Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 25 grudnia 2024 12:06
Reklama KD Market

Wojna o Senat

Gdyby chcieć przyrównać politykę do wojny, to stosując nomenklaturę wojskową, należałoby stwierdzić, że Prawo i Sprawiedliwość rozpoczęło działania zaczepno-podjazdowe, a nawet partyzancko-dywersyjne. Polem bitwy jest tutaj izba wyższa  rodzimego parlamentu, czyli Senat Rzeczypospolitej Polskiej. Z uwagi na jednomandatową ordynację wyborczą, „konflikt senacki” toczy się pomiędzy dwoma blokami: PiS-em oraz anty-PiS-em. Wybory do Senatu rozgrywają się tutaj w Polsce, dokładnie tak jak w Ameryce, na zasadzie – zwycięzca zgarnia wszystko. W skrócie: jeden okręg senacki reprezentuje jeden senator, który zdobył w wyborach najwięcej głosów. Mając powyższe na uwadze, opozycja postanowiła skonsolidować się w jeden front (ach, znowu ta wojskowa nomenklatura). Jedynie w taki sposób, łącząc swoje siły, była zdolna rzucić wyzwanie partii władzy. No i się udało. Współpraca polegała na tym, by uniknąć walki bratobójczej, czyli by partie z szeroko rozumianego anty-PiS-u wzajemnie ze sobą nie rywalizowały. Dlatego w zależności od okręgu, toczył się pojedynek pomiędzy kandydatem PiS oraz jego rywalem, głównie z Koalicji Obywatelskiej, choć w kilku regionach był to przedstawiciel innej partii – PSL-u, SLD lub kandydat niezależny (sympatyzujący z opozycją). Wybory parlamentarne, jak się miało niebawem okazać, były jedynie preludium do wielkiej, choć zakulisowej, bitwy o prym w polskim Senacie. I w tym momencie zaczyna się właśnie cała zagmatwana rozgrywka polityczna o zdobycie, choć trafniej napisać „ wydarcie”, minimalnej przewagi w izbie wyższej parlamentu. PiS obsadziło ostatecznie 48 miejsc w Senacie, partyjna opozycja wspólnymi siłami też zdobyła 48 mandatów. Tutaj do akcji wkraczają oni – kandydaci niezależni. No przynajmniej w teorii, bo w praktyce, choć nie startowali spod partyjnych szyldów, mają przecież swoje polityczne preferencje i skłaniają się – wobec PiS-u albo opozycji. Jest ich czworo. To oni są teraz języczkiem u wagi, bo przy obecnym senackim rozdaniu każdy głos jest na wagę złota. Dosłownie! O ile trzech spośród niezależnych senatorów można zakwalifikować do antypisowskiego obozu, o tyle w całej układance, jedno nazwisko wyróżnia się tutaj na korzyść partii Jarosława Kaczyńskiego. To Lidia Staroń, niezależna kandydatka, której udało się zdobyć senatorski mandat startując z Olsztyna. Co niezwykle istotne, w tym okręgu Prawo i Sprawiedliwość zdecydowało się nie wystawiać swojego kandydata, czyli innymi słowy udzieliło poparcia Lidii Staroń. Przyszedł czas zapłaty za przysługę, chciałoby się teraz napisać. Realny układ sił w Senacie wynosi zatem 49 do 51 na korzyść opozycji. To z kolei oznacza, że z perspektywy PiS-u wystarczy przekabacić jednego senatora, by doprowadzić do senackiego patu. Stąd już prosta droga do wyrwania większości z rąk anty PiS-u – wystarczy jeden głos. Partia Kaczyńskiego musi znaleźć dwóch senatorów, którzy zgodzą się zmienić swoją armię. Tylko dwóch! Czy to tak trudne zadanie? Zważywszy, że jako partia sprawująca władzę, Prawo i Sprawiedliwość ma możliwość kuszenia intratnymi pozycjami np. w spółkach Skarbu Państwa lub dobrze płatnymi posadami urzędniczymi, szansa na odbicie Senatu jest całkiem realna. Takie polityczne manewry i delikatne niuanse wymagają czasu, ten zaś zagwarantował PiS-owi prezydent Andrzej Duda. Wśród jego prerogatyw znajduje się m.in. zwoływanie pierwszego posiedzenia nowo wybranego parlamentu. Konstytucja daje na to głowie państwa maksymalnie 30 dni od daty wyborów. Prezydent Duda wybrał termin możliwie najbardziej