Przez pewien czas wydawało się, że populistyczni politycy zaczynają zdobywać coraz większe poparcie w różnych zakątkach świata. W USA doszło do wyboru Donalda Trumpa, natomiast w takich krajach europejskich jak Węgry, Włochy i Polska obecne rządy zdradzają populistyczne i dość eurosceptyczne sentymenty. Jest to zjawisko o tyle niepokojące, że populiści zwykle balansują na skraju autokracji i nacjonalizmu, co jest zaprzeczeniem ustanowionego po II wojnie światowej porządku zachodniego świata.
Ostatnio jednak coraz częściej pojawiają się oznaki tego, że okres renesansu populizmu zaczyna dobiegać końca. Przywódca USA postrzegany jest w Unii Europejskiej jak odizolowany od reszty świata albatros, którego polityczna kariera może się zakończyć już w przyszłym roku, choć nie jest to oczywiście pewne. Tymczasem najciekawsze rzeczy dzieją się w Europie Środkowej i Wschodniej. Już w roku 2017 wyborcy w Bułgarii odsunęli od władzy prorosyjski rząd, a władzę przejął premier Boiko Borysow, który zdecydowanie popiera UE i NATO. W z gruntu konserwatywnej Słowacji prezydentem została wybrana, wbrew wcześniejszym sondażom, liberalna Zuzana Čaputová. Siły antypopulistyczne odzyskały też wiele wcześniej straconych wpływów w takich krajach jak Gruzja, Mołdawia, Finlandia, Szwecja, Estonia i Rumunia.
Nie bez znaczenia są też wyniki niedawnych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Spodziewano się powszechnie istotnego zwycięstwa sił prawicy, do którego jednak nie doszło. Niemal jednocześnie w Danii, Grecji, Hiszpanii i Austrii sukces odniosły siły liberalne. Zjawiska te nie ograniczają się tylko do Europy. W Turcji, Algierii, Sudanie, Kazachstanie i Wenezueli dochodzi do masowych, prodemokratycznych protestów.
Wszystko to nie oznacza oczywiście, że czeka nas nieuchronny powrót do tradycyjnego modelu liberalnej, otwartej, zachodniej demokracji. Jednak zjawiska występujące od mniej więcej dwóch lat powrót taki wyraźnie sugerują. Populizm w USA nigdy nie był zbyt popularny i zwykle przejawiał się czczą demagogią, z której nic nie wynikało. W latach 1892-1908 istniała Partia Populistyczna, ale nigdy nie zyskała sobie żadnych istotnych wpływów. Natomiast pierwszym liczącym się politykiem populistycznym był w USA George Wallace, rasistowski gubernator Alabamy, który usiłował przedstawiać się w roli czempiona „zwykłych ludzi“, oczywiście pod warunkiem, że byli biali.
Populistą był też zmarły niedawno Ross Perot, a dziś jest nim z pewnością kandydat na prezydenta Bernie Sanders, który jednak znajduje się na przeciwnym biegunie politycznego spektrum. Donald Trump jest pierwszym populistycznym prezydentem kraju i być może na razie ostatnim, gdyż amerykański elektorat jest tradycyjnie centrystyczny i zwykle nie wspiera jakichkolwiek skrajności. W tym sensie wybór Trumpa na prezydenta stanowi dość niezwykłą aberrację.
Tak czy inaczej, polityka światowa zawsze jest w znacznej mierze cykliczna, a zatem całkiem możliwe jest, że krótka chwila (w sensie historycznym) wpływów i rozgłosu demagogicznych populistów właśnie dobiega końca.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
fot.MICHAEL REYNOLDS/EPA-EFE/Shutterstock
Reklama