Powszechne jest przekonanie o tym, że prokurator specjalny Robert Mueller przeprowadził bardzo rzetelne i obiektywne dochodzenie w sprawie domniemanego mieszania się Rosji w amerykańskie wybory prezydenckie. Z jego dwutomowego raportu wynikają dwie rzeczy. Po pierwsze, nie ma wystarczających dowodów na to, iż Donald Trump i jego ludzie świadomie współdziałali z Kremlem w celu pokonania Hillary Clinton. Po drugie, nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że Trump dopuścił się dwóch przestępstw: celowego utrudniania śledztwa oraz łamania przepisów dotyczących finansowania kampanii wyborczych. Jednak Mueller nigdy nie postawił tej tezy jasno, zasłaniając się twierdzeniem, że nie może postawić urzędującego prezydenta w stan oskarżenia, gdyż byłoby to sprzeczne z przepisami Departamentu Sprawiedliwości, a być może również niezgodne z konstytucją. Tym samym prokurator specjalny odbił piłkę i podał ją Kongresowi, który ma ewentualnie podjąć decyzję na temat dalszego działania.
W tym sensie Mueller najzwyczajniej zawiódł. W swoim raporcie mógł przecież wyraźnie stwierdzić, iż są dowody na to, że Trump złamał prawo i dopiero wtedy oddać sprawę w ręce Kongresu. Od tego w końcu jest prokurator – nie od tego, by owijać w bawełnę i bawić się w retorykę prawnych uników, lecz by jasno stwierdzić, czy badana przez niego osoba dopuściła się jego zdaniem przestępstwa, czy też nie. Oczywiste było od samego początku, że Kongres – totalnie podzielony i zdradzający narastający paraliż – nigdy żadnej decyzji w sprawie raportu Muellera nie podejmie. Byłoby tak nawet wtedy, gdyby prokurator orzekł, że doszło do złamania prawa. Gdyby jednak tak zrobił, istniałaby prawna podstawa do wszczęcia procesu impeachmentu, który ugrzązłby wprawdzie w Senacie, ale Ameryka miałaby przynajmniej jakiś konkretny werdykt w tej sprawie.
Wszystko to znalazło swój finał w przesłuchaniu Muellera przed komisją Izby Reprezentantów. Przesłuchania tego wszyscy oczekiwali z wielką ekscytacją, ale wielogodzinne sesje nie wniosły do sprawy niczego nowego i były w większości nudne, gdyż składały się niemal wyłącznie z treści zawartych w raporcie. Prokurator specjalny ponownie nie zdecydował się na wyraźne stwierdzenie, że Trump jest potencjalnie kryminalistą, choć niemal pewne jest, że tak właśnie myśli i ma na to konkretne dowody.
Do usunięcia Trumpa z zajmowanego urzędu niemal na pewno nigdy nie dojdzie, bo jest na to za późno, a ponadto impeachment to proces skomplikowany i ryzykowny politycznie. Mimo to wielka szkoda, że Robert Mueller napisał swój bardzo przekonywający i solidny raport, ale nie zawarł w nim żadnej ostatecznej konkluzji. Nie wygłosił też takiej konkluzji w Izbie Reprezentantów, a zatem zostawił całe swoje śledztwo w formie niedokończonej. Nie wystarczy powiedzieć komisji prawodawców, że Trump mógłby ewentualnie zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej po zakończeniu urzędowania. Skoro takie jest przekonanie Muellera, powinien był jasno zadeklarować w swoim raporcie, że ma dowody na popełnienie przez prezydenta przestępstwa. Bez takiej deklaracji żadne przesłuchania i żadne przepychanki polityczne niczego nie zmienią.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
Na zdjęciu głównym: Robert Mueller
fot.JIM LO SCALZO/EPA-EFE/Shutterstock
Reklama