odległy – 12 listopada. Złośliwi powiadają, że to celowy zabieg, by dać partii władzy czas na zakulisowe odbicie senackiej większości. Choć opozycja skrytykowała Dudę za jego decyzję, ja wezmę prezydenta w obronę. Nie zrobił niczego niezgodnego z ustawą zasadniczą – termin jest zgodny z prawem. Ciężko pojąć zatem genezę tej krytyki. Czyżby dotychczasowi obrońcy konstytucji sami nie rozumieli jej zapisów? Ci sami obrońcy, którzy milczeli, gdy pod rządami koalicji PO-PSL była ona wielokrotnie łamana i naginana. Teraz przeszkadza im też, gdy głowa państwa działa w ramach przez nią wyznaczonych? Urocze. Równie jednak obłudne! Czysta polityczna wojna na wyniszczenie. Byle tylko zawsze być przeciw i zawsze krytycznie wobec znienawidzonego prezydenta, wybranego z ramienia jeszcze bardziej znienawidzonego PiS-u. Zważywszy na to, że poprzednia kadencja Sejmu i Senatu kończy się dopiero 11 listopada (zaczęła się 12 listopada 2015 r.) termin wybrany przez Dudę nie powinien wzbudzać zastrzeżeń. Strategia operacyjna PiS-u została oparta na dwóch filarach. Pierwszy to próba przekonania dwóch senatorów, by przeszli do partii Kaczyńskiego. Tutaj pojawiają się doniesienia, że takie rozmowy trwają. Ba, nie byłbym taki pewien prawdziwości słów lidera PSL Kosiniaka-Kamysza, który zapewnił, że ufa swoim ludziom w Senacie, a zatem nie ma możliwości, by zdradzili. Pewna karykatura polityczna sprawę przedstawiła tak: PiS gardzi elitami, PO gardzi masami, a PSL? PSL nie pogardzi niczym! Drugim filarem była próba podważenia wyborów do Senatu i skierowanie protestów wyborczych do Sądu Najwyższego. PiS złożył ich w sumie sześć. Niedawno zostały odrzucone. Partia Kaczyńskiego twierdzi, że część głosów uznanych za nieważne powinno pójść na poczet kandydatów PiS. Opozycja jest wściekła i zarzuca Zjednoczonej Prawicy próbę zmiany demokratycznego werdyktu suwerena. Mam jednak poważny problem z taką narracją. To znowu gra na wyniszczenie – byle być zawsze krytycznym. Przecież protest wyborczy to normalna procedura przewidziana prawnie w każdej zdrowej demokracji. Decyzja PiS nie dziwi mnie tym bardziej, że w niektórych okręgach ich kandydat przegrał niewielką różnicą głosów, przy jednocześnie dużej ilości głosów uznanych za nieważne. Ponowne ich liczenie odbywało się kiedyś m.in. na Florydzie, gdzie minimalną różnicą zwyciężył wówczas George W. Bush. Dlaczego nasza rodzima opozycja nie rozumie, że w demokracji jest to rzecz absolutnie normalna? Jej przedstawiciele twierdzą jednak, że o składanych skargach decydują w Sądzie Najwyższym sędziowie wybrani przez nową Krajową Radę Sądownictwa, a więc organ, który zdaniem anty-PiS-u został powołany przy pogwałceniu zasad państwa prawa. Opozycja żaliła się, że nowi sędziowie będą teraz orzekać po myśli partii władzy, niezgodnie ze stanem faktycznym. Te obawy zostały jednak  rozwiane przez szereg decyzji Sądu Najwyższego orzeczonych nie po myśli PiS-u. Po drugiej stronie oceanu, z amerykańskiej perspektywy, słowo „Senat” brzmi dumnie, majestatycznie i prestiżowo. No cóż, tutaj w Warszawie izba wyższa parlamentu ma znacznie okrojone prerogatywy względem swojej amerykańskiej odpowiedniczki. Nie oznacza to jednak, że polscy senatorowie nie mają nic do powiedzenia, a sam Senat jest ciałem zupełnie marginalnym. Jego kontrola to kwestia na tyle istotna, przede wszystkim dla komfortu sprawowania władzy i szybkości procesu legislacyjnego, że rządząca partia Jarosława Kaczyńskiego nie odpuści sobie tej izby bez walki. Tomasz Winiarski Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.   fot.Wikipedia
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama