak to działa. Kandydat musi być WYBIERALNY. Oznacza to, że winien posiadać zdolność nie tylko do elektryzowania i mobilizowania własnego elektoratu, lecz także do przekonania wyborców środka – tych wahających się. Ba, powinien być także w stanie podebrać wyborców konkurencji. Duża niechęć do Tuska, którą udowodniły jego własne sondaże jasno pokazuje, że nie jest on właściwą osobą, by rzucać rękawicę popularnemu w Polsce prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Głowa naszego państwa deklasuje z resztą każdego potencjalnego rywala, co jasno wynika z najnowszych badań opinii publicznej. Według sondażu IBRiS Duda może liczyć na 43,8 proc. poparcia, a potencjalna kandydatka Koalicji Obywatelskiej Małgorzata Kidawa-Błońska jedynie na 21,8 proc. głosów. Pozostali plasują się daleko w tyle z poparciem rzędu: Adrian Zandberg 9,5 proc., Władysław Kosiniak-Kamysz 8,3 proc., Krzysztof Bosak 4 proc. Na samym końcu znalazła się osobistość medialna – dziennikarz Szymon Hołownia, na którego zagłosowałoby jedynie 3,7 proc. respondentów. Jeszcze ciekawiej jest, gdy przyjrzymy się popularności kandydatów tylko w dużych miastach. Wygrywa wtedy skrajny socjalista Zandberg z poparciem rzędu 28 proc., później jest Andrzej Duda (21 proc.), Krzysztof Bosak (17 proc.) i dopiero Małgorzata Kidawa-Błońska z fatalnym wynikiem jedynie 8 proc. To dobitnie pokazuje, że opozycja chcąc pokonać Dudę musi doprowadzić do II tury wyborów, a następnie zjednoczyć się wokół kandydata innego niż Kidawa-Błońska. Kogo? Na przykład Kosiniaka-Kamysza, gdyż posiada on zdolność do przekonania do siebie zarówno wyborcy konserwatywnego, jak również lewicowego, dla którego lider PSL-u będzie jedyną opcją inną niż PiS.
Decyzję o niestartowaniu w wyborach prezydenckich Donald Tusk ogłosił z początkiem listopada. Czy przestraszył się widma kolejnej porażki prezydenckiej z PiS-em? A może wybrał po prostu europejskie pieniądze i wielką unijną politykę? Zapewne wszystko po trochu. „P jak prezydent” to nie będą zatem słowa, które zdefiniują najbliższą karierę polityczną byłego premiera RP. No chyba, że w ostatniej chwili Tusk postanowi zaskoczyć nieprzygotowany na to sztab PiS-u i ogłosi, że jednak w wyborach wystartuje. Byłby efekt zaskoczenia. Szanse jednak na to marne. Donalda Tuska zdefiniowały wszak ostatnio inne słowa: „P jak przewodniczący”. W tym przypadku największej grupy politycznej w Unii Europejskiej – Europejskiej Partii Ludowej.
Tomasz Winiarski
Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
Na zdjęciu: Donald Tusk
fot.OLIVIER HOSLET/EPA-EFE/Shutterstock
Reklama