Amerykański prezydent przyjeżdżający do Polski na obchody wybuchu II wojny światowej to wydarzenie historyczne, bezprecedensowe. Pamiętajmy, że data 1 września to rocznica zakorzeniona głównie w polskiej wrażliwości historycznej. Dla reszty świata (poza Niemcami) dzień ten de facto nie oznacza wybuchu światowego konfliktu. Dla Amerykanów taką datą jest na przykład dopiero 7 grudnia 1941 roku, czyli japoński atak na Pearl Harbor. Skalę tego, jak ważny i symboliczny gest wykonuje wobec Rzeczpospolitej prezydent Trump pokazuje fakt, że głowa naszego państwa nie lata do Stanów Zjednoczonych, gdy Amerykanie obchodzą swoją rocznicę ,,początku II wojny”. Najważniejszy polityk na świecie, lider wolnego świata i przywódca supermocarstwa odwiedza Polskę w tak ważnym dla niej dniu. To także gest wielce symboliczny, bo właśnie tego dnia w roku 1939 Polska została porzucona przez swoich ówczesnych sojuszników. Dzisiaj kluczowym partnerem militarnym naszego państwa jest Waszyngton. Obecność gospodarza Białego Domu na obchodach 80. rocznicy ataku Niemiec na Polskę winna być odczytywana jako znak, że kraj nasz nie jest dzisiaj pozostawiony na pastwę niepewnych europejskich sojuszy i paktów o nieagresji. Polacy nie muszą się zatem obawiać, że historia się powtórzy. Nie jesteśmy już bowiem na łasce i niełasce Paryża oraz Londynu, wspiera nas potęga niemająca sobie równych – Stany Zjednoczone Ameryki.
Bez względu na to, czy rządzi nami lewicowy czy prawicowy rząd, PiS czy PO, doktryna Warszawy względem polsko-amerykańskich stosunków musi pozostawać niezmienna. Przyjaźń, bliskie partnerstwo cywilizacyjne oraz silny sojusz militarno-gospodarczy. Nie należy wylewać narodowych brudów przed tak ważnymi wizytami amerykańskiego prezydenta. Polska racja stanu i nasze narodowe bezpieczeństwo nie mogą stawać się zakładnikami opozycji w jej wewnątrzkrajowej rozgrywce politycznej. Grzechem nie do wybaczenie pozostają zaś cyniczne próby storpedowania wizerunku polskiego rządu bezpośrednio przed bilateralnym spotkaniem z amerykańskim przywódcą. Bez względu czy przylatuje tutaj Obama czy Trump. Bez względu kto go tutaj powita – Komorowski czy Duda.
Przeraża mnie fakt, że tej oczywistej prawdy nie rozumieją byli ambasadorzy RP zrzeszeni w tzw. Konferencji Ambasadorów RP. Wystosowali oni list do prezydenta Trumpa, w którym podkreślili, że przyjeżdża on do kraju, który rzekomo nie jest praworządny i poprosili o jego mocny głos w tej sprawie. To działanie na szkodę Polski!
Nie jestem fanem wszystkiego, co tutaj nad Wisłą wyprawia rząd PiS-u. Ba, w wielu kwestiach obieram względem niego stanowisko krytyczne, tak samo jak krytykowałem poprzednią ekipę rządzącą. Nie ma świętych krów! Ten obecny i wszystkie poprzednie rządy miały swoje za uszami – przyznajmy to otwarcie. Problemy z praworządnością i przestrzeganiem demokratycznych standardów pojawiały się za czasów wszystkich premierów. To nie jest tak, że tymi złymi są tylko politycy PiS-u! Nie wyobrażam sobie jednak, by ktokolwiek pisał list do prezydenta George’a W. Busha, gdy ten odwiedzał Polskę, sugerując mu, że krajem naszym rządzą osoby niegodziwe, które za ową niegodziwość należy ganić i krytykować prosto w twarz. Wszyscy na swoją miarę i możliwości powinniśmy zabiegać o to, by relacje na linii Waszyngton-Warszawa były jak najlepsze. Szczególnie obecni i byli pracownicy MSZ! Wewnątrz-narodowe polityczne wojenki zostawmy dla siebie i nie zawracajmy nimi głowy przywódcy USA. Wezwanie prezydenta Trumpa, by ten w trakcie swojej wizyty w Warszawie oskarżył polski rząd o łamanie praworządności i demokracji, to akt zdrady narodowej i skrajna głupota. Dlaczego zdrady? Bo to jawne namawianie do działanie mogącego skutkować pogorszeniem polsko-amerykańskich relacji, a te są dzisiaj na historycznie dobrym poziomie. Dlaczego głupota? Z tego względu, że konserwatywny prezydent Trump nie da się wciągnąć w cyniczne gierki lewicowej opozycji i nie będzie tańczył tak, jak mu zagrają byli ambasadorzy RP. Naiwne liczenie na to, że Trump wygłosi apel zawarty w skierowanym do niego liście zdradza także brak politycznego wyczucia. Wyjątkowy obciach, że brak go akurat byłym dyplomatom!
Dla prezydenta USA Polska i obecny rząd to kluczowi partnerzy. Szczególnie na tle nieprzychylnych Trumpowi przywódców wielu innych europejskich krajów. Prezydent USA nie będzie zatem ryzykował dobrych stosunków z rządem PiS-u, by zadowolić ujadających byłych dyplomatów, którzy prowadzą przeciwko polskiemu rządowi swoją prywatną wendettę. Niestety są gotowi czynić to również kosztem osłabienia relacji z USA. W rzeczywistości tym środowiskom zależy, by relacje Polski z Ameryką uległy pogorszeniu. W ten sposób osłabią pozycję PiS-u oraz samego Trumpa, a także wzmocnią przekaz opozycji, że to Unia Europejska, a nie USA powinna być postrzegana przez Warszawę jako największy gwarant polskiego bezpieczeństwa. Oczywiście teza ta jest wierutną bzdurą. To jednak nie będzie ich obchodziło tak długo, jak długo bzdura ta pomaga im politycznie jednocześnie torpedując proamerykańską narrację PiS-u.
Tomasz Winiarski
Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
fot.Andrew Harrer/POOL/EPA-EFE/Shutterstock
Reklama