Politycy przed wyborami lubią fetyszyzować ich znaczenie i podkreślać wyjątkową ich wagę. Nadają im wówczas swego rodzaju wymiar historyczny, dziejowy, co samo w sobie jest działaniem groteskowym, najczęściej mijającym się z prawdą i stanem faktycznym. Choć każde wybory są z natury ekstremalnie ważnym świętem demokracji, jak zwykło się je określać, nie każde zasługują na miano „przełomowych” czy „historycznych”. Co cztery lata, z ust gadających głów słyszymy tę samą śpiewkę, tę samą narrację: zbliżające się wybory będą HISTORYCZNE. Doprawdy? Nie oszukujmy się! W tegorocznych wyborach parlamentarnych nad Wisłą było jednak coś wyjątkowego. Tak, użyję tego słowa – coś historycznego. Chodzi o frekwencję, proszę Państwa! Coś z czego jako Polacy możemy być dzisiaj naprawdę dumni. Politycy zdołali zagonić do urn wyborczych ponad 61 proc. obywateli. Sztuka ta nie udała się jeszcze nigdy wcześniej. Sprawdzian z postawy obywatelskiej zdany, może nie na piątkę, ale na solidną czwórkę z plusem.
Tak jak przewidywałem, wysoki wskaźnik wyborczej partycypacji okazał się być czynnikiem działającym na korzyść sprawującego władzę Prawa i Sprawiedliwości. Z resztą za frekwencyjny rekord sporą część zasług może przypisać sobie właśnie obóz władzy. Partii Jarosława Kaczyńskiego udało się coś znacznie większego niż tylko zagwarantowanie sobie samodzielnej większości i kolejnej czteroletniej kadencji w Sejmie. Sztuka ta nie udała się żadnej innej formacji w historii III RP. Na Prawo i Sprawiedliwość zagłosowało ponad 8 milionów obywateli, co jest dużym sukcesem szczególnie w kontekście wyniku z poprzednich wyborów. W 2015 roku PiS poparło 5,7 miliona Polaków. Dzisiaj zatem partia Kaczyńskiego ma nieporównywalnie mocniejszy mandat do sprawowania władzy.
Spodziewane zwycięstwo PiS nie jest jednak samo w sobie tym czynnikiem, który ostatecznie „pozamiatał” los Platformy Obywatelskiej. Formacja Grzegorza Schetyny jest dzisiaj partią całkowicie bezideową, miałką i pozbawioną wyrazistych liderów oraz oryginalnego programu wyborczego. Miotają się gdzieś zagubieni pomiędzy nurtem konserwatywnym i liberalnym tak, jakby sami nie wiedzieli, czego chcą i co mają do zaproponowania. Zupełnie jak chorągiewki na wietrze. Bezideowcy!
Tymczasem powoli klaruje się w Polsce nowa sytuacja polityczna, którą w dużym stopniu definiuje podział na dwa ideowe i walczące ze sobą bloki – konserwatywny socjalizm oraz socjalizm liberalny. To oczywiście tragiczna wiadomość dla osób mających poczucie odpowiedzialności fiskalnej czy gospodarczej. Dla zwolenników wolnego rynku, niskich podatków i budowania dobrobytu w oparciu o ciężką pracę jednostki i prywatny biznes, nie zaś rozdawaniem publicznych pieniędzy, które wcześniej trzeba było wyjąć z kieszeni obywateli. Lewica, która po 4 latach powróciła do Sejmu z mocnym wynikiem (49 mandatów – red.) ma potencjał, by zmarginalizować Platformę Obywatelską i sprowadzić ją do politycznego narożnika – miejsca dla miałkich bezideowców bez pomysłu na Polskę. Tak samo PSL i Kukiz, jeżeli dobrze to rozegrają, mogą próbować „zjadać” partię Schetyny wespół z lewicą właśnie. Słowem, Platforma nam się powoli kończy. Bez Donalda Tuska ta formuła się po prostu wyczerpała i nie ma paliwa dla swojego rdzewiejącego motoru napędowego. PO próbuje dzisiaj podkradać – a to trochę postulatów stricte pisowskich (np. 500+, które wcześniej straszliwie krytykowali), a to część lewicowych (np. prawa LGBT, ekologia). W żadnym z tych aspektów partia Schetyny nie jest jednak za grosz wiarygodna. Gdy rządzili przez prawie dekadę, nie zrobili dla LGBT nic, a dla czystego powietrza prawie nic. Z obiecanych reform wolnorynkowych i obniżki podatków też się platformersi specjalnie nie wywiązali. Dlatego PiS i lewica, a nawet PSL i Kukiz, mają dzisiaj w oczach wyborców po prostu większą wiarygodność – każdy w swoich postulatach.
Reasumując, wybory wygrali wszyscy poza Platformą Obywatelską (Koalicja Obywatelska – red.). PiS zdobywając 235 mandatów ponownie zagwarantował sobie samodzielną większość, zjednoczona lewica z przytupem powraca do Sejmu po 4 latach nieobecności, a PSL i Kukiz pokazali, że dalej są mocni – walczyli o przetrwanie i zwyciężyli (30 mandatów – red.). Wyborczy sukces może odtrąbić nawet Konfederacja, która bezpiecznie przekroczyła próg wyborczy wprowadzając 11 swoich przedstawicieli do Sejmu. Radość widziałem zatem w każdym sztabie wyborczym poza sztabem Koalicji Obywatelskiej. Sam fakt, że rzutem na taśmę opozycji udało się odbić Senat jest marnym pocieszeniem dla Grzegorza Schetyny, który stanie niedługo przed ryzykiem utraty pozycji lidera Platformy Obywatelskiej. Co prawda dla opozycji kontrola nad izbą wyższą parlamentu to przede wszystkim możliwość spowolnienia procesu legislacyjnego, który pod rządami PiS-u niejednokrotnie zbliżał się do prędkości światła, co dla debaty politycznej nigdy zdrowe nie jest. Przeciwnicy PiS-u nie powinni jednak zbytnio się cieszyć, ich przewaga w Senacie jest minimalna – partia Kaczyńskiego będzie mogła zatem próbować podkraść dwóch senatorów lub chociażby zawiązywać coś na kształt jednorazowej koalicji przy okazji konkretnych głosowań. PiS ma także całkowitą zdolność do odrzucenia senackiego weta w Sejmie, ale każdorazowo będzie to wymagać pełnej mobilizacji jeżeli chodzi o frekwencję podczas głosowań.
Prawdziwą niespodzianką tych wyborów jest fenomenalny (w porównaniu z prognozami) wynik Koalicji Polskiej, czyli symbiozy PSL-u z ruchem Kukiz’15. I tutaj biję się w piersi – mylnie bowiem przewidywałem zaledwie delikatne przekroczenie progu wyborczego przez startujących spod znaku zielonej koniczynki. Tymczasem ludowcy wraz z kukizowcami osiągnęli duży sukces (jak na swoje możliwości). Pokazuje to przede wszystkim, że Władysław Kosiniak-Kamysz to dla PSL-u dobry lider, pod rządami którego ludowcy nie odejdą w niebyt politycznego zapomnienia. Sojusz z Kukizem to był strzał w dziesiątkę. Z drugiej strony ich relatywny sukces dowodzi temu, że prodemokratyczne postulaty ruchu Pawła Kukiza, wciąż mają pewien potencjał, by rozpalać serca części elektoratu. W polskim społeczeństwie znajduje się także spora grupa wyborców, którzy gotowi są poprzeć formację centroprawicową, chadecką – konserwatywną obyczajowo i w miarę rozsądną gospodarczo (brak socjalizmu). Bowiem obok Konfederacji, to właśnie PSL przedstawił najbardziej wolnościowy program gospodarczy. Jednego jestem pewien bezspornie – nowa kadencja Sejmu będzie dużo ciekawsza niż poprzednia, a zbliżające się wybory prezydenckie kluczowe dla dalszej politycznej dominacji PiS-u.
Tomasz Winiarski
Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
fot.Adam Warzawa/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